Statystyka

Październik! ~~~

Październik
Nauka, nauka i nauka!
Powoli Robi Się Coraz chłodniej. Weekendy uczniowie spędzają w miasteczku.


Punkty przyznawane SĄ dopiero od roku szkolnego AŻ zrobić Początku wakacji - wtedy na Początku piszecie nazwę domu :. Od ... do / CD ...]
W WAKACJE Piszcie TYLKO od kogo ma kogo! Bez domu ponieważ nie nie SA przyznawane wtedy Punkty! :)

Opowiadania DO DOKOŃCZENIA!


Od Ell cd Rosalie - Czy Rosalie


Od Jonasza zrobić ... - Trzecioroczniaka Z Belle.
Od Lili cd. Jonasza - Do Jonasza
, Od Vinyli cd Lili - Czy Bianki i Lili



Od Avalone cd Daniela - CZY Daniela & Vako

czwartek, 30 kwietnia 2015

Ombrelune: Od David'a cd. Aiden'a

Uśmiechnąłem się lekko na propozycje uprowadzenia jakiegoś luniak, lecz pokręciłem
głową. Czego to on by nie wymyślił...
- Żyje, po pierwsze. Nie musisz uprowadzać luniaka, po drugie. I możesz wejść, to było po trzecie.
Uśmiechnął się także lekko i podszedł.
- To.. - Zacząłem lekko zmieszany, mimo wszystko to całe zamieszanie... I to co wyznałem
mu przed tym zamieszaniem, dokładając rzecz jasna również pocałunek. - Chcesz zostać na noc?
Zapytałem a on spojrzał na mnie zdziwiony, więc szybko dodałem.
- No wiesz... Oni.. Nie chcę by coś ci się jeszcze stało... I.. un, tak chyba będzie bezpieczniej...?
- Taa, dzięki . - Uśmiechnął się... Chodź widać było, że tak jak ja jest zmieszany.
- To wchodzisz? - Zapytałem i przepuściłem go, by przeszedł i wszedł ze mną do PW Luniaków.
Gdy weszliśmy, luniacy trochę krzywo się patrzyli na Ai'a ale taktownie się nie odezwali i wrócili
do swoich spraw - Każdy w końcu dba o swoje.
- Kto to?- Spytała Ell, gdy przechodziliśmy koło nich ~ Nich czyli nie tylko Ell...
- Ah... No tak, bo wy się jeszcze osobiście nie znacie. - Powiedziałem do Ell, Diabła i Clar...
- My się znamy. - Odpowiedziała chłodno i nieprzyjemnie, Les.. No tak. Ona też, tu była.
Siedziała obok Clar, z którą rozmawiała jeszcze nim wszedł tu Ai...
-Tak, wy się znacie.. Ai, pamiętasz moją dziewczynę, no nie? - Zapytałem uśmiechając się
sztucznie, mówiąc przez zaciśnięte wargi. On pokiwał i też się lekko uśmiechnął, niepewnie.
- Ai, to jest Adam Brooks vel Diabeł, mój najlepszy kumpel i brat Les. - Mruknąłem a on
spojrzał na mnie ze zrozumieniem. W końcu to o czym gadaliśmy na błoniach...
- O a to jesr Ell, Elliezabeth Heap, przyszła chodź jeszcze nie doszła diabła, i moja była. -
 Przedstawiłem Ell, uśmiechając się głupio na ostatnie słowa. Oczywiście Ai też się wyszczerzył
zwyczajowo, zaś od Ell dostałem poduszką.
- Nie słuchaj go, cześć. - Powiedziała podając mu rękę.
- Cześć, Aiden Solance. - Przedstawił jej się.
- O a to, nasza królowa piekieł, pogromczyni szlam, KTÓRĄ! Na szczęście Nie Jesteś.
Clarisse La Rue. - Specjalnie zaznaczyłem, że jest czysty bo nie chciałem by... No cóż
nadal pamiętam nie zbyt miłe poznanie się przez Clar i Petty'ego który jest pół krwi,
a nie mugolakiem a i tak cisnęła po nim, przez co i on stał się wrogo do niej nastawiony.
Po zatym dalej się kłócą i wyzywają ~ Jak to Petty nazywa Clar? Ach no tak ona to jest
Krową a także zołzą, jędzą ale głównie to Krową, a on Szlamą.
 Kiedy Clar i Ai wymienili grzeczności, odezwała się znów Les.
- To czym zawdzięczamy wizytę twojego, Ajusia? - Zapytała przesłodzonym głosem.
- On nie jest mój.. - Mruknąłem bardzo cicho, pod nosem chodź Ai, i tak to chyba usłyszał. - Nic..
Tylko mieliśmy wcześniej nie przyjemną sytuacje z... - Odchrząknąłem. - ..I Ai zostaje u mnie
na noc. - Dodałem uśmiechając się lekko do niej, na co ta zrobiła lekko złą, lekko oburzoną minę.
I starała się to ukryć.. - Nie masz nic przeciwko Diabeł, no nie? - Zapytałem Adama, który
był wyraźnie zmieszany. I miał prawo, bo w końcu tylko on wie, o moim pociągu w stronę chłopaków.
Spojrzał na Aidena, potem na mnie i lekko uśmiechną się, chodź chyba sztucznie i pokręcił głową.
- Nie spoko.. A gdzie zamierzasz go ulokować? - Zapytał niby, się przyjmując ale ja wiem o co
mu chodzi, chyba chciał wyczuć czy może ja i on.. Nie stop. Za dużo myślisz, po prostu chce wiedzieć
gdzie ulokujemy gościa.
- Hym.. Jeszcze nie wiem, ale cóż wyjdzie w praniu. Zawesze może spać u mnie na łóżku jest
duże, ja po jednej stronie, on po drugiej. - Wzruszyłem ramionami jakby to było coś oczywistego.
lecz to była maska, widział lekki cień, który przeszedł przez twarz Diabła i wątpię by nie wyobrażał
sobie mnie i Ai'a... Mniejsza. Oczywiście mina Les, mówiła wszystko.
- To my już idziemy. - Postanowiłem zrobić jak najszybszy odwrót i chwyciłem Aidena za nadgarstek
i pokierowałem się w stronę Dormitorium.

<Ai?>

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Ombrelune: Od Adama cd. Ell

Ledwie Ell opuściła moje dormitorium ze speszoną, nieco zatroskaną miną, do środka wszedł David. Wyglądało to tak, jakby koczował gdzieś za rogiem i po jej wyjściu policzył do stu, by nie podpadło, po czym wbił jak gdyby nigdy nic.
- No, Diabełku! I jak było? Będą dzieci?
- Będzie bolało?
- Ale co? - spytał zaskoczony.
- Jak ci przyłożę! - warknąłem.
- Daj spokój, Diable! Żartować nie można? Skąd to spięcie? - Spojrzał na mnie spod uniesionych brwi.
- Po prostu nie jestem z nią, okej? Wszedłeś w... niefortunnym momencie. A nawet jakbym był, to możesz sobie co najwyżej dupę tą informacją podetrzeć i niech cię nie obchodzi - uciąłem.
- Oho, przepraszam, panie królewiczu! Już będę cicho, jak sobie jaśnie pan życzy! - Kumpel zrobił obrażoną minę i wymaszerował z dormitorium.
Prawdopodobnie poszedł do swojego najdroższego przyjaciela Aidena. Niech sobie idzie! Proszę bardzo! Włazi toto bez pukania, ciśnie z tego, że leży sobie na mnie zwyczajnie przyjaciółka (co, zazdrosny hę?), i jeszcze śmie się obrażać kiedy każę mu, kolokwialnie mówiąc, się odwalić. Westchnąłem. Otworzyłem nocną szafkę. Pośród sterty pergaminu, pustych opakowań i zużytych chusteczek znalazłem czekoladową żabę. Pochłonąłem ją dwoma gryzami, kartę wyrzuciwszy za łóżko Davida. Nie bawię się w takie rzeczy.
Strasznie mi się nudziło. Miotałem się po pokoju jak Szatan. Egzamin z eliksirów w przyszły poniedziałek nie stanowił dla mnie najmniejszej obligacji do nauki. Postanowiłem, że pójdę jednak do sypialni Ell. Wyszła strasznie podenerwowana. Chciałem ją upewnić, że David nie puści pary z ust lub przynajmniej nieźle za to oberwie. Ale... moment! Czy ona się mnie wstydzi? Czy nie jest dla niej zaszczytnym być obmawianą jako - mocno naciągnięta, ale jednak - partnerka seksualna Adama Brooksa?! Ooo... tak być nie może. Jeszcze jej się zachce, a wtedy ja nie będę taki miły.
Kiedy stanąłem pod dormitorium Ell i Clary, usłyszałem zza drzwi krzyki dwóch kłócących się dziewcząt. Uświadomiłem sobie, że dobrowolnie wskoczyłem do wulkanu podczas erupcji, gdy drzwi nagle otworzyły się z rozmachem i różowowłosa wypchnęła z nich Victoire - swoją nie do końca poczytalną kuzynkę, która jest we mnie śmiertelnie zakochana.
- O! Nie jesteś z nim, tak?! To po co on tu przylazł?! - wykrzyknęła Vic, machając ręką w moją stronę.
- Ee... pożyczyć szklankę cukru? - wydukałem.
- Dosyć tego! Vicky, wypierdalaj! Nie chcę cię tu widzieć! - Ell wciągnęła mnie do pokoju, który nawiasem mówiąc zawsze wydawał mi się większy niż nasz bez tej otoczki bajzlu na każdej powierzchni płaskiej, i zatrzasnęła drzwi. Oparła się o ścianę i głośno wypuściła powietrze.
- Na coś tu przylazł? - spytała z wyrzutem, gdy nieco się uspokoiła.
- A co, nie mogę do cholery?
- Możesz - szepnęła. Wyglądała naprawdę żałośnie. Serio się martwiła. Stanąłem przed nią i pogładziłem ją po włosach.
- Mam komuś coś przetłumaczyć?
- Nie, jest ok - powiedziała cicho.
- Ellie...
- Po prostu uważam, że powinniśmy przystopować. Nie jesteśmy razem - przypomniała bezlitośnie. Dam sobie rękę uciąć, że usłyszałem, jak pod nosem mówi "jeszcze". Choć to mogła być tylko moja wyobraźnia.
- No spoko. Nie jesteśmy - przytaknąłem.
- I uważam, że nie powinieneś... nie powinniśmy się... dotykać?
- Nie mam cię dotykać? Nie-mam-dotykać? - Zastanowiłem się chwilę. - A jeśli zrobię ci... tak? - Dźgnąłem ją palcem w ramię i zabrałem go, jakby miała kłapnąć na mnie zębami.
- Przestań, mówię poważnie - jęknęła. - Vic przed sekundą nazwała mnie dziwką.
- Zdradziłaś mnie? - udałem oburzonego. - Jak mogłaś mnie zranić?! Kim jest ten mężczyzna?!
- Adam, proszę...
- Dobra, dobra. Sorry.
- Chciałabym, żebyś wyszedł - powiedziała cicho.
Wyszedł? Ale jak "wyszedł"? Zdawało mi się, że zaczyna wreszcie pojmować, że mnie pożąda, a nagle każe mi spadać. Ell zupełnie nie pasowała do ogólnie przyjętego, klasycznego modelu statystycznej dziewczyny, co mnie kołowało. Mimo wszystko nie takie się rozwiązywało problemy. Skoro dotrwałem do czwartej klasy, poderwanie kogoś takiego jak Ell będzie bułką z masłem. Albo raczej croissantem z brzoskwiniowym dżemem.
- Okej, lecę - przystałem na jej prośbę. Rozczochrałem jej włosy i zniknąłem za drzwiami.
Bez uścisku? Bez całusa? O tak. To była część strategii. Docenisz, jak stracisz, jak to mówią. Czy coś.

Poniedziałki są do bani. To jest globalny fakt. Nie jesteście w stanie podać mi nawet jednej osoby, która żywiłaby do tego dnia jakieś pozytywne uczucia. Jeszcze ten egzamin z eliksirów z samego rana... Brr. Kto by pomyślał, że łzy feniksa mają właściwości lecznicze? W moich niepozornych, tylnych zwojach na końcu mózgu zakodowała się informacja, że są dobre na potencję. Ale kwas, Craxi pomyśli, że jestem niewyżyty. A przecież ten fakt wydawał się mieć całkiem pewne źródło... Zaraz, zaraz... Czy to nie... David!  Tak, teraz byłem pewien, że usłyszałem to od niego. Ten szarlatan zrobił ze mnie totalnego głupka. Co za gnojek!
Tyle dobrego, że teraz miało być OPCM. Jeden z nielicznych przedmiotów, na które chce mi się uczęszczać. Lekcję czysto praktyczną wyczułem po samym wejściu do klasy, gdy spostrzegłem ogromny kufer na środku sali.
- Hej, psorze! Naczy... dobry. - Powitałem od wejścia pana Martíneza, który skinął na mnie z uśmiechem. - Co robimy?
- Przypomnimy sobie boginy, które przerabialiśmy zeszłego roku - oznajmił.
- O, super! - Rzuciłem torbę w kąt. Uwielbiam ten przedmiot. Nauczyciel zajebisty, a ciskanie zaklęciami o nieco większym stopniu uszkadzania niż Chłoszczyść też niezgorsze.
Powoli sala napełniła się uczniami. Ledwo zabrzmiał dzwonek, profesor stanął pośrodku klasy, powitał wszystkich i przedstawił pokrótce, czym się dziś zajmiemy. Klasa przyjęła starcie z boginem z wielkim entuzjazmem. W końcu kto nie lubi obrony przed czarną magią? Bez zbędnych wstępów profesor nakazał wyciągnąć różdżki i, spojrzawszy na mnie znacząco, poprosił mnie o demonstrację. Facet nawet mnie lubił. Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego o babce od zaklęć...
Stanąłem naprzeciw kufra z wyciągniętą różdżką, gotowy do działania.
- Możemy?
Kiwnąłem głową. Belfer uchylił wieko. Po chwili napiętego oczekiwania z kufra wygramoliła się... Ell, a przynajmniej jej idealny sobowtór. Poprawiła spódniczkę od mundurka i uniosła na mnie swoje ogromne, błękitne oczy. Co jest, kurwa? Zacisnąłem dłoń na różdżce. W tym momencie bogin przemówił wysokim głosem dziewczyny.
- Adam, zostaw mnie. - Spojrzała na mnie z bólem, krocząc w moją stronę. Osłupiałem. - Nigdy z tobą nie będę, słyszysz? Nie chcę cię. Jesteś idiotą. Durniem. Szmatą. Dziwkarzem. Pustakiem. Wypierdalaj!
Spaliłem buraka ze wstydu. Co do diaska?! Za plecami słyszałem chichoty kolegów i koleżanek. Spiąłem się w sobie.
- Riddiculus! - wrzasnąłem tak, że było mnie pewnie słychać w całym skrzydle. Fałszywa Ellie nagle jakby zaplątała się we własnych nogach i wywinęła koziołka. Nieporadnie wstając, podpierała się rękoma o podłogę. Dało się słyszeć dźwięk puszczającego w spódniczce szwu. Dziewczyna odwróciła się w panice, ukazując wszystkim swoje białe majty w serduszka przebite strzałą.
- Ok, Adam. Czy każdy rozumie, co się właśnie stało? W takim razie następny!
Zwolniony przez nauczyciela z obowiązku walki usiadłem pod ścianą na zimnej podłodze. Co się przed chwilą stało?! Ja się boję... Ell? Boję się, że co? Że mnie zwyzywa? Że mnie nie zechce? Pff! Oczywiście, że zechce. To ja w końcu.
- Elliezabeth, zapraszamy - usłyszałem chwilę później.
Uniosłem głowę i z zaciekawieniem obserwowałem, jak dziewczyna podbiega do bogina przyjmującego w tym momencie postać olbrzymiej skolopendry i wyciąga różdżkę przed siebie. Bogin zaczął się transformować. Po chwili w miejscu, gdzie przed momentem wił się olbrzymi bezkręgowiec, leżał... David bez tchu. Ell zasłoniła usta dłonią. Zmarszczyłem czoło. Więc to tak, ta? Tacy wielce zakochani? Davidek, ten szmaciarz, cały czas z nią kręcił, a debila kurna udawał...
Byłem zazdrosny? O Heap?! Nigdy! Po prostu czułem niesmak w ustach na myśl, że mój "przyjaciel" tak perfidnie kombinował coś z lasencją, którą miałem zaklepaną od kilku miesięcy. Proste? Proste.
Dziewczyna wypowiedziała zaklęcie, a z leżącym zaczęło się coś dziać. Dostał drgawek, a za chwilę ze wszystkich jego otworów zaczęły sypać się różnokolorowe cukierki. Po chwili profesor uznał zadanie za wykonane i poprosił kolejną osobę.
- Fajny bogin - mruknąłem, podchodząc do dziewczyny, która oddaliła się od kufra.

Ell?
Yep. I still alive.
Nawet napisałam jedno opowiadanie. Jedno przez ile? Dwa tygodnie?
Ta, więcej. Plik utworzony 11 kwietnia.
Przepraszam.
Nie znam fabuły bloga, przestałam ją czytać. Nie wiem, czy Jonasz przeruchał Ara ani co David ma w planach odnośnie Les. Po prostu staram się wywiązać przed Gwiazdką.

Ombrelune: Od David'a cd. Volonte

Gdy wspomniała o dziewczynie lekko zmarkotniałem.
Zawsze i wszędzie Les! Nawet jak jej nie ma!
Uśmiechnąłem się mimo wszystko, lekko do Volvo - Oczywiście na głos jej tak nie
nazwę, bo mam już powyżej uszu dziewczyn i ich narzekań a wątpię by przychylnie
spojrzała na przezwisko...
Podczas drogi dużo się między nami nie działo... Głównie przekomarzania - Oczywiście
pamiętają by nie przegiąć, bo Volvi rączki latają...
Gdy doszliśmy w ciszy zajęliśmy miejsce i zamówiliśmy 2 piwa kremowe.
- Volv... znaczy Volonte?
- Czego? - Zapytała mrużąc oczy.
- Chciałabyś jutro porobić pierwszakom jakieś dowcipy? - Uśmiechnąłem się. - Wiesz
mój kuzyn od początku roku, skonfiskował kilka ciekawych zabawek i całe pudła łajnobomb.
A on mnie bardzo kocha, i przymknie oko na kilka braków.. Zaś bardzo ostatnio narzekał
na bachory którymi się musi zajmować.. - Uśmiechnąłem się wrednie. To prawda,
ostatnio jak ze mną gadał, to narzekał.. - Cytując go; ''Ciągle tym bachorom, w czymś pomagać!
Jeszcze trochę i będą do mnie przychodzić by im dupy podcierać!'' więc chyba nic się nie
stanie jak te bachorki troszkę przytemperujemy co?

< Volvi? xD>

Bellefeuille: Od Amir'a END Jonasza

Usiadłem na oparciu krzesła, nie siląc się na wyjęcie dłoni z kieszeń grubej bluzy, która przyjemnie grzała mnie w brzusz i plecy. Jonasz, przyznał się. Potwierdził moje przypuszczenia, że potrafiłby całować się z innym pomimo, że wyznawał mi swoją miłość więcej niż jeden raz. A ja głupi wierzyłem w jego dorośnięcie, zrozumienie odpowiedzialności.. Tylko rok, a wiele różnicy. Wybaczyłbym mu obrażanie się, olewanie mnie, nawet gdyby mi nawrzucał, ale moja duma jest czymś co raz urażone, za drugim razem nie pozwoli sobie na takie coś. Były już podobne sytuacje, w których się kłóciliśmy.
Wydmuchałem parę, która zrobiła zakręt i rozwiała się w powietrzu. Przypatrywał się z nadzieją, wyczekująco. Po policzkach spływały mu łzy, lecz nie robiły na mnie wrażenia. Czy też byś tak płakał, czy też byś czuł się winny podczas oddawania mu się? I to jeszcze z kimś, kogo szczerze nie cierpię. Nie nawidzę, gardzę, choć nie powinienem, mej rodzinie nie wypada, wciąż jednak chciałbym wytrzeć nim podłogę. Matka byłaby zawiedziona, a co dopiero ojciec, który pokładał we mnie nadzieję, a o rodzeństwie już nawet nie wspomnę. ,,Amir, Amir, veillez à ne pas causer de l'embarras!". Stał, stał i patrzył. Lecz nie ja powinienem podejść, nie ja zawiniłem. Być może jest to egoistyczne, ale ja mam tego wszystkiego serdecznie dość. Niech ryczy, niech się głodzi, to tylko robi z niego rozpieszczonego bachora, który chce mieć wszystko, a nie stara się ani trochę. Przejechałem językiem po bardziej wyostrzonych od innych kłach, raniąc się lekko. To nie prowadziło do niczego, możemy tak całą noc, a nic się nie zmieni.
Wskazałem ruchem głowy na jego skrzypce, które leżały spokojnie na parapecie. Zerknął na nie i niepewnie podniósł, pytająco mrugając. Pokiwałem głową nieco zirytowany, ale ukrywałem to. Ciemność w pokoju jedynie mi to ułatwiała. Jednak ciągle chować się nie można; wyjąłem różdżkę, wyszeptałem inkantację i wszystkie świeczki zapaliły się, oświetlając pomieszczenie.
- Znasz My Chemical Romance? - mruknąłem. Pokiwał, a po tym przetarł instrument, układając na ramieniu i brodzie. Smyczkiem wygrywał wstęp, a ja zgasiłem tylko niektóre ze świec, bo raziło mnie w oczy. Usiadłem na podłodze przed nim i zacząłem śpiewać tak, jak śpiewałem Victor'owi gdy siadał ze mną na dworze. Mówił, że mam piękny głos i że nigdy nie pogodzi się z tym, że to nie on będzie mi towarzyszył. Że będzie tęsknił.



Wykorzystałem całą parę, by tylko dokończyć śpiewanie. Fuksjowo-włosy był jak zaklęty-wpatrywał się we mnie, jakby ujrzał ducha, z lekko otworzonymi ustami. Wstałem, przetarłem oczy i podszedłem bliżej, wsuwając palce pod jego grzywkę. Odrzuciłem ją do tyłu i w takiej pozie zastygłem.
- Obiecaj mi, że za parę lat zmądrzejesz. - było to wypowiedziane dosyć sucho, bez specjalnych emocji. Przez kratę w oknie przeszedł Lucyfereest, wyczuwając sytuację. Zeskoczył, podszedł pod jego nogi i mocnym skokiem dopadł jego ramienia. W tej pół-jasnej widoczności można było zauważyć jego świecące oczy, świdrujące jego głowę, jakby sam kot miał radar i potrafił czytać w myślach. Zaraz to mu się znudziło i skoczył na mnie, kładąc się tak, że oba ramiona były zajęte, a brzuch miał na moim karku. Lubił byś tak transportowany.
- Obiecuję.. - powoli docierało do niego, że zakańczam najkrótszy chyba związek w jakim kiedykolwiek się znalazłem. Zadrżał, a ja ostatni raz przytuliłem go do swojej piersi nie jak przyjaciela, a jak chłopaka. Objąłem go bardzo mocno, w net puszczając i odchodząc. Powiedział - Zaczekaj! - lecz nie potrzebnie. Nie miałem takiego zamiaru.
Wróciłem do siebie, odłożyłem zwierzę i poszedłem się umyć. Od dziś będę go jedynie obserwował, przyglądał się i patrzył jak powoli się zmienia. Bo każdy się zmieni, dziś, jutro, za dwa lata~
A ja poczekam..
Poczekam.

END

Bellefeuille: Od Jonasza cd Amir'a

Ból...
Biłem się z myślami... tutaj osoba, która była przy mnie... no częściej od Amir'a, ale nic do niej nie czułem prócz przyjacielskiej sympatii. Obok chłopak, na którym zależy mi najbardziej z wszystkich, a mimo to, zraniłem go. To znaczy, chyba go zraniłem, bo jego twarz nie wyrażała nic prócz najzwyklejszego oburzenia. Zrezygnowany zapaliłem światło. Rozmowy w ciemnościach są dobre dla par, które mają sobie do powiedzenia coś romantycznego, a to romantyczne nie było.
Długo myślałem co powiedzieć. Początkowo miałem się tłumaczyć, ale żadnych argumentów nie miałem. Zaprzeczenie też na nic się nie zda. Powinienem powiedzieć prawdę. Postanowiłem tak zrobić, wiedziałem jednak, że to będzie dla mnie prawdziwy wyczyn psychiczny, po którym, najpewniej, dostanę ataku histerii i zamknę się w pokoju na kolejne trzy dni, zalewając się łzami i siedząc po kątach. Zbierałem się na to dość długo, otwierając przy tym i zamykając usta co jakiś czas, próbując coś z siebie wydusić. Wzrok ukochanego przewiercał mnie na wylot.
- Tttutaj nnie ma cco wyja-wyjaśniać...- wyszeptałem spuszczając głowę. Czułem jakby ktoś rozrywał moje małe, ledwo bijące serduszko- Gdybyś się nie zjawił, doszłoby do tej zdrady...- podniosłem na niego wzrok. Miał zaszklone oczy. To mnie dobiło. Płacze... przeze mnie...- Nie zdziwię się jeżeli teraz mnie rzucisz... nie zasługuję na ciebie, tylko jakaś k*rwa może zdradzać...- wpatrywałem się w francuza- Nico, wyjdź...- skierowałem wzrok na czarno włosego, który po kilku minutach i rzuceniu ku Amir'owi wrogiego spojrzenia, posłusznie wyszedł prychając. Staliśmy tak. Naprzeciwko siebie. Obaj mieliśmy łzy w oczach, które chłopak próbował maskować.
Strach...
Serce biło mi jak oszalałe. Mój oddech był ciężki i głęboki. Przerażenie przeszywało moje ciało. Nie wiedziałem co powiedzieć. Cisza zawładnęła wszystkim dookoła. Sprawiała, że atmosfera robiła się coraz gorsza i obaj czuliśmy się nieswojo.
- Kochałem go jak brata... rodzinę, nic więcej- wychrypiał nagle. Casper był dla niego jak brat. Znowu cisza. Był blady, smutny i wymęczony. Kto by nie był? Najpierw spięcie z chłopakiem w sprawie innego, potem wyjazd najlepszego przylaciela, a teraz to... zacząłem podejrzewać, że wyniszczam go psychicznie.
- Powinniśmy to wtedy wyjaśnić... ale nie, moje ego kazało mi spi*przyć stamtąd będąc wielce obrażonym. Jestem d*bilem, gdybym wtedy się o to dopytał nie doszło by do tego...- uroniłem jedną łzę, którą natychmiast wytarłem- Przepraszam...- wyszeptałem resztkami sił- jestem ch*jem.
Załamany wyminąłem go, próbując się uspokoić, ale mimo to w połowie schodów wybuchłem płaczem. Czym prędzej wbiegłem do dormitorium i zamknąłem się w nim na cztery spusty, do czego dodałem również różne zaklęcia. Współlokatora nie było od kilku dni i dobrze.
Zdradziłem go. Zniszczyłem to co było, co iskrzyło, co dawało mi siłę i sprawiało, że byłem szczęśliwy. Co sprawiało, że obaj byliśmy w jakiś sposób szczęśliwi. Bo byliśmy razem, wspieraliśmy się...
Zniszczyłem to...
Wszystko...
Padłem na łóżko zalewając się łzami. Ból spowodowany własną głupotą rozsadzał moje ciało. Miałem ochotę wykrzyczeć to wszystko, wydrzeć się i nabluzgać Bogu, że stworzył istotę tak durną. Lecz nie Bóg tu winny, lecz ja. Sam sobie na to zapracowałem.
Po godzinie ciężkiego płaczu, wypominaniu sobie błędów i karania siebie za swoje zachowanie, wstałem. Skrzypce. Moje ukochane skrzypce. Leżały pod łóżkiem czekając, aż pewnego pięknego dnia ponownie na nich zagram. Nikt nie znał mnie od tej strony, dla wszystkich byłem wyluzowanym chłopaczkiem, który zawsze się śmieje i gustuje w ostrych brzmieniach. A prawdą było, że jestem nieśmiały, wrażliwy i zazwyczaj smutny. Gram na skrzypcach, kocham to. Wtedy pokazuję swoje prawdziwe oblicze.
To ukryte gdzieś głęboko we mnie.
Każdy zakłada maskę, która kryje go przed światem. To jego tarcza. Wszyscy jesteśmy kłamcami, zasra.nymi kłamcami, którzy wiodą innych ku nieprawdziwym stwierdzeniom. Uniosłem je ostrożnie. Były moim skarbem, którego strzegłem tak jak tylko mogłem. Stanąłem przed wielkim oknem, z którego był widok na błonie. Blask księżyca oświetlał je srebrną smugą, nadając im tajemniczości, a tym samym sprawiając, że stawały się przepiękne. Włączyłem podkład, którym była melodia pianina i częściowo fletu, przyłożyłem skrzypce pod brodę i zacząłem grać.


Rozryczałem się na dobre. Mój lament rozbrzmiewał po pokoju, towarzysząc dźwięku instrumentu. Nie przestałem grać. Nigdy nie kończyłem w połowie, zawsze dogrywałem do końca. Podczas grania uciekałem od rzeczywistości, zamykałem się we własnym świecie. Nie istnieli inni, nie istniały żale, smutki, sprawy, które męczyły mnie na co dzień. Byłem ja... i one...
Skończyłem...
I dopiero wtedy zorientowałem się, że ktoś za mną stoi.
On...
Odłożyłem instrument na parapet tak delikatnie jak tylko umiałem. Odwróciłem się do niego ze łzami w oczach. On też płakał, było widać ślady na jego policzkach. Zasłoniłem usta dłonią i zacisnąłem powieki.
- Przepraszam... tak bardzo przepraszam... wiem, wiem, że tego nie da się wybaczyć, ale i tak przepraszam! Serce mi się łamie, gdy pomyślę o tym, że to zrobiłem, że cię zdradziłem, że śmiałem próbować pocałować się z innym! Wstyd mi za to! Przepraszam, ch*lera jasna, przepraszam!

<om... nom... nom... :c >

Bellefeuille: Od Amir'a cd Jonasza

Obudziłem się wraz z budzikiem, który niechętnie rozbrzmiał znaną już przez nas melodyjkę. Pod ręką miałem mniejsze ciało, które przylegało do mnie w pełni uspokojone, pewne, że w razie niebezpieczeństwa uchronię je. Uśmiechnąłem się pod nosem, wepchałem nos w jego włosy i wciągnąłem zapach, który nagle zrobił się inny. Powoli unosiłem powieki, zauważając nie niebieskie, a różowe, pomiędzy fioletowym-włosy. Zmarszczyłem brwi i nagle przypomniałem sobie, co wczoraj ogłosił dyrektor podczas kolacji. Cas wyjechał.. Opuścił szkołę. I to tak nagle, nawet się nie pożegnał.. Wziąłem uspokajający oddech, po czym lekko potrząsnąłem chłopakiem by otworzył oczy. Oczywiście zrobił to, chyba od nocy czekając, aż będzie mógł pochwalić się nowym wyglądem. Uniósł twarz wraz z nowymi kolczykami ziewając.
- Nah buoy.. - wymruczałem. - Coś ty zrobił?
- Cio? - zapytał niewinnie, gdy objąłem go tak, by zaraz usiadł mi na kolanach. Pocałowałem jego szyję, potem bródkę a na końcu cmoknąłem wargi.
- Powiedziałem, że cie akceptuje, a ty od razu robisz sześć kolczyków. - zrobił kocie oczka, przytulił się i otarł policzkiem, drapiąc pazurkami moje plecy. Przez chwilę było miło, aż obraz dobitego blondyna wyskoczył mi przed twarz. Syknąłem głośno, wstałem i poszedłem do łazienki, gdzie oparłem się o zlew powstrzymując gniew i rozpacz. Zdradzieckie łzy spłynęły po moich policzkach, a ja szybko je wytarłem, bojąc się przyznać, że mimo wszystko tak cho*ernie za nim tęsknie. Odgłosy gołych stóp rozbrzmiały, przyprowadzając do środka teraz już fuksjowo-włosego. Widział, widział wszystkie te emocje, ale dalej nie był świadom, dla czego tak reaguje. Zbliżył się, przytulił me plecy i zapytał, co jest. Trochę się zbierałem do odpowiedzi. - Boże, on wyjechał..
- Kto? - zdezorientowanie wręcz promieniało od niego. Opadłem na oparcie wanny i pociągnąłem nosem. Powoli wyjaśniłem sytuację, przeklinając co drugie słowo, gestykulując i na zmianę zmieniając ton z wysokiego na niski. Usiadł, nie dotknął mnie, tylko pocieszył, mówiąc, że wróci, że tu ma przyszłość, pewnie zrobił sobie wakacje, a wtedy powiedziałem coś, co go zmroziło. Coś, czego nie powinienem i nie powtórzę. Zadygotał, wstał i wyszedł, nic więcej nie mówiąc. Biłem się z myślami; jak mogłem, kiedy wczoraj mówiłem o tych uczuciach do niego, a dziś.. Ale nie chodziło mi o taką ,,miłość". Nie kocham Cas'a jak mężczyzny, lecz jak brata, a tego już nie dodałem. Jestem głupi, idiota i zwykły niedoj*b.
Chcąc nie-chcąc poszedłem sam na zajęcia, męcząc się i główkując jak udobruchać swojego chłopaka. Milion myśli wskakiwało na swoje miejsce, zastąpione następnymi. Gorzej było z wykonaniem tych wszystkich rzeczy, kiedy nie zaciągnę go tu, czy tam~. Postanowiłem dać mu czas do wieczora, by przyszedł, by pogadał. Ale nie przyszedł. Olewał mnie cały dzień, znikał jak mnie widział, a Nicklase o mało w szał nie wpadł, kiedy widocznie mu się poskarżył. Nauczyłem się unikać ciosów, ale gdybym ich nie opanował, pewnie miałbym obitą mordę.
Następnego dnia wieczorem, bo nic w tym czasie się nie zmieniło, wkradłem się do ich dormitorium i schowałem pod stół w kociej formie, chcąc wziąć go jakoś z zaskoczenia. Wszedł jednak do środka z kolegą-do-bicia, siadając na kanapie bez zapalania światła. Oświetlała ich mała lampka, która mi potrzebna nie była, bo widziałem w ciemności o wiele lepiej. Nagle zaczeli rozmawiać..
- Ja już nie wiem, co mam robić. - powiedział w pewnym momencie, spuszczając głowę. Zrobiło mi się duszno; cierpi przeze mnie. Ale gdyby został i wysłuchał, byłoby mu łatwiej, a tak robi dziwne domysły. Wyostrzyłem wzrok i słuch wraz z klękającym na jedno kolano Nicklase. Zaczął mówić, że nie jestem wart i inne pierdoły. Atmosfera się zagęściła, wtem ten sam osobnik położył ręce Jonasza na swojej piersi, pokazując, jak mu trzepocze serce. Ledwo skryłem prychnięcie. Niespodziewanie, młodszy wjechał dłońmi do góry na jego policzki i wtedy zaczęli zbliżać swoje twarze do siebie.


Nie mogłem na to patrzeć, wiedziony naturalnym zdenerwowaniem i chęcią odebrania swojej własności; wyszedłem z ukrycia, wskoczyłem na stół i miauknąłem głośno. Tylko Jonasz spojrzał w moim kierunku, Nick tylko zmarszczył brwi.
- A-a.. - wybąkał i odsunął od siebie przyjaciela. Odwróciłem mordką wzrok w bok, przymknąłem oczy i znów wpatrzyłem się wyzywająco w jego własne. Przemieniłem się, usiadłem na stole i kontynuowałem obserwowanie.
- Teraz się włamujesz? - rzucił drugi, ale fuksjowo-włosy mu przerwał.
- To nie tak.. - był załamany i przestraszony.
- Ale właśnie, że ,,tak"! - odparł Nicklase. Nareszcie się odwrócił, za co można dawać mu brawa. Taki leń.
- Chce usłyszeć te słowa od ,,mojego chłopaka". - podkreśliłem ostatnie dwa słowa ze spokojem.

< akurat do sytuacji... >

niedziela, 26 kwietnia 2015

Bellefeuille: Od Vi cd Daniela i Lili [do Vako]

Usiadłam koło chłopaka. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest kompletnie zdezorientowany, więc postanowiłam mu to wszystko jeszcze raz powoli wyjaśnić.
- Więc tak: jak tylko twój przyjaciel przyszedł do Lilianne i prosił w twoim imieniu o randkę, od razu zorientowałyśmy się o co chodzi. Dlatego Lili się zgodziła. Uznałyśmy, że skoro wy knujecie takie rzeczy, to my wam w tym z chęcią pomożemy - uśmiechnęłam się lekko. - Lili udawała, że jest w tobie baardzo zakochana, a kiedy ona zaczęła cię całować, ja wparowałam do cukierni. Tak, to wszystko było zaplanowane. Wiem, zabawiłyśmy się troszkę twoim kosztem, ale chyba wyszło dobrze, hm? - uśmiechnęłam się ponownie.
- Raczej tak - Vako również się uśmiechnął. - Ale naprawdę nie chciałem żeby tak wyszło z tą Lili.
- Nie ma sprawy. Może przejdziemy się do Wijącego Tunelu, tak jak za dawnych czasów? - Rozejrzałam się wokoło i dodałam. - Według mnie jest tu za dużo ludzi.
- Jasne, chodźmy.
Cukiernię pozostawiliśmy za sobą, a po paru minutach również Écuelle. Szliśmy po błoniach kierując się w stronę tunelu.
- Tak dla pewności... następnym razem, jeśli będziesz chciał zaprosić mnie na randkę, nie musisz tyle kombinować - spojrzałam na chłopaka. - Przyznam, że to było słodkie, ale wystarczy poprosić, na pewno bym się zgodziła.
- Wiesz jaki jestem, troszkę się przy tobie... zawstydzam. Ale kolejnym razem sam poproszę. Tylko bądź pewna, że tych kolejnych razy będzie więcej niż ci się może wydawać - uśmiechnął się chłopak.
- No mam nadzieję. - zaśmiałam się. Po chwili ciszy poczułam, jak jego ręka delikatnie muska wewnętrzną część mojej dłoni. Bez zastanowienia powoli wplotłam palce w jego dłoń.
W Wijącym Tunelu jak zawsze nie było ani jednej żywej duszy. Byłam tylko ja i on. Vako. Odwróciłam się do chłopaka tak, że staliśmy idealnie zwróceni do siebie. Dzieliło nas może i niecałe piętnaście centymetrów. Czułam jego miarowy oddech.
- Zależy mi na tobie - szepnął.
Spojrzałam w jego cudowne, intensywnie niebieskie oczy. Pod wpływem impulsu wsunęłam palce w szlufki jego spodni i lekko pociągnęłam do siebie. Chłopak zrobił krok w moją stronę i złapał mnie za szyję. Nasze usta nareszcie się spotkały. Uczucie niewyobrażalnie cudowne: delikatny pocałunek, pełen czułości. Rozpływałam się z rozkoszy.

<Vako? :3>

Héroiqueors: Od Belli Do ... ? ...

Jesień, niedziela. Siedzę cicho wpatrując się w okno. Gdzieś tam, daleko znajdował się mój dom. Zostawili mnie samą, ze wszystkim. To się nazywa miłość.Spojrzałam na kolana, które przysunęłam do moich piersi. Malutka łza spłynęła po moim bladym policzku. Powoli sięgnęłam ręką po telefon, który leżał na stoliku. Rozpłakana rzuciłam z całych sił komórkę na podłogę, widząc zdjęcie z moją mamą. Leżałam tak przez kilkanaście minut. Jeśli ktoś zobaczyłby mnie w takim stanie, to znaczy moje oczy, stwierdziłby, że jestem spokrewniona z zającem.
Usiadłam zdruzgotana. Przeczesałam ręką moje ciemne włosy. Nie powinnam się zamartwiać. Nowa szkoła - nowe życie. Zdjęłam ciemny sweter, po czym podeszłam do szafy. Otworzyłam drzwiczki. Wzięłam moją ulubioną brązową bluzę i niebieską bluzkę. Podeszłam do lustra. Rozpuściłam włosy, wyjęłam błyszczyk w kolorze moich ust. Nie było widać, że mam je lekko pomalowane - oto mi chodziło. Nie lubię się malować i chyba nigdy nie będę tego robiła. Wzruszyłam ramionami. Odłożyłam kosmetyczkę do szuflady, spojrzałam w stronę okna. Było tam bardzo dużo ludzi w moim wieku, może młodszych. No cóż, raz grozi śmierć. Uśmiechnęłam się lekko w duchu. Odeszłam od okna, podeszłam powolnym krokiem do drzwi. Nie wiedziałam jeszcze, czy chcę tego, czy nie. No cóż, sięgnęłam za klamkę i wyszłam z pokoju. Stałam jeszcze chwilę przyklejona do drzwi. Uznałam, że świeże powietrze dobrze mi zrobi. Korytarz był pusty, postanowiłam wyjść, w końcu wszyscy byli na zewnątrz. Poszłam w stronę wyjścia. Znów się zawahałam. Trwało to jednak tylko kilka sekund, ponieważ zaraz otworzyłam drzwi i byłam już na jednym ze schodów. Zrobiłam wielkie oczy, bo uznałam, że za chwile wszystkie gałki oczne zwrócą się na mnie. Jednak na marne się denerwowałam. Wszyscy byli zajęci swoimi zajęciami. Odetchnęłam z ulgą. Szybko zeszłam ze schodów, po czym znalazłam ciemny kącik, który nie był przez nikogo zajęty. Poszłam tam. Zauważyłam ławkę, przy której leżały zwiędnięte kwiaty. Usiadłam na drewnianej desce, a ręką sięgnęłam po jednego z kwiatków. Uznałam, że wezmę je wszystkie i włożę do notesu. Lubiłam zbierać kwiaty i wkładać je pomiędzy kartki. Nie, to nie jest moje hobby. Po prostu pokazała mi ten sposób moja mama, ona tak robiła. Siedziałam tak jeszcze chwilę z opuszczoną głową. Rozmyślałam nad pierwszym dniu w szkole, jak zareagują wszyscy na nową uczennicę? Hm... Po co się tym przejmować? W końcu nie obchodziło mnie to, co inni o mnie myślą. Jeśli nie będą chcieli mnie zaakceptować taką jaka jestem, to już nie moja sprawa.
Mijała godzina, dwie. Powoli wszyscy odchodzili już do swoich pokoi. Poczuła zimny wiatr przeszywający moją skórę, huśtający każde pasmo włosów, każdą z rzęs. Lekki uśmiech skierował się ku znikającemu za drzewami słońcu. Trudno było przewidzieć, co przyniesie jutro. Wstałam powoli, bezszelestnie. W jednej dłoni trzymałam 'bukiet' zwiędłych kwiatów.
'Na tyle zasłużyłam" - pomyślałam spoglądając na prawą dłoń. Zamknęłam na chwilę oczy. Po ich otwarciu zorientowałam się, że poza mną, nikogo już tutaj nie ma. Pozbierałam się szybko, po czym podbiegłam do lekko uchylonych drzwi. Zamknęłam je za sobą cichuteńko. Skierowałam się do swojego pokoju ze spuszczoną głową. Włosy zdążyły zasłonić już całą moją twarz - za co bardzo im dziękuję. Otworzyłam pokój kluczykiem, do którego dodałam zawieszkę - małe czerwone serce... to znaczy, jego pół. Druga połówka leżała ze szczątkami mojej mamy, w grobie, tam gdzieś w podziemiach. Otrząsnęłam się z rozmyśleń, położyłam klucze na stoliku, podniosłam komórkę, która od kilku godzin leży na podłodze, przez moją kiepską psychikę. Już nie chciałam sprawdzać godziny i znów spoglądać na osobę, z którą rozmawiałam zaledwie dwa tygodnie temu. Odwróciłam szybko głowę w stronę okna. Było otworzone, a nie przypominałam sobie, abym je otwierała. Uznałam, że może był przeciąg albo przyszły sprzątaczki? Jeśli w ogóle jakieś są. Nie zamartwiałam się tym długo, bo zadzwonił do mnie mój dawny przyjaciel, 'dawny'... Nie odebrałam.
Przebrałam się w piżamę, położyłam się do łóżka. Nie chciałam już myśleć nad dniem, który zaraz się skończy. Jeszcze przed zaśnięciem spojrzałam na łóżko, które stało na przeciwko, po czym zasnęłam.
***
Obudziłam się przed dzwonkiem z telefonu. Tak na prawdę, w ogóle dzisiaj nie spałam. Nie mogłam przez ten pierwszy dzień w szkole. Ach... Wstałam, podeszłam do lustra i uznałam, że wyglądam tak koszmarnie, że pomyślałabym, że jestem czarnym, niewyspanym duchem, niż Bellą. Poszłam pod prysznic, wymyłam się żelem, tym razem malinowym. Rozczesałam ciemne włosy, ubrałam się w dżinsy, zielony sweter, założyłam na stopy szare trampki. Spojrzałam kątem oka na mój pomarańczowo-brązowy plecak, czy mam wszystkie książki, po czym sięgnęłam po kurtkę, klucze oraz komórkę. Gdy już upewniłam się na 100%, że wszystko już ze sobą wzięłam, do akcji wkroczyło zamknięcie drzwi i pójście na lekcje. Niestety coś mnie zatrzymało. Poczułam szarpnięcie za ramię, świeży cudowny oddech na mojej twarzy. Odwróciłam się o 180 stopni, nikogo tam nie było. A czego się spodziewałaś Isabello? W końcu tylko ty masz do swojego pokoju klucze. Mnie to do głowy tylko takie głupie pomysły w głowie... Postanowiłam, że o wszystkim zapomnę i będę zachowywać się, jakby nigdy nic. Wyszłam z pokoju.
-Gdzie mam tą pierwszą lekcję? - mruknęłam do siebie pod nosem, spoglądając na plan lekcji.
Pokręciłam głową spoglądając na ogromne korytarze, wypełnione różnorakimi ozdobami. Zszokowało mnie to trochę, no ale mogło być gorzej. Pooglądałam malowidła ścienne, ogromne łuki i długie dywany. Odgarnęłam za ucho jeden z kosmyków ścigający powiew wiatru. Stanęłam przy ścianie na chwilę, nie wiedząc, w którą stronę pójść. W końcu zaczęłam iść schodami w dół.
Spoglądałam na numery sal i wtedy... Tak, musiało się to zdarzyć akurat mi. Weszłam w jednego z uczniów. Spoglądnęłam na niego z zakłopotaniem i skrzywioną, a zarazem smutną miną.
- Bardzo cię przepraszam. - powiedziałam szybko.

<ktoś dokończy?>

Bellefeuille: Od Jonasza cd Amir'a

Ochhh jestem dla niego jedyny! To takie kawaii! Nie zależy mu na moim wyglądzie, mogę robić co chcę, więc w końcu wcielę mój plan zmiany wyglądu w życie. Złapaliśmy się za ręce i ruszyliśmy ku zamku. Ja podskakując i się śmiejąc, on jak zwykle spokojnie, z lekkim uśmieszkiem na pyszczku. Boże jacy my jesteśmy różni, on stanowczy, spokojny, męski. Ja zachwiany nastrojowo, porząnie pi*prznięty na umyśle i taki bardziej kobiecy. Jesteśmy jak ying i yang, ale jak to mówią, przeciwieństwa się przyciągają.
- Aruuś?- wymruczałem.
- Tak?
- Nie będziesz mieć nic przeciwko, jeżeli pójdę dziś z kolegami do Equelle?
- Jonasz, żarty sobie robisz? Jasne, że możesz- soczysty całus spoczął na moim policzku. Od razu się rozgrzałem i uśmiechnąłem błogo. Mocniej zacisnąłem palce i zbliżyłem się do niego.
- Kupić ci coś, pyszczkuuu?
- Pyszczku?
- Tak, pyszczku! To kupić czy nie?- zamrugałem pośpiesznie, trzepocząc przy tym rzęsami. Odchylił głowę, a jego twarz wyraziła zastanowienie. Chuchnąłem, by zobaczyć parę, która przypomina dym. Lubiłem ten widok. Dalej nie odpowiadał. Myślał. A wyglądał przy tym tak poważnie i dostojnie. Szlachetnie, powiedziałbym.
- Niczego mi nie trzeba, ale dzięki, że pytasz...
- Proszę- podniosłem nasze łapki i objąłem się jego ramieniem. Kochałem się przytulać, a już w szczególności do niego. Nie docierało do mnie, że jesteśmy razem. Miałem wrażnie, że to zwykły sen, z którego zaraz się wybudzę.

***

- Hejoo!- pomachałem chłopakowi od piercingu, który czekał na mnie w pokoju życzeń, gdzie zawsze przyjmował klientów. Kiwnął głową uśmiechając się. Wskazał na krzesło przed sobą, a ja posłusznie na nim usiadłem. Denerwowałem się, nie powiem...
- No to co robimy?
- Kolczyki w wardze i w nosie- wyszczerzyłem się wskazując miejsca- nie wiem dokładnie jak to się nazywa, ale fajnie wygląda- na to wybuchł gardłowym śmiechem. Po uspokojeniu się przystąpił do działania. Bolało. Jak ch*lera. Ale był warto i po kilkunastu minutach było gotowe. Podobały mi się. Bardzo-bardzo. Zaraz rzucił jakieś nowo nauczone zaklęcie i cała opuchlizna, jak i zaczerwienienie znikło.
- Pięknie...- przeciągnął się, naciągając przy tym mięśnie, które były dobrze widoczne, przez ciemną skórę.
- Dzięki!- podniosłem się i radosny wybiegłem z sali.
Kolega o dwa lata starszy już czekał na moje przyjście przed zaśnieżoną szkołą. Zdziwił się na mój widok, ale nic nie powiedział, tylko posłał mi ciepły uśmiech i złapał pod ramię. Przy rozmawianiu o jakiś pierdołach zleciała nam cała podróż do miasteczka. Mnóstwo stoisk i ludzi, nieco nam przeszkadzało, ale dało się przeżyć. Błądziliśmy od sklepu do sklepu, tutaj czekolada, tam różdżki, a gdzie indziej lody. Weszliśmy do sklepiku w stylu kosmetycznego i zaczęliśmy po nim dreptać, w poszukiwaniu szamponu. Ale mnie zaciekawiła młoda czarownica z kilkoma eliksirami tego samego koloru i tabliczką "koloryzacja włosów". Zafascynowany podszedłem do niej.
- A cóż to panienka ma?- podniosłem butelkę.
- A eliksir zmieniający kolor włosów.
- A ile kosztuje?
- A pięć monet.
- A to poproszę jedną- wręczyłem jej drobniaki i uniosłem płyn do ust. Ale jakie chcę... fuksjowe! Wypiłem wszystko, intensywnie myśląc o wcześniej wspomnianym kolorze. Spojrzałem w lustro, stojące na jej stoisku i ujrzałem jak włosy powoli zmieniają kolor.



- Omg...- wyszeptałem.
- Jonasz co ty?!- usłyszałem z tyłu głos.
- Wyglądam bosko!- zapiszczałem.
Po 22 postanowiliśmy wrócić. Kupiłem sobie szampon, kremik i ciasteczka dla Arcia, a chłopak kapcie, które przy wykonaniu kroku wydają huk. I znowu rżaliśmy bez powodu, i znowu to szybko minęło. Pożegnaliśmy się przytulasem i poklepaniem po pleckach. Zmachany wszedłem do dormitorium. Amir spał. Bez przebierania się, czy mycia wdrapałem się na jego łóżko i położyłem się przy nim. Ciekawe jak zareaguje na czuprynę w kolorze różowym, zamiast błękitnym. No i kolczyki. Leżałem do niego plecami i krótko po tym zasnąłem...

<omnomnom>

Uczennica Domu Héroiqueors: Isabella Swan

Isabella Swan

Imię:  Isabella
Pseudonim/Ksywka: Bella
Nazwisko:  Swan
Krew: Czysta
Rok: Trzeci
Data Urodzenia: 25.02
Dom:   Héroiqueors
Drużyna Quidditch'a: Jest łamagą, nie lubi sportu.
Chłopak: Nie ma.
Rodzina:  
~Matka: zginęła
~Ojciec: zginął
~Ciocia: wyjechała do nieznanego Belli miasta.


Sowa: Śnieżna,  Aleksa


Towarzysz: 




Różdżka:  Pióro feniksa. 12 i 3/4 cala sztywna. 
Ciekawostki:
~ Bogin - Krzykliwy Duch
~ Patronus - Pegaz
~ Genetyka - 
~Zdolności - 
~ Inne - 

Ulubiony Przedmiot: 
Znienawidzony Przedmiot:  
*~ Stajnia - I
Właściciel - koniw2002



Zainteresowania:Jazda konna, gra na fortepianie, taniec, śpiew.

Aparycja: kolor oczu: zielone, kolor włosów: brązowe, ubiór: Bella chodzi w ubraniach 
"wygodnych", nie lubi się stroić, chyba, że namówią ją do tego przyjaciółki, 
których nie ma. Wzrost: 170 cm. 

Charakter: Bella miała spokojne życie do czasu, gdy jej rodzice zginęli w wypadku 
samochodowym. Dziewczyna była do tychczas rozgadaną, zabawną i wielce otwartą 
dziewczyną. Do czasu... Przygarnęła ją do siebie ciocia, która zapisała ją do tej Akademii. 
Uznała, że Bella jest na tyle duża, by dać sobie ze wszystkim radę psychicznie i fizycznie. 
Myliła się. Isabella nie dotarła jeszcze sama do siebie. Nie potrafi uwierzyć, że jej 
najbliższe osoby zniknęły z tego świata. Jej znajomi nie poznają jej. Dziewczyna 
zamknęła się w sobie, siedzi sama na wszystkich lekcjach, nie chce z nikim rozmawiać. 
Odwróciła się do wszystkich, choć nikt nic jej nie zrobił. Ma żal do siebie, że to przez 
nią oni zginęli. Bellę charakteryzują o to te przymiotniki: smutna, sama, cicha itp. 

Historia: Belli rodzice zginęli w wypadku samochodym. Jechali właśnie po swoją 
córkę z lekcji fortepianu. Samochód jadący z naprzeciwka jechał bardzo szybko. 
Kierowca nie dał rady pokierować autem. Niestety samochody - pijanego kierowcy 
i rodziców Belli zderzyły się. A skutkiem była śmierć ludzi. Bella została 
z samolubną ciotką.



sobota, 25 kwietnia 2015

Żegnamy...

Żegnamy ucznia Domu Bellefeuille
Casper'a Terence



Powód? 
Decyzja Właścicielki - Graczki  animelove

Bellefeuille: Od Amir'a CD Jonasza

- Amir.. - przerwał prawie nie rozłączając naszych ust, które ciągle stykały się i ocierały o siebie. - Kocham cię, kocham cię ponad życie..
To ostatnie zdanie przeszyło mnie na wylot. Zastygłem, kompletnie zaprzestając pocałunku. Słowa, które wypowiedział, znaczą bardzo dużo i jeśli są prawdziwe, będzie musiał wywiązać się ze swoich obowiązków. Wiele się zmieni, nie będzie mógł z nikim więcej sypiać, on.. Boże, jeśli na prawdę pała do mnie takim uczuciem, to nie daruję mu tego.
Usiadłem wyprostowany, trzymając go dalej za biodra, dzięki czemu w miarę się zgraliśmy. Siedział na mnie okrakiem, bardzo blisko, więc widziałem dokładnie jego oczy, pełne przejęcia, strachu, niepewności i tego dodatkowego - miłości. Przełknąłem ślinę, która zaczęła zalegać mi w gardle. Przyłożyłem ucho do jego klatki piersiowej, patrząc gdzieś w bok, w tym samym czasie jadąc palcami na jego szyję. To małe narzędzie przytrzymujące go przy życiu biło teraz niemiłosiernie mocno i szybko. Ja? Ja się nie denerwowałem, byłem opanowany, tylko trochę wstrząśnięty. Kto by nie był..
- Hej.. - mruknąłem wdychając jego zapach. - Jesteś świadom swoich słów?
Skrzywił się prawie niezauważalnie, ale po chwili prawie wyrywał się, chcąc ze mnie zejść. Posłałem mu ostrzeżenie wzrokiem, uspokoił się ale i tak unikał kontaktu z moją twarzą.
- Jak możesz pytać? Tyle co przez ciebie wycierpiałem, nie jadłem.. - więc to jednak przeze mnie nie jadł. Nie chciałem, by się irytował, więc uciszyłem go krótkim pocałunkiem i przytuliłem do siebie drgające ciałko. Opadł bezwładnie, pociagając nosem i cicho chlipiąc. Pogłaskałem go po włosach, a zaraz odsunąłem lekko, by widział me oczy.
- Jonasz. - skupił się, bo zobaczył, że to poważna rzecz. Bo była. Odchyliłem głowę na chwilę, by grzywka opadła po bokach i ścisnąłem jego policzki. - Wiem, że to trochę za późno, ale.. Zostań moim chłopakiem.
Chwila przedłużała się, a on jak nie zareagował, tak dalej nad czymś rozmyślał. Nagle ni stąd ni zowąd zaczął chichotać i zakrywać usta. Zmarszczyłem brwi, ale ten tylko przytulił się mocno.
- Już znasz odpowiedź. - mimo śmiechu mówił cicho. Wyszczerzyłem się i przeturlałem nas tak, bym był na górze. Już chciałem go wycałować, gdy do środka wparowała grupka dziewczyn na czele z Nicklase, który obrzucił nas nieodgadnionym spojrzeniem. Zwaliłem z siebie niebiesko-włosego, a po tym pociągnąłem do swojego pokoju ku zadowoleniu pewnych fanek gejowskich par.

~

- Amir.~ - przeciągnął zmysłowo przegryzając wargę i robiąc zachęcające pozy na łóżku. Na mnie to jednak nie działało, byłem zajęty zakuwaniem do sprawdzianu z numerologii, jemu radziłem to samo, ale nie słuchał. Chyba obrał inną drogę, bo wyciszył się, a gdy odwróciłem się, by zajrzeć, co robi, ten ze ściągniętą koszulką jeździł dłonią po swoim brzuchu, raz po raz zahaczając o linię bokserek, która była wyżej spodni. Zamknąłem książkę, wstałem i podszedłem do niego, niby z uśmiechem, który mówi, że może na coś liczyć, a jednkak okryłem go narzutą i poszedłem do toalety.
Wyszedłem z niej i oberwałem poduszką prosto w twarz. Westchnąłem, przyglądając się jego sfochanej twarzy. Paroma krokami znalazłem się nad nim, klapiąc obok. Już miałem mu wyjaśnić, że jestem zajęty, gdy dostrzegłem list, który miałem spalić. On popatrzył w tym samym kierunku, uniósł skrawek, a gdy chciałem go zabrać, wstał i zaczął pośpiesznie czytać. Był odwrócony plecami, lecz i tak wiedziałem, że zaczyna się wkurzać, smucić i dobijać na raz.
- Posłuchaj..
- Kłamałeś? - podniósł głos, przerywając mi. - Kłamałeś, kłamałeś! Masz kogoś..
Zaczął panikować, chodzić w kółko, co rusz unosząc dłonie do twarzy którą przecierał. Zbliżyłem się, ale ten odepchnął mnie i oparł się o ścianę, po której zjechał, powtarzając, że go zdradzam. W końcu zmienił język na (jak się dowiedziałem od niego) polski, ale brzmiało to jeszcze gorzej, niż gdy mówił zrozumiale. Kucnąłem, lecz znów mnie pchnął.
- Jonasz, ku*wa mać! - słychać było mnie chyba nawet na korytarzu. Nie zareagował, ale nie interesowało mnie to. Złapałem go za rękę ciągnąc brutalnie na fotel. Rzuciłem go tam i przyszpiliłem rękoma, czołem stykając się z jego własnym. - Nie zdradzam cię, ten list jest od mojego byłego!
- Pisało, że.. - zaciął się.
- Dokładnie! Poćwicz angielski, jeśli nie rozumiesz! On mnie kocha, ja kocham tylko ciebie! - wypaliłem. Nie mówiłem mu tego jeszcze, bo jakoś tak.. nie było okazji, a jak była, to się wstydziłem. I poszło, już tego nie cofnę, trzeba się mierzyć z konsekwencjami.
Na szczęście udało mi się go bardzo szybko udobruchać. List spaliłem, na jego oczach z resztą i tak położyłem się przy nim, na kanapie, po prostu czując swoje ciepło. Wróć, on czuł moje, a ja marzłem jak cho*era, ale w takiej sytuacji musiałem się poświęcić. Gdy zasnął, usiadłem, przykryłem go i wróciłem do nauki.

~

Słońce wstało, parząc moje biedne odkryte ramiona. Całą noc przesiadywałem nad papierami i co chwila budzącym się niebiesko-włosym, który za każdym razem od nowa zaczynał histerię. Spojrzałem na czas i doszedłem do wniosku, że trzeba się umyć. Tak więc zrobiłem i gotowy wróciłem do dormitorium, budząc go. Zaspany wykonał te same czynności. Nie dałem mu poznać, że jestem śpiący, nawet, gdy poprosił, bym zaniósł go do jego pokoju. W końcu byłem mu to winien za swoją głupotę.
Kiedy tylko spotkaliśmy się w salonie, zachciało mu się wyjścia na spacer. Więc poszliśmy, pomimo grubej warstwy śniegu dookoła. Przechadzaliśmy się, a on jak dziecko łapał za puch robiąc śnieżki, którymi celował w drzewa. Dotarliśmy na ławkę, usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać o pierdołach. Wtapiał się w tłum ze swoim bladym wyglądem, niczym śnieżka.. jak w bajce. Przyjrzałem się jego twarzy, na brwi dalej miał tą dziurkę, tak samo jak i w uchu. Spuściłem wzrok i złapałem go za rękę.
- Te kolczyki.. jak wrócimy, załóż je. - był zdziwiony. No cóż. Objąłem go, a jego głowa opadła mi na pierś z grubą kurtką.
- Dla czego? Nie podobają ci się. - zauważył. Sapnąłem, sam nie wiedząc, co mnie tak wzięło, ale chyba muszę mu odpowiedzieć coś sensownego.
- To twoje ciało, zmieniaj je jak chcesz. I tak będziesz dla mnie jedyny. - wymruczałem. Takie wyjaśnienie mu starczyło, uniósł brodę i dał mi buziaka. Zaraz zresztą wstaliśmy i wróciliśmy do zamku. Niedługo boże narodzenie.. ciekawe, czy skoro uznaję go takiego jaki jest, zmieni coś więcej..

< Róż. Ma być różowy. I wypiercingowany. Omnomnom >

piątek, 24 kwietnia 2015

Héroiqueors: Od Petty'ego cd. Violetty

Nie mogłem znieść tego, co zobaczyłem.
Jane.
Weszła do Sali. Ale nawet na mnie nie spojrzała.
Nie mogłem znieść tego i zacząłem dłubać widelcem w talerzu.
Poczułem jej wzrok na sobie i podniosłem oczy.
Lecz ona w tym samym czasie, odwróciła wzrok.

" - A mówiłeś, że nie wróci. - Pomyślałem mimowolnie, jedna łza popłynęła
mi po policzku. Lecz szybko ją starłem. Już dość się po niej napłakałem. - Pomyślałem.
- I tu masz racje. - Czułem jak uśmiecha się, paskudnie. Agh.. 
- Mówiłeś, że nie wróci!
- Ale, wróciła. Nic na to nie poradzisz. Olej ją. - Dodał po chwili, Szachar.''

Uniosłem wzrok znów, patrzyłem się na nią, lecz ona nie zwracała już na mnie uwagi.
Jakbym nie istniał. Bolało.
I to bardziej, niżeli by się mogło zdawać.

" - Widzisz. Nie istniejesz, już dla niej. Pewnie znalazła sobie jakiegoś przystojnego,
macho i gdzieś ma takie nijakie, chuchro. Prymusa, który 2/3 swojego czasu spędza
w bibliotece. Olała cię i nie wróciła na 2 półrocze szkolne, przez wakacje nie odzywała
się i teraz gdy zbliża się kolejny bal, już zima tak blisko ona nagle się pojawia
i nawet nie jesteś godzien by na ciebie spojrzała. Zamiast podejść do ciebie, przeprosić,
wyjaśnić! Ona woli gawędzić z koleżankami...
- Zamknij się.."

Nie miałem ochoty, by tego słuchać. A on mówił mi to, co czuje.
I to było najgorsze, że to były moje obawy, a ten mówił je głośno,
podczas gdy ja chciałem strącić je na samo dno umysłu.
Kiedy zjadłem coś - czego akurat zbyt dużo nie było, z racji tego, że straciłem apetyt.
Szybko skierowałem się do wyjścia. Chciałem być jak najdalej od wiewióre... Znaczy Jane.
Chodź tak samo jak chciałem być od niej z dala, to tak samo chciałem by do mnie podeszła.
By rozwiała moje wątpliwości i... I właśnie nie wiem, czego się po niej miałem spodziewać.
Czego chciałem.
Przy wyjściu wpadłem na Viole.
Była lekko zdziwiona, i chciała coś powiedzieć.
Lecz tym razem to ja zrobiłem coś, Pocałowałem ją.
- Przyjdź po lekcjach na korytarz, na drugim piętrze przy nie używanej sali od transmutacji.
Powiedziałem i poszedłem.
Nie wiem czemu chciałem, żeby tam przyszła.
Najprawdopodobniej chciałem tym podnieść swoją dumę, samoocenę czy cokolwiek innego.

~*~

Stałem na korytarzu czekając na Violę, widziałem też Jane... Miałem ochotę podejść do
niej albo się wycofać do siebie. Lecz wtedy podeszła Violetta. A niech to! Niech zobaczy co straciła!
Na własne życzenie! Miała czas by podejść i się wytłumaczyć. Mogła to zrobić na śniadaniu,
mogła to zrobić na lekcji lub pomiędzy nimi. Nie chciała? Bała się? Ma mnie gdzieś?
Mam to gdzieś! Czekałem na nią ponad pół roku! Jak nie prawie rok, licząc rzecz jasna od balu,
przez wakacje aż do teraz gdzie zbliża się bal.
Z taką myślą zwróciłem się do Violetty.
- Cześć, chciałabyś pójść ze mną na randkę? Moglibyśmy pójść do Herbaciarni? - Zapytałem
a ona wydawała się zdziwiona... Wtedy też Szachar podsuną mi myśl zajrzenia do jej myśli.
Co rzecz jasna zrobiłem. I w mik wiedziałem o co chodzi..
Jane...
Myślałem, że zabije Davida! Ale z drugiej strony i dobrze się stało.
- Jest coś o czym musisz wiedzieć. - Powiedziałem. Wyprzedziłem ją ponieważ, już otwierała
usta. - Miałem kiedyś dziewczynę, nazywała się Jane Star. Już od pierwszego roku ze sobą
świrowaliśmy, a także i chodziliśmy. Rok temu znikła, tak po prostu po balu, nie wróciła po feriach
do szkoły, nikt nie chciał mi nic powiedzieć, nikt nic nie wiedział, nie zostawiła nawet żadnego listu.
Cierpiałem, i to bardzo przez resztę roku szkolnego, a także i wakacje. Dziś widziałem jak weszła
do Sali na śniadanie.. Nawet na mnie nie spojrzała, nie podeszła, ani słowem się nie odezwała,
także przez lekcje, które nam razem minęły. Tak jesteś do niej podobna, i dlatego tak dziwnie
się w ekspresie zachowywałem. Lecz potrafię rozróżnić ciebie od niej. Choćby dlatego, że
macie inne charaktery a także są rzeczy, które ją charakteryzują w wyglądzie. Nie rozmawiałem
z nią, nawet do niej nie podszedłem. Rozumiesz? Skończyłem z nią miała pół dnia by do mnie
zagadać i wyjaśnić. Olała mnie, więc ja nie będę się nią przejmował. - Skończyłem i spojrzałem
na nią. - Umówisz się ze mną?

<Violetta? xD>

Bellefeuille: Od Jonasza cd Amir'a

Chciałem tak zostać już na zawsze... w jego objęciach, bezpieczny. Ręce dokładnie otulające moje wątłe ciałko i ciepło. Ciepło, ciepło, ciepło. On jest gorący, dosłownie i w przenośni.
Śnił mi się ogród. Były tam kwiaty (no brawo, jesteś taki błyskotliwy!) i drzewa (nie no, naprawdę? Nie spodziewałem się), ale nie to było najważniejsze. Kiedy wchodziłeś głębiej, mogłeś ujrzeć dumnego kota, który wyprostowany siedział na kamieniu wygrzewając się w promieniach słońca. Przyglądałem się jego szlachetnej mordce z uśmiechem, lecz kiedy on otworzył leniwie swoje cudne oczy i mnie ujrzał, uciekł. Zacząłem zalewać się łzami. Padłem na kolana wymawiając jego imię, lecz nie pamiętam jak się nazywał.
- Jonasz!- ktoś mną potrząsnął, tym samym budząc mnie ze snu. Byłem spocony i zapłakany, dopiero silne objęcia Amir'a w pewnym stopniu mnie uspokoiły. Najdelikatniej jak potrafił podniósł mnie, niestety przeszyła mnie fala bólu biegnąca wzdłuż kręgosłupa. Ciche stęknięcie z mojej strony, sprawiło, że czuły chłopak dał mi soczystego całusa w policzek i powoli odłożył mnie z powrotem na materac. Wytarł moje łzy. Załapałem co oznaczał ten sen... kogo oznaczał ten kot.
Delikatnie uśmiechnięty chłopak zawisł nade mną. Czułem jego gorący oddech na twarzy. Po nocy czułem się o wiele lepiej. Zdrowszy, silniejszy, szczęśliwszy. Kiedy jego rzęsy zatrzepotały, a ręka zaczęła masować mój, piękący od łez, policzek, zaczął wyglądać uroczo, a zarazem biła od niego aura "samca alpha", która kazała mi być wobec niego całkowicie uległym. Kiedy zabrał ciepłą dłoń z mojego policzka, uradowany, zawiesiłem łapki na jego szyi i pocałowałem go namiętnie w usta. Jak zwykle chłopak jak najbardziej przedłużał, ten nasz "francuski" pocałunek i przestaliśmy dopiero po jakichś dwóch minutach. Dałem mu jeszcze cztery krótkie całusy w dolną wargę i kącik ust, by po tym opaść z powrotem na poduszkę, na co ukochany roześmiał się. Wraz z jego widokiem moje motylki w brzuchu zawsze się ożywiały i przyjemnie mnie łaskotały.
Sturlałem się z łóżka, wymijając Amir'a i czmychnąłem do łazienki z zamiarem umycia się. Po zdjęciu mokrych w miejscu du.py bokserek i wrzuceniu ich do kosza z praniem, czy co to tam, czym prędzej wskoczyłem pod "prysznic". Rzadko kąpałem się w ciepłej wodzie, najczęściej robiłem to w letniej, lub chłodnawej. W gorącej zawsze robi mi się słabo i mdleję, raz prawie się utopiłem, bo zemdlałem w wannie. Od tego czasu myję się tylko pod prysznicem. Wziąłem mój ulubiony szampon, po którym włosy są takie mięciusie i ładnie pachną, po czym delikatnie zacząłem rozmasowywać go na skórze głowy. Nienawidzę piany, więc odchyliłem głowę do tyłu, tak mocno jak potrafiłem. Wtem ktoś wszedł do łazienki. Rozebrał się, a gdy otworzył drzwi od kabiny, ujrzałem Amir'a. Bez zastanowienia wtargnął do środka i dokładnie zamknął za sobą drzwiczki. Nim się spostrzegłem zaczął mi myć głowę. Duże dłonie bardzo delikatnie masowały moją skórę. Było to bardzo przyjemne doznanie, spokojnie, nie aż tak jak noc z nim...
- Spłukujemy- wziął słuchawkę prysznica i puścił ciepłą wodę, która z każdą chwilą robiła się coraz gorętsza.
- Amir... Amir, zimną...- wyszeptałem.
- Przeziębisz się...
- Słabo mi, Aruś, zimną- cofnąłem ku niemu, gibiąc jak pijaczek. Po chwili zastanowienia puścił letnią wodę, dzięki czemu zacząłem się czuć o niebo lepiej.
- Umyć ci plecki?
- Umyć- uśmiechnąłem się jakby sam do siebie, a usta chłopaka, delikatnie musnęły jeden z moich wystających kręgów w karku. Podałem mu jagodowy płyn, a on od razu wylał go na moje plecy, nie rozgrzewając go wcześniej w dłoniach, czym bardzo mnie ucieszył.
- Niech zgadnę, twój ulubiony kolor to niebieski?
- I czarny- zaczął ugniatać moje plecy, na co zamruczałem. Mycie+ masaż + seksiak który to robi = Najlepsza kąpiel EVEEEEER! Początkowo delikatne ruchy z każdą chwilą były coraz energiczniejsze i szybsze, czym doprowadzał mnie do stanu ukojenia i błogiego szczęścia.

***

Po pełnej wrażeń kąpieli i wytarciu się, stałem przed lustrem tylko w luźno zawiązanym ręczniku na biodrach. Zgodnie z obietnicą, zacząłem ściągać kolczyki, za którymi nie przepadał ten na którym zależało mi najmocniej na świecie. Amir sam jeszcze się moczył, bo twierdził, że w czasie mojego mycia się, wyziębił organizm, a nie pójdzie na zewnątrz z czerwonym nosem i sinymi ustami. Rozbawił mnie tym. Skończyłem już zabieg "usuwania metalu z pięknej buźki", więc zacząłem myć ząbki i twarz. Aruś też skończył i czym prędzej pokazałem mu brak metalowych ozdobników. Uradowany przytulił mnie śmiejąc się rozkosznie, po czym odwrócił mnie i utulił mnie od tyłu, staliśmy przed lustrem. Wyplułem do umywalki pianę i wyczyściłem dokładnie usta.
- Popatrz, jaki piękny, młody bóg- wskazałem na nasze odbicie- te oczy, usta, nosek... no przystojny jak nikt inny- chłopak się zaczerwienił- o popatrz! Ty też tu jesteś!- wyszczerzyłem się, a on roześmiał się gardłowo.
- Tak, tak, ty młodym bogiem, raczej niemowlaczkiem...
- No ej!- fuknąłem- nie wypominaj mojego wieku!

***

- Tuli- wystawiłem łapki ku Amir'owi z błagalną minką.
- No chodź tu- uśmiechnął się czule. Skoczyłem na niego, a on gibnął się w tył. Siedzieliśmy w salonie Orlaków, gdzie póki co, nikogo nie było. Krótki całus w czoło, nos, podbródek i usta, wykonany przeze mnie. Lecz kiedy trafiło właśnie na wargi, chłopak nie odpuścił i jak zwykle (co zawsze bardzo mnie cieszyło) ze zwykłego całusa przeistaczał go w pocałunek francuski, trwający najczęściej 2-3 minuty. Uwielbiany przeze mnie kolczyk w jęyku, którym zawsze się bawiłem, a gdy coś nie pasowało, dociskałem go, sprawiając lekki ból, którego oznaką było syknięcie i złapanie mnie za pośladek. Tym razem było inaczej. Obaj robiliśmy to namiętnie, bez wygłupów. To był pocałunek prosto z serca, w którym (moje) zabiło mocniej i szybciej niż zwykle gdy to robiliśmy.
- Amir- wyszeptałem mu w usta- kocham cię, kocham cię ponad życie...

<Nie usunęło się? Sukces! Omnomnomnom>

czwartek, 23 kwietnia 2015

Papillonlisse: od Daniela [i Lili] CD Vako

-Sprawa wygląda tak: mój przyjaciel Vako DeMackor jest tobą zainteresowany, ale wrodzona nieśmiałość zakłada mu swego rodzaju blokadę mentalną przed mówieniem o tym otwarcie, dlatego niniejszym w jego imieniu zapraszam cię na ciacho do Ecuelle w najbliższą sobotę.
Blondynka uniosła brwi.
-Chyba...-prędko się obejrzała na Vinylię, wychylającą się na kanapie i patrzącą na nas ciekawie. W oczach Lilianne pojawił się błysk zrozumienia-Chyba się skuszę. Bardzo chętnie. O drugiej? O drugiej. Pa!
Zatrzasnęła nam drzwi przed nosem.
-Jakoś poszło, Vakonie. Jakoś poszło. Zgodziła się-poinformowałem kumpla. Nieprzytomnie pokiwał głową.

[oczami Lilianne]

-Czego chcieli?-spytała od razu Vi. Wzruszyłam ramionami.
-Ten twój Vako właśnie mnie zaprosił na ciastko w sobotę. Dziwne, nie?
-Nie mów, że się zgodziłaś-powiedziała, z gniewem brzmiącym w głosie. Ponownie wzruszyłam ramionami.
-Zgodziłam się.
Rzuciła mi wściekłe spojrzenie. Było wiadome, że Vinylia lubi Vako. A ja nie jestem głupia: chłopcy wymyślili fatalny plan polegający na wzbudzeniu zazdrości. To nie zadziała. Ale niech im będzie.
-Pomimo Luke'a? Już nie pozostajesz mu wierna.
Westchnęłam.
-Vijka, błagam cię. Poważnie, nie domyśliłaś się o co im w tym chodzi?
Wyszczerzyła się.
-Pewnie, że się domyśliłam. Po prostu wczuwałam się w rolę.
Spojrzałam na nią pytająco.
-Oni sobie konspirują, to i my też.-uśmiechnęła się szatańsko i nachyliła mi do ucha, a w miarę jak mówiła mój uśmiech także się poszerzał.

[oczami Daniela]

-Spoko, stary! Jak to się w końcu mówi, do dwóch razy sztuka, a teraz sztuka została wyjątkowo precyzyjnie wybrana! Dasz radę! Będę przy tobie. Ale wiesz, tak z odległości. Dasz se radę!
Klepnąłem go między łopatki i odbiegłem prędziutko.

[oczami Lili]

Uśmiechnęłam się szeroko na widok Vako.
-Cześć. Wchodzimy?-spytałam.
Kiwnął głową niemrawo i weszliśmy do cukierni. Siedliśmy do stolika, zamówiliśmy sobie po kremówce i na mnie spadł obowiązek podtrzymywania rozmowy.
-No... Jesteś Papilonem. Zawsze myślałam, że oni są raczej tępi, a tu się okazuje, że bywają wśród nich wyjątki.
Uśmiechnęłam się słodko.
-Ta... nie tylko ty tak uważałaś-uśmiechnął się krzywo-Luke'a też uważałaś za tępego?
Pominęłam tę uwagę milczeniem, chociaż zapewne w innych okolicznościach wcisnęłabym chłopakowi kremówkę w twarz. Tylko świadomość tego, co go dzisiaj spotka upewniała mnie, że nie warto. Dostanie jeszcze za swoje.
Gadaliśmy jeszcze przez około dziesięć minut. Starałam się jak najbardziej okazywać, że Vako mi się "podoba". Kiedy już stwierdziłam, że starczy powiedziałam:
-Wiesz... może do dziwne, że to mówię dopiero na pierwszym spotkaniu, ale... nigdy nie czułam się tak przy żadnym chłopaku.
Zakrztusił się.
-Taa?
-Tak, no wiesz-zarumieniłam się, starając powstrzymać śmiech-Mam na myśli taka wyjątkowa. Słuchasz mnie tak uważnie, jakby naprawdę interesowało cię to, co mówię. To takie... niezwykłe.
-Taak... chyba faktycznie. Tylko wiesz, to nie do końca...
Nie dałam mu skończyć, bo przycisnęłam swoje usta do jego warg, przewracając wazonik z kwiatami. Na szczęście nie było w nim wody.
Zmusiłam się, żeby trzymać oczy zamknięte. Zaraz miała wejść Vi. Musi wypaść przekonywująco.
W tej chwili weszły Vinylia z Bianką, gadając o czymśtam. Vinylia spojrzała na nas zszokowana i podbiegła do stolika. Oderwałam się od Vako.
-Jak mogłeś!? Jak mogliście oboje!?
Doskonale sfingowane łzy. A może nie sfingowane?
-Naprawdę myślałam, że ci na mnie zależy, a ty się umawiasz z moją przyjaciółką! Wszyscy chłopcy są tacy sami!-chlipnęła i skierowała się do wyjścia. Papilon zerwał się, potykając o nogę stołu. Klienci cukierni spojrzeli na nas. Doskonale.
-Vinyl, zaczekaj! To nie tak! Ta randka jest tylko dla ciebie!-zawołał za Rudą. Teraz moja kolej.
-CO!?-zerwałam się i ja-To całe spotkanie to tylko szopka mająca na celu zwrócenie uwagi Vinylii!? Faktycznie, wszyscy chłopcy są tacy sami!-przywaliłam mu z liścia.
-Co nie!?-zawtórowała mi Vija i ona także podeszła i uderzyła chłopaka. Wyszłyśmy równym krokiem z cukierni.
-Tak profilaktycznie-zwróciła się do chłopaka Biana po czym i ona walnęła Vako.
Kiedy wyszłyśmy, uśmiechnęłyśmy się do siebie i przybiłyśmy potrójną piątkę.
-Długo tego nie zapomni!-wykrztusiłam, trzymając się za brzuch.
-Co prawda, to prawda. Ale nie musiałaś go całować AŻ TAK długo i mocno-zwróciła się do mnie Vinylia, na co roześmiałam się jeszcze głośniej i pocałowałam obie w policzki.
-Chodźcie. Teraz część planu druga: uświadomienie.
Z szerokimi uśmiechami weszłyśmy z powrotem do cukierni, gdzie nadal siedział Vako, z twarzą ukrytą w dłoniach. Podeszłyśmy od niego od tyłu. Piana popukała go lekko w ramię. Zerwał się i zszokowany spojrzał na nas.
-Następnym razem, kiedy będziesz chciał zaprosić dziewczynę na randkę, po prostu ją poproś-zaleciłam grzecznie-A nie kombinuj z zazdrością.
Nadal nie rozumiał.
-Domyśliłyśmy się, o co chodzi-wyjaśniła Piana.-I postanowiłyśmy ci dać nauczkę za tego typu szatańskie sztuczki.
-Jak dla mnie to i tak było słodkie-Vija uśmiechnęła się lekko i mrugnęła do chłopaka.
-Chodź, Biana. Zostawmy ich samych-powiedziałam do Białej i wyciągnęłam ją z cukierni.

Vako? Vija? default smiley :)

Bellefeuille: Od Amir'a cd David'a

Najeżyłem się słysząc wyznanie o wielce pięknych drapieżcach z kłami niczym sztylety.
Wstałem, otrzepałem szybko spodnie, przy okazji poprawiając kamizelkę i zacząłem iść w stronę półki z książkami w ręce. Poszedł za mną, uśmiechając się jakby wygrał na loterii. Odłożyłem papierowe dzieła i bez skrępowania poszedłem na wyjścia. Przeszedłem przez drzwi i korytarzem ruszyłem do dormitorium, właściwie nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
Niby dookoła było dużo osób więc nie musiałem się czuć zagrożony, ale ten dureń zaczął biec w moją stronę i pacnął mnie w plecy, prawdopodobnie chcąc zwrócić na siebie uwagę. Odwróciłem się napięcie, złapałem go za rękę i potrząsnąłem.
- Nigdy mnie tak nie nachodź! - rzuciłem błagalnie.
- Aj marudzisz~ - miałem ochotę pokazać mu, jak potrafię ,,marudzić", czyli z chęcią bym go ugryzł w palec swoimi kiełkami, a nie ma nic gorszego od ugryzienia kocimi zębami, uwierzcie.
- Ja tylko chcę ci przekazać, że nie czuję się dobrze w twoim towarzystwie. - mówiłem powoli, jak do dziecka. Prychnął lekceważąco, a potem jak gdyby nic objął mnie ramieniem za szyję, pokazując dłonią ruch tworzący tęczę na suficie.
- Przyjaźń to magia, a ja jestem tylko małym wilczkiem. - małym? Raczej wielgachnym. Dobra, koniec paniki, Ar. Nie jesteś jakąś tam ci*ą która nie umie się bronić, jak coś zacznie, to po prostu mu przywalisz.
- Skoro tak mówisz.. E, jako, eghem, pierwszy kumpelski wypad proponuję iść na błonia. - wow, dobrze ci idzie.
Pokiwał głową ale zaraz odbiegł, zostawiając mnie samego. Wzruszyłem ramionami i poszedłem się ubrać, w końcu zaczął padać śnieg i coraz bardziej marznę. Może to jakiś gen, rodzinny brak odporności na minusowe temperatury? Nie wiem, kompletnie nie wiem. Ubrałem kurtkę, kozaki [hehe] oraz czapkę, która przyjemnie grzała w uszy..

< hoho >

środa, 22 kwietnia 2015

Papillonlisse: Od Vako cd. Daniela

- No nie daj się prosić!
- POWIEDZIAŁEM NIE! - Krzyknąłem
- Ale Vinyli będzie zazdrosna! Będziesz mógł częściej być przy niej. I w dodatku...
- Czy ja mówię po chińsku?! - Zapytałem.. Nie chciałem... Właściwie, sam już nie wiedziałem
co robić. Spojrzałem jeszcze raz na Dana, ten zrobił zbitą minkę ale jego oczy namawiały bym
się zgodził. Westchnąłem głęboko i wzniosłem oczy i ręce ku górze. - Niech ci będzie, mendo!
- Tak! - Zawołał. - Wiedziałem, że się zgodzisz!
- Ty przeklęty Brutusie!
- Oj tam nie marudź! Szykuj się idziemy do Belle!
- Co?! - Zawołałem zrywając się na nogi. On już stał. - Że jak.. Że teraz?! - Zrobiłem duże oczy.
- Nooo... A kiedy ty chcesz to zacząć? - Zapytał się, jakby to było coś oczywistego.
- Trzeba c-co-oś wymyśle! No żeby się zgodziła-a! - Zacząłem panikować.
- Nie panikuj! - Machnął ręką. - Zostaw to mnie i z uśmiechem zaczął wychodzić z pokoju.
Ja szybko się zebrałem i wybiegłem za nim.

~*~

Przez całą drogę trułem mu, że to nie wypał, że się nie zgodzi, że to, że tamto.. I tak w kółko.
W końcu i on się zirytował i kazał mi się zamknąć, i to zrobiłem.
Akurat wtedy dochodziliśmy już do PW Orlaków.
- Ale jesteś pewien... - Zapytałem jeszcze. On wywrócił oczami.
- TAK. - Odpowiedział i zapukał..
Po chwili wyłoniła się jakaś orlaczka, a Dan poprosił by zawołała Lilianne.
Po chwili i ona wyłoniła się, a mnie... Jakby piorun trzasnął nie potrafiłem, nawet powiedzieć
głupiego ''Cześć", Tylko stałem jak ten idiota. Jezu co ona se o mnie pomyśli, jak ten zacznie
mu gadać o tym! Myślałem, że nie wytrzymam..


<Dan? > XD

Ombrelune: Od David'a cd. Amir'a

Spojrzałem na chłopaka i odpowiadając miałem ochotę się roześmiać, lecz rzecz
jasna tego nie zrobiłem. Nie wiadomo co, ten by se pomyślał jeszcze...
- Nie jem kotów, Amir, nie jestem zwierzęciem. - Powiedziałem najspokojniej jak tylko mogłem,
a on na tą odpowiedź podniósł brew.
- Dobra, wierzę ci. Ale ostrzegam, każdy kto się ze mną zadaje, ten choć raz ma
w buzi kupę sierści, albo budzi się z moim miękkim brzuszkiem na nosie. - No to zaś już nie
wytrzymałem i roześmiałem się. Ten wyglądał na lekko oburzonego-obrażonego, mniejsza.
Gdy się uspokoiłem. Spojrzałem na niego i odpowiedziałem.
- Wierzę, un. Spoko. - Zaraz cicho parsknąłem - Ale przestroga, un.. - Ale zaraz odchrząknąłem
i dodałem. - A ja ostrzegam, każdy kto się ze mną zadaje, ten chodź raz miał obślinioną
całą gębę, un. - Ja nie potrafiłem tak jak on, poważnie dlatego w tym miejscu parsknąłem
śmiechem. - albo budzi się staranowany i siłą wyciągnięty z łóżka... Un, No przynajmniej kordłę
kradnę i uciekam, zaś reklamacji za piękne, moje odciski kłów na Kooordle nie przyjmuje.
- Powiedziałem i zaśmiałem się. Rzecz jasna specjalnie źle wypowiedziałem słowo
o Kołdrze. - ,Un. - Dodałem.
- A czy ktoś, powiedział, że chcę się z tobą zadawać.. - Mruknął cicho pod nosem.
Chyba nie zbyt podobała, mu się wizja moich kłów...
- Cóż teraz jesteś na mnie skazany. - Stwierdziłem i uśmiechnięty rozsiadłem się.
- A to niby dlaczego?
- Ponieważ, mam zamiar udowodnić ci, że; a) Nie jestem taki straszny, b) Wilki to piękne
stworzenia!

< Amirek? xD>

Ombrelune: Od Margaret Do Adama

    Rozejrzałam się wokół. Miasteczko Écuelle w godzinach szczytu było oblegane z każdej strony. Mimo to, wciąż zachwycało swoim szlachetnym i niepowtarzalnym wyglądem.

    Nie zważając na zbliżający się, ogromny tłum, skierowałam się w stronę najbliższego sklepu papierniczego. Po chwili znalazłam się w środku pomieszczenia. Z przyzwyczajenia przywitałam się ze sprzedawcą, na co on odpowiedział mi jedynie skinieniem głowy.

    Przechodząc między różnymi działami, natrafiłam na specjalne przybory do szkoły. Wzięłam ze sobą kilka rolek pergaminu, czarny i zielony atrament oraz kilka zapasowych piór, po czym podeszłam do lady i stanęłam w kolejce. Przede mną czekała niska, rudowłosa dziewczyna, trzymająca w rękach koszyk z zapasem pergaminów.

    Minęło kilka minut zanim udało mi się dojść do kasy. Starszy pan uśmiechnął się do mnie poczciwie i powiedział równie przyjaźnie:

    - Należy się dwadzieścia sykli.

    Wyjęłam ze swojej czarnej torebki ciemnoszary portfel i zapłaciłam sprzedawcy, mówiąc ciche 'proszę'. Następnie zajęłam się pakowaniem przyborów do reklamówki.

    Unosząc lekko głowę, zauważyłam wychodzącą rudą dziewczynę. Przez ułamek sekundy wydawała mi się dziwnie znajoma. Niestety już po chwili wyszła z budynku.

    Pospiesznie spakowałam resztę rzeczy do torby i wybiegłam ze sklepu Scrivenshafta. Zmierzyłam wzrokiem część miasteczka, w której aktualnie się znajdowałam, lecz nie znalazłam poszukiwanej istoty. Straciłam ją z oczu, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Przez moment zastanawiałam się, czy w ogóle istniała.

    - Może była wytworem mojej wyobraźni? - pomyślałam. - Na pewno coś mi się pomieszało...

    Westchnęłam ciężko. Miałam jeszcze wiele do zrobienia.

    Lekko zmieszana, ruszyłam w kierunku Akademii. Weszłam do sali wejściowej i udałam się do Gabinetu Dyrektorki. Kobieta wpuściła mnie do środka i nakazała usiąść na fotelu, co zrobiłam bez większych zastrzeżeń. Na moje szczęście zastałam ją w dobrym humorze. Madame Maxime sprawdziła wszystkie papiery dotyczące mojej rekrutacji, aby następnie udzielić mi kilku pouczeń i rad. Rozmawiałyśmy przez około godzinę, może półtorej. Na sam koniec przydzieliła mi odpowiednie Dormitorium i wyznaczyła współlokatorkę.

    Ostrożnie wstałam z fotela i pożegnałam się z Dyrektorką, po czym podeszłam do drzwi. Lekko nacisnęłam na klamkę i je otworzyłam. Wychodząc z gabinetu, wpadłam na wysokiego mężczyznę, czego skutkiem był mój upadek na podłogę.

    - Auć! - krzyknęłam. - Patrz, jak chodzisz - dodałam prędko.

    Spojrzałam na chłopaka, który bardziej przypominał ucznia niż nauczyciela. Miał bujne, czarne włosy, brązowe oczy i pełne usta, które otwarły się w złośliwym uśmieszku, odsłaniając śnieżnobiałe zęby.

    - Wybacz, mój błąd - powiedział z lekkim sarkazmem, jednak to nie zrobiło na mnie zbyt wielkiego wrażenia.

    Za to zdziwił mnie fakt, że, mimo podłego podejścia, podał mi rękę bym mogła wstać. Skorzystałam z pomocy i podciągnęłam się do góry.

    - Dzięki - rzuciłam przelotnie, gdy stanęłam na równych nogach, po czym odwróciłam się do niego plecami, zamierzając ruszyć dalej.

    Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu, próbującą mnie zatrzymać. Odwróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni i spojrzałam na chłopaka ze zdziwieniem.

    - Co? - zapytałam wprost.

    - Nie uciekniesz mi tak szybko - zaśmiał się. - Jak cię zwą?

    - A co cię to obchodzi? - przewróciłam oczami.

    - Wolałbym wiedzieć, jak się do ciebie zwracać - wytłumaczył.

    - Margaret Destinée - przedstawiłam się. - A ty?

    - Jestem Adam Brooks, należę do domu Ombrelune i jestem jednym z najprzystojniejszych chłopaków z tej szkoły - wyszczerzył się.

    - Taa, miło poznać, ale muszę już... - powiedziałam trochę za szybko, ale pewien głos, dochodzący z wnętrza gabinetu, nie pozwolił mi dokończyć.

    Weszliśmy z Adamem do środka i zobaczyliśmy uśmiechniętą Madame Maxime. Zaprosiła nas gestem, abyśmy zbliżyli się do niej. Niepewnie podeszłam bliżej, czego nie można było powiedzieć o Brooks'ie, który aż poderwał się z miejsca.

    - Adamie - powiedziała donośnie, na co on ponuro skinął głową. - Widzę, że już się poznaliście... - zaczęła z małym odstępem, jakby starając się do czegoś dojść.

    - No nie wiem - spojrzał na mnie przenikliwie.

    - Miałabym do ciebie prośbę - uśmiechnęła się szerzej. - Czy zechciałbyś jako prefekt Ombrelune oprowadzić tą nową, młodą damę, jak również kilkoro innych uczniów, po Akademii bądź przynajmniej po waszym wspólnym domie?

    Stanęłam jak wryta. Zaczęłam przenosić wzrok to z Dyrektorki na Adama i odwrotnie, próbując uświadomić sobie fakt, że chłopak, na którego wpadłam był p r e f e k t e m, a nie jakimś zwykłym uczniem Akademii.

    - Mam przechlapane - pomyślałam, wciąż oczekując odpowiedzi chłopaka.

~~

Adam? xD

Bellefeuille: Od Amir'a CD Jonasza [18+!]

Słysząc przyjemną uwagę na temat mojego przyrodzenia nie mogłem się nie uśmiechnąć. Był po prostu słodki, a teraz taki wymęczony i spełniony aż prosił się bym go dotknął, wziął w swoje ramiona i nie puszczał, póki sam bóg by nas nie rozdzielił. Przyśpieszyłem ruchy palców, zginając je w pół i odginając, by zminimalizować ból, który zazwyczaj występuje podczas moich stosunków z chłopakami. Drugą dłonią oplotłem jego penisa, na nowo pobudzając go do życia, przez co niebiesko-włosy zakrył sobie usta by jeszcze bardziej nie jęczeć. Odwróciłem twarz w stronę jego nogi, złożyłem na niej pocałunek, po czym zaczepiłem zębami skórę, jakby nie będąc pewnym, czy mogę wreszcie połączyć nasze ciała w jedność.
- S-starczy.. - wręcz wychlipał. Zagryzłem szybko wargę, czując falę ciepła płynącą do tego jednego miejsca. Wyjąłem palce, nie przestając masturbacji jego narzędzia i przysunąłem się bliżej, dwa razy przejeżdżając po własnym palcami. Nakierowałem go na wejście które wcale nie było takie luźne, schyliłem się i zacząłem powoli w niego wchodzić. Kiedy główka była już w środku, Jonasz złapał mnie dłońmi za szyję i zacisnął oczy.
- Spokojnie. - mruknąłem, szybkim pchnięciem wchodząc 3/4. Bez skrępowania jęknął na cały pokój, a między jego długimi rzęsami zebrała się słona ciecz. Tyle chwalił się, że jest uzależniony od sek*u, ale wydaje mi się, że miał na myśli zaspakajanie się nawzajem. Ot co dziewica?
Mnie również było ciasno i to bardzo, dla tego sapnąłem z przejęcia, pozwalając sobie na kilka lekkich ruchów w przód i w tył. Obiema dłońmi objąłem go za biodra, kontynuując. W między czasie wchodziłem też głębiej aż syknął i zatrzymał mnie ręką. Nawilżyłem usta, palcem starłem te nieznośne łzy z jego twarzy i uśmiechnąłem się czuło, gładząc go po policzku. To dało mu odwagę by samemu ruszyć biodrami. Uznałem to za pozwolenie i już o wiele szybciej wykonywałem ruchy w przód i w tył, obserwując z zafascynowaniem grę emocji. Czułem, że długo i tak nie pociągnę, więc bez wychodzenia z niego podniosłem go tak, by usiadł mi na ugiętych nogach. Nie było to zbyt wygodne, dopóki nie odwróciłem go by był do mnie plecami. Tak było idealnie; nasze ciała złączały się niczym dwa elementy, opierając się o siebie. Udało nam się zsynchronizować ruchy i wspólnie w tym specjalnym, intymnym tańcu zbieraliśmy przyjemność.

Całowałem jego szyję, ramiona i gryzłem co jakiś czas lekko w ucho, chcąc dać co tylko mogę. Jedną ręką trzymałem go za brzuch, a drugą za włosy, za co pewnie później mnie opierniczy. Jęczał i wzdychał, raz po raz również krzycząc i powtarzając nie zrozumiałe słowa po swoim rodzinnym języku, których nie rozpoznawałem. Jedno to było przekleństwo, bo gdzieś to ,,ku*wa" słyszałem, może w jakimś filmie.. - Jonasz, czy mogę..
- ,,Tak!" - krzyknął znowu. Uznałem to za pozwolenie, mimo, że nie znam tego języka i począłem poruszać się najszybciej jak umiem. Nie trzeba mi było dużo, bym doszedł odginając swoją szyję w ten sam sposób co on. Powinienem użyć prezerwatywy, ale.. oj, raz kozia śmierć. Pomogłem mu dalej ruszając biodrami dojść w moją dłoń, z której potem zlizałem białą ciecz, której na marginesie wcale nie było tak dużo. Rozłączyliśmy się, ale dosłownie na chwilę i położyliśmy obok siebie, uspokajając oddech. Chłopak był we mnie wtulony i co rusz jechał ręką po moim brzuchu, mając zamknięte oczy.
- Nawet nie wiesz jak wyglądałeś seksownie. - wymruczałem patrząc na jego senną twarz. Uśmiechnął się, otworzył oczy i zbliżył się by pocałować mnie namiętnie, ale krótko. Zaprotestowałem i kolejny raz tego dnia złączyłem nasze wargi na dobrą minutę.
- Teraz spaać..~ - wymruczał jak kotek i przytulił się do mojej piersi. Zacmokałem i zwaliłem go na podłogę. - Ej!
- Najpierw ubierz gatki Julio. - sam wstałem i ubrałem na swój tyłek własne, różdżką cofając zaklęcia z drzwi. Poszedłem do łóżka, położyłem się i poklepałem miejsce obok, na które z resztą zaraz się rzucił. Odwrócił się tyłem, a ja mocno przylgnąłem do niego, obejmując go. Po paru minutach wyszeptałem; kocham cię, ale on już spał..


< Masz co chcesz, pływaj tesz~ omnomnom >

Bellefeuille: od Jonasza cd Amir'a [+18]

Doprowadzał mnie do obłędu. Każdy jego ruch, oddech, pocałunek był nie do opisania. Byłem "na górze", całowałem go, masowałem jego ramiona i poruszałem wolno biodrami, podczas gdy on masował moje udo i pośladek. Nie dokońca dochodziło do mnie co mówił, jedyne co zanotowałem to "pokochaj". Mam pokochać jego, czy kogoś innego? Jeśli jego, to przecież go kocham całą duszą i ciałem. Ryczałem za nim po nocach i dniach, głodziłem się i złapałem załamanie nerwowe. A jeśli innego? Nie ma szans, kocham go za mocno, za bardzo. Moje myśli zawsze są zawładnięte przez jego uśmiech, usta, nos, kości policzkowe, oczy, włosy, piegi! Przez całą jego osobę! Nie przestawałem myśleć nad tym "A co by było gdybyśmy zostali parą?" Jak by to się potoczyło?
Nim się zorientowałem, leżałem pod nim. Nie opierałem się temu, tylko zamruczałem. Jego rozpalone, słodkie wargi, złączyły się z moimi. Moja ciekawska łapka, wtargnęła pod jego bokserki, a, zapewne, ciemne włoski na jego tyłku stanęły pod moim dotykiem.
- Czemu masz takie chłodne ręce?- wyszeptał w przerwie między pocałunkami, by znów zanurzyć się w moich ustach.
- Nne wem- wysapałem sepleniąc. Ścisnąłem mocno jego tyłek, na co chłopak syknął w moje usta. Uśmiech wpełzł na moją, czerwoną już od podniecenia, twarz. Przygryzł moją wargę i pociągnął ku sobie, puszczając. Zaczął zjeżdżać w dół, badając przy tym ustami i rękami każdy kawałek mojego rozgrzanego ciała.
Zatoczył językiem kilka kółek wokół mojego pępka, przy okazji masując moje sutki. Sapanie i jęki z mojej strony jeszcze bardziej go nakręcały i nie zauważyłem kiedy zawisnął nad moją męskością, patrząc na nią wygłodniale. Oblizał zmysłowo wargi i musnął językiem, mokry już, czubek. Napiąłem wszystkie mięśnie i westchnąłem rozkosznie, a był to dopiero początek pieszczot. Wziął go, całego, zaciskając na nim swoje palce i wargi. Kolczyk w języku sprawiał, że każdy jego ruch był dla mnie cztery razy silniejszy i bardziej emocjonujący, co też wiąże się z faktem, iż doszedłem o wiele szybciej. Prosto w jego buzię. Przełknął białą maź z uśmiechem satysfakcji. Chciałem aby i jemu było dobrze. Podniosłem zachęcająco nogę i położyłem ją na jego ramieniu.
- Bierz mnie... całego...- wyszeptałem chrypliwym głosem. Amir zastanawiał się nad tym przez pewien czas, aż w końcu, nieśmiało kiwnął głową. Jedną dłoń położył na moim kolanie, a drugą nakierował na moje "wejście". Podniósł brew, a ja sapiąc i wyczekując dałem mu znak, żeby to zrobił. Po chwili jego jeden palec znajdował się we mnie. Powoli nim poruszył, by zaraz dodać drugiego i trzeciego. Przy ostatnim zasyczałem cicho i wygiąłem się w mostek, z czego skorzystał Ar i pocałował mnie w pępek. Jednym ruchem różdżki (TEJ MAGICZNEJ) zamknął drzwi na cztery spusty i zabezpieczył je kilkoma zaklęciami. Pomogłem mu zdjąć bokserki...
- Wow...- wyszeptałem próbując złapać oddech- D-duży- odchyliłem głowę do tyłu.

<Słyszysz? Masz dużego, przer*chaj go. Omnomnomnom>

Bellefeuille: Od Amir'a cd Cisy

Polałem olewkowy olej na drzewczicznego Mariusza, odtańczając sambę muchomorów. Oburzył liścia i heroicznie uniósł kawał konara, machając nim dookoła lodowego lodziska zwanego komornicza komora. Podbiegliśmy tam przy okazji smyrając nosem pięty bobra, oh jak kłamie, jak kłamie-mówiąc. Spadłem z podłogi na dywan krzycząc ,,szczersze kondolencje!" w słońce z teletubisiowym dzieckiem trawy. Sum zawyła jak żaba skacząc na duży kamień, z wielkim penisem na czole.
- Szybko! Gryź go! - wylizałem długi kij i uderzyłem nim w ziemię. Dookoła nas zebrały się gryźliwe smerfy z namalowanymi ch*jami na policzkach.
- TO BYĆ NASZA STARA! - jeden z nich pierdnął mi w oczy. Upadłem na sufit, trzy razy odwracając się dookoła, aż uniosłem się umysłem w czarną dupę murzyna.

< PYK >

Bellefeuille: Od Amir'a cd Jonasza

Skrzywiłem się co miało wyglądać choć trochę jak uśmiech, nachyliłem się nad jego uchem, odsunąłem kosmyk włosów i prawie dotykając ustami ucha wyszeptałem gardłowo ,,Jak bardzo?" chuchając na nie. Zaśmiałem się w duchu, kiedy zadrżał, a każdy włosek na jego ciele uniósł się w górę. Wróciłem na miejsce, puszczając skórkę od banana i łapiąc za własną kanapkę, gryząc ją i kątem oka obserwując lekki rumieniec na jego twarzy. Ja też potrafię być kuszący, również umiem onieśmielać i podrywać, sorki kotku, ze mną nie ma żartów. Już chciałem podnieść kubek z piciem, kiedy oberwałem w głowę gazetą. Odwróciłem się i ujrzałem gwiżdżącą pod nosem brunetkę z którą spędziłem dzieciństwo. Uśmiechnąłem się, wstałem i poczochrałem ją, za co od razu dostało mi się w łeb po raz drugi. Zaciągnęła mnie na bok, pokazując, bym się schylił i wręczyła mi jakiś zwinięty rulonik. Poklepała mnie po ramieniu, a ja na pożegnanie przytuliłem ją i wróciłem na miejsce. Nie uszło mojej uwadze zazdrosne spojrzenie Jonasza oraz lekko zirytowana postawa. Żeby udać, iż wszystko jest okej, ugryzł jabłko, bo przecież nie mógł złapać za nic lepszego od owocu. Zignorowałem go, dokańczając śniadanko.

~

- To proszę przećwiczyć, na następnych zajęciach wypytam o każdy szczegół. - powiedziała Papandreu rozglądając się po naszych twarzach. Stawała na niektórych, nieco onieśmielonych i uśmiechała się. Była na prawde piękną kobietą, lecz swym urokiem nie dorównywała mojej matce w młodości. Okej, nie czas na przemyślenia, skup się, bo będziesz mieć przechlapane jutro.
W końcu lekcja się skończyła, a ja mogłem wylecieć wesoły w stronę błoni. Dzisiaj czułem się wyjątkowo dobrze, zazwyczaj odczuwałem już chłód i nieprzyjemne dreszce o tej godzinie. Nie tym razem. Każdy ubrany był w bluzy, długie-ramiączka, czy też kurtki, a ja w zwykłym podkoszulku rzuciłem się na trawę i przeturlałem w bok. Z boku musiałem wyglądać jak wariat, ale trudno~

~

Ósmy, dziewiąty, dziesiąty.. trzydziesty pierwszy! - odliczałem w myślach ilość zrobionych pompek. Tak nawdychałem się wcześniej świeżego powietrza, że musiałem odreagować ćwicząc. Czy dużo mi to zajęło czasu? No cóż, bieganie w miejscu, brzuszki, przysiady, rozgrzewka, to wszystko dało mi około godziny. Czyli powinna być godzina dwudziesta druga, a Jonasza jak nie było, tak nie ma. Umówiliśmy się, że będzie o dwudziestej, spóźnia się już dwie godziny..
Po czterech następnych wstałem, poklepałem się po odkrytym brzuchu bez jakichś większych zamiarów i z kieszeni spodni wyjąłem lekko zgnieciony list. Rozwiązałem małą wstążeczkę i zacząłem czytać. Najpierw zerknąłem na podpis - był to jeden z moich ,,chłopaków" z osiedla. Przez większość tekstu przepraszał, że na mnie nawrzeszczał, że nie umiał zrozumieć jak bardzo przeżywałem śmierć naszego kolegi, dla tego do jego głowy wpadały myśli o mojej zdradzie, że tęskni i kocha. Na odwrocie pismem Sumki pisało ,,SPAL TO". Nie zdążyłem wykonać polecenia, bo do pomieszczenia wpadł niebiesko-włosy i zamknął drzwi. Szybko włożyłem papier pod poduszkę i odwróciłem się do niego przodem, opierając plecami o oparcie łóżka.
- Ładnie to tak się spóźniać? - wymruczałem. Wiem, jestem okropny, najpierw mówię sobie, że nie dotknę go zanim nie powie, że mnie kocha, a teraz sam pokazuje mu, że jestem chętny do czegoś więcej. Ku*wa.
- Nico.. - nie musiał dokańczać, żebym się zirytował. Ten chłopak zaczyna działać mi na nerwy, co nie zrobię czegokolwiek, ten się wpierdala i rozwala mi szczękę. Czy on nigdy nie da mi spokoju, nie, wróć, nie da spokoju Jonaszowi? - ..zatrzymał mnie na chwilę.
- Jest za dwadzieścia. - zerknąłem na zegarek. Odetchnął z ulgą, a ja się skrzywiłem jeszcze bardziej. - Za dwadzieścia jedenasta.
Oh'noł ze skruszoną miną i podszedł, robiąc chytry uśmieszek. Przyłożył swoje zimne jak zwykle dłonie do mojej klatki i pomasował ją, lekko drapiąc i tak jeździł w górę i w dół, zagryzając wargę. Od razu polepszył mi się humor; dosyć mocno przyciągnąłem go do siebie, ręce kładąc na jego biodrach, które pomasowałem wjeżdżając nimi pod materiał koszuli. Tego oczekiwał, wspiął się wyżej i pocałował mnie, językiem zaczynając tak bardzo kochany przez nas splot. Przyjemnie okrążał nim mój kolczyk, nie zaprzestając badania mego ciała. Pozwoliłem sobie rozwiązać jego krawat i zdjąć marynarkę, za którą poleciała ostatnia część górnego ubioru. Teraz bez zastanowienia oderwałem się od niego i począłem lizać i całować szyję, zjeżdżając w dół na klatkę, a potem na wrażliwe punkty na piersi. On, jako iż nie miał za dużego dostępu, wykorzystał swe ręce do głaskania i drapania mnie po głowie. To nie było ważne. Teraz liczyło się to, by to jemu było dobrze.
Zassałem się na brzuchu, robiąc malinkę i polizałem ją, po czym wstałem i wpiłem się w jego usta na powrót, z zadowoleniem spijać oczyma czerwone wypieki i spinające się mięśnie pod palcami.
- Dzisiaj nie przestaję. - wysyczałem mu w usta już pewniej zjeżdżając z dotykiem na pośladki osłonięte szkolnymi spodniami. Jeden ścisnąłem i żeby odwrócić jego uwagę równocześnie coraz mocniej napierałem z całunem. Przypomniałem sobie o tych kolczykach, których jednak nie ściągnął. Ścisnąłem nas jeszcze mocniej, zębami łapiąc płatek ucha i boleśnie ściskając kłem, aż poczułem metaliczny smak. Jęknął, nie do końca ucieszony takim zachowaniem.
- Zabolało. - poskarżył się. Wyczułem jak jego biodra wysuwają się do przodu i do tyłu, prawie nie zauważalnie. Byłem podniecony tak samo jak on, nie da się ukryć. Rzuciłem go na rozłożoną wcześniej kanapę, wchodząc na niego. Podkuliłem jego nogi, i z twarzą blisko podbrzusza rozpiąłem zamek, a po chwili ściągnąłem z niego te niewdzięcznie zasłaniające najważniejsze miejsca spodnie. Butami i skarpetkami nie musiałem się przejmować, bo były zdjęte.
Chciał mnie pociągnąć do siebie, ale przytrzymałem jego klatkę by nie siadał i ustami przylgnąłem do przyrodzenia przez materiał, jadąc nimi w górę wydychując ciepłe powietrze. Odchylił głowę w tył, wzdychając głośno. Wystawiłem język i razem z kolczykiem przejechałem tą samą trasę. Wreszcie udało mu się mnie przewrócić i usiąść na mnie. W tej walce zyskałem tyle, że zsunął się w dół i teraz był mniej-więcej na mojej wysokości. Napawał się tym, co matka natura dała mi pod brodą w dół, a ja z uwielbieniem gładziłem jego plecy, ciekawską ręką powoli wjeżdżając pod jego bokserki.

- Jonasz.. - przerwałem mu całowanie mojej brody. Uniósł zamglony wzrok czekając, aż kontynuuję. - Pokochaj mnie pewnego dnia na prawdę.
Pokiwał jakby do siebie, nie przerywając sobie poprzedniej czynności. Delikatnie złapałem za koniec bielizny, powoli ciągnąc ją w dół, aż sam chłopak odrzucił je na podłogę. Uśmiechnąłem się i przejechałem po jednym pośladku w dół nogi, i w drugą stronę. Chciałem już doprowadzić go do tego najwyższego stanu, ale równocześnie pragnąłem dać mu długą przyjemność..

< omg, to już 1.35? hehehe >