-Narazie-odpowiedziałam i odwróciłam się do przyjaciółek.-To jak, jemy?
Nie czekając na odpowiedź wpakowałam sobie do ust pół jajecznicy.
-Chyba tam nie pójdziesz, co?-oburzyła się Ruda.
-Niwy szemu?-zdziwiłam się-Pszesiesz so sylko pfejaffka.
-"Sylko pfejaffka"-przedrzeźniła mnie Biana.-On z tobą kręci, nie widzisz tego!?
Przełknęłam jajecznicę i dopiero zaczęłam mówić:
-Po pierwsze: nie, nie widzę, bo nie ma co. Po drugie: gdyby JEDNAK kręcił już by się trzymał za twarz oblany kwasem przez Leslie Brooks. Po trzecie: i tak muszę iść do Issuny. Czuje się zaniedbywana, a że jest koniem nie mogę przed nią rozjaśnić fenomenu odrabiania zadania.
Dziewczyny zrezygnowane opadły po obu moich stronach.
-Niech ci będzie. Ale pamiętaj: gdyby coś, to by też możemy załatwić kwas.-zapewniła Ruda.
-Wystarczy, że zawołasz-zgodziła się Biana.
Objęłam je i pocałowałam każdą w policzek.
-Wiem. I za to was kocham.
~~*~~
Po lekcjach stawiłam się w stajni przebrana w bryczesy, z kaskiem w ręce. Weszłam do boksu Issuny, której mina (o ile koń może mieć minę) świadczyła, że przerwałam jej ważną dyskusję egzystencjalną z Florą, należącą do Elliezabeth Heap.
-Jedziemy na przejażdżkę, tłuściochu. No już, ruszaj się.
Klacz stawiała zdradziecki opór. Westchnęłam, mając nadzieję, że nie będę musiała się do tego uciekać.
-Na zewnątrz są eklery. Cała góra. Z bita śmietaną i cukrem pudrem.
Issuny natychmiast wybiegła z boksu. Kiedy jednak zauważyła oburzający brak eklerek i zrozumiała podstęp, było za późno, gdyż już miała w pysku wędzidło. Włożenie go nie było specjalnie trudne, gdyż klacz na myśl o słodyczach miała otwarty pysk i wywieszony jęzor.
Szarpnęła się raz czy dwa, ale potem chyba stwierdziła, że nie ma to sensu i stanęła spokojnie. Po chwili nadjechał Martines na swoim jednorożcu (nie no, to brzmi niepoważnie...). Luniak był irytująco uśmiechnięty.
-I co? Uciekłaś?
-Jak widać.
David?
Nie czekając na odpowiedź wpakowałam sobie do ust pół jajecznicy.
-Chyba tam nie pójdziesz, co?-oburzyła się Ruda.
-Niwy szemu?-zdziwiłam się-Pszesiesz so sylko pfejaffka.
-"Sylko pfejaffka"-przedrzeźniła mnie Biana.-On z tobą kręci, nie widzisz tego!?
Przełknęłam jajecznicę i dopiero zaczęłam mówić:
-Po pierwsze: nie, nie widzę, bo nie ma co. Po drugie: gdyby JEDNAK kręcił już by się trzymał za twarz oblany kwasem przez Leslie Brooks. Po trzecie: i tak muszę iść do Issuny. Czuje się zaniedbywana, a że jest koniem nie mogę przed nią rozjaśnić fenomenu odrabiania zadania.
Dziewczyny zrezygnowane opadły po obu moich stronach.
-Niech ci będzie. Ale pamiętaj: gdyby coś, to by też możemy załatwić kwas.-zapewniła Ruda.
-Wystarczy, że zawołasz-zgodziła się Biana.
Objęłam je i pocałowałam każdą w policzek.
-Wiem. I za to was kocham.
~~*~~
Po lekcjach stawiłam się w stajni przebrana w bryczesy, z kaskiem w ręce. Weszłam do boksu Issuny, której mina (o ile koń może mieć minę) świadczyła, że przerwałam jej ważną dyskusję egzystencjalną z Florą, należącą do Elliezabeth Heap.
-Jedziemy na przejażdżkę, tłuściochu. No już, ruszaj się.
Klacz stawiała zdradziecki opór. Westchnęłam, mając nadzieję, że nie będę musiała się do tego uciekać.
-Na zewnątrz są eklery. Cała góra. Z bita śmietaną i cukrem pudrem.
Issuny natychmiast wybiegła z boksu. Kiedy jednak zauważyła oburzający brak eklerek i zrozumiała podstęp, było za późno, gdyż już miała w pysku wędzidło. Włożenie go nie było specjalnie trudne, gdyż klacz na myśl o słodyczach miała otwarty pysk i wywieszony jęzor.
Szarpnęła się raz czy dwa, ale potem chyba stwierdziła, że nie ma to sensu i stanęła spokojnie. Po chwili nadjechał Martines na swoim jednorożcu (nie no, to brzmi niepoważnie...). Luniak był irytująco uśmiechnięty.
-I co? Uciekłaś?
-Jak widać.
David?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz