Lekcja transmutacji. Dla mnie było to wyjątkowo łatwe, gdyż niedawno okazało się, że jestem metamorfomagiem. Zmiana w kota- banał, pies- łatwe, kanarek- no błagam!
Już miałem przyjąć formę salamandry ognistej, gdy wtem do sali weszła dyrektorka.
- Panie Milar... proszę za mną- wskazała na mnie swym długim paznokciem. Nieco zestresowany wstałem i ruszyłem za nią. Oblał mnie zimny pot, a co jeżeli zrobiłem coś naprawdę złego?
Po dotarciu do jej gabinetu, usiadłem na krześle, które mi pokazała, po czym sama spoczęła na swoim, wyglądającym jak prawdziwy tron, przy wielkim biurku. Jej mina nie wyrażała by było to coś miłego. Po cichym chrząknięciu i poprawieniu pierścionka, oraz złotej bransoletki, spojrzała na mnie z powagą w oczach.
- A więc... Panie Milar, wieści, które dziś do nas dotarły nie są zbyt przyjemne. Dokładniej chodzi o pańskich rodzicach.
- Wypisali mnie?- moje kąciki ust zrezygnowane skierowały się ku dołu.
- Nie... niestety jest to coś o wiele, wiele gorszego. To co teraz panu oznajmię, może, a raczej na pewno, drastycznie wpłynie na pana psychikę. A więc... pańscy rodzice... jechali samochodem, podobno do sklepu, bo chcieli kupić panu prezent i... prezent kupili, ale już go nie wyślą... panie Milar, pańscy rodzice nie żyją...
Nie żyją...
Nie żyją...
Nie żyją...
Te słowa podeszły do mnie i z całej siły pi*prznęły mnie w pysk.
- Tto żart?
- Niestety, nie... mieli wypadek... nie przeżyli... od dziś jest pan pod opieką ciotki... jeżeli się pan zdecyduje, możmy zapisać pana na terapię, a także zwolnimy pana z lekcji do czasu... do czasu dojścia do siebie...
***
Ósmy dzień spędzony na wyciszaniu się w pokoju. Nico przychodził kilka razy dziennie, aby przynieść mi jedzenie i mnie pocieszyć. Nie wychodził mu...
Chciałbym, żeby to on tu był...
Z mojego dormitorium codziennie dochodziły wdzięczne dźwięki skrzypiec, dzięki czemu zrobiłem sobie już niezłą widownię. Kiedy tylko przejeżdżałem smyczkiem po strunach, wpadała tu chmara dziewczyn i kilka kujonów, którzy zafascynowani taką muzyką słuchali mnie uważnie. Raz nawet ujrzałem tego, którego kocham. Uśmiechał się delikatnie, stał z boku.
Grałem dla niego.
Grałem dla rodziców.
Powoli godziłem się z myślą, że ich nie ma... ale już ich nie zobaczę... nie powiem im jak bardzo ich kocham.
Ból...
Tak cholerny ból rozrywał mnie od środka.
Ale to mi pomogło.
Pomogło mi w pewnym sensie dorosnąć, stać się silniejszym.
Aczkolwiek zraniło moją psychikę dogłębnie. Wyryło we mnie głęboką dziurę i zmiażdżyło pewną część mojego umysłu. Byłem teraz dziwnie wyciszony, dość smutny i odseparowany. Nie chciałem widzieć innych, chciałem być tylko ze skrzypcami.
Minął miesiąc.
Długi miesiąc, a ze mną nie było lepiej. Uczęszczałem na lekcję, ale nie rozmawiałem z ludźmi i nie byłem na nich aktywny. Zostały ze mną tylko skrzypce, innych odrzucałem. Ich delikatne dźwięki koiły moje burzliwe myśli i leczyły głębokie rany. Pocieszały mnie i płakały ze mną.
***
Święta już za chwilę. Postanowiłem mu coś kupić. Zwykły drobiazg, który miał pokazać, że mi na nim zależy i że jest dla mnie kimś ważnym. Jednakże, aby to zrobić musiałem zbliżyć się do niggoo jeszcze bardziej. Bogu dzięki, iż jestem metamorfomagiem. Plan mój był dość niebezpieczny i była szansa iż w ogóle się nie powiedzie.
Wkradłem się do damskiej łazienki, gdzie przybrałem formę młodej, blondynki.
Uśmiechnąłem się sam do siebie po czym ruszyłem na lekcje pod postacią Camille Berié, nowej uczennicy z domu Bellefeuille. Jeżeli to nie wypali, przejdę do drastyczniejszych środków...
Wybiegłem... znaczy się, wybiegłam, pełna energii i wyszczerzona od ucha do ucha. Nim się zorientowałam, podczas mojego biegu wpadłam na Amir'a, niosącego stos książek. Czym prędzej pomogłam je pozbierać.
- Przepraszam, jestem taka rozkojarzona!- zaśmiałam się i podałam mu lektury.
- Nie szkodzi...
- Pomóc ci z nimi? Są ciężkie.
- Nie będę angażował dam w coś co mogę przenieść sam...
- No ale dajże spokój! To nie problem, daj, pomogę ci!- wręcz wyrwałam mu kilka.
- Yhh... no dobrze...
Szliśmy w ciszy. Przyjemnej, jak dla mnie, ciszy.
- Jesteś nowa, co nie?
- Tak, Camille Berié, nowa uczennica z domu Orlaków.
- Amir Tuasion, miło mi...
- I mi też!
W ciele Camille byłem... inny, weselszy, zdrowszy... byłem jak kiedyś. Wiem, że to nie fair i to chamskie w stosunku do Amir'a, ale... nie mogę bez niego żyć...
Bo tęsknie...
Bardzo...
(Amir?)
Już miałem przyjąć formę salamandry ognistej, gdy wtem do sali weszła dyrektorka.
- Panie Milar... proszę za mną- wskazała na mnie swym długim paznokciem. Nieco zestresowany wstałem i ruszyłem za nią. Oblał mnie zimny pot, a co jeżeli zrobiłem coś naprawdę złego?
Po dotarciu do jej gabinetu, usiadłem na krześle, które mi pokazała, po czym sama spoczęła na swoim, wyglądającym jak prawdziwy tron, przy wielkim biurku. Jej mina nie wyrażała by było to coś miłego. Po cichym chrząknięciu i poprawieniu pierścionka, oraz złotej bransoletki, spojrzała na mnie z powagą w oczach.
- A więc... Panie Milar, wieści, które dziś do nas dotarły nie są zbyt przyjemne. Dokładniej chodzi o pańskich rodzicach.
- Wypisali mnie?- moje kąciki ust zrezygnowane skierowały się ku dołu.
- Nie... niestety jest to coś o wiele, wiele gorszego. To co teraz panu oznajmię, może, a raczej na pewno, drastycznie wpłynie na pana psychikę. A więc... pańscy rodzice... jechali samochodem, podobno do sklepu, bo chcieli kupić panu prezent i... prezent kupili, ale już go nie wyślą... panie Milar, pańscy rodzice nie żyją...
Nie żyją...
Nie żyją...
Nie żyją...
Te słowa podeszły do mnie i z całej siły pi*prznęły mnie w pysk.
- Tto żart?
- Niestety, nie... mieli wypadek... nie przeżyli... od dziś jest pan pod opieką ciotki... jeżeli się pan zdecyduje, możmy zapisać pana na terapię, a także zwolnimy pana z lekcji do czasu... do czasu dojścia do siebie...
***
Ósmy dzień spędzony na wyciszaniu się w pokoju. Nico przychodził kilka razy dziennie, aby przynieść mi jedzenie i mnie pocieszyć. Nie wychodził mu...
Chciałbym, żeby to on tu był...
Z mojego dormitorium codziennie dochodziły wdzięczne dźwięki skrzypiec, dzięki czemu zrobiłem sobie już niezłą widownię. Kiedy tylko przejeżdżałem smyczkiem po strunach, wpadała tu chmara dziewczyn i kilka kujonów, którzy zafascynowani taką muzyką słuchali mnie uważnie. Raz nawet ujrzałem tego, którego kocham. Uśmiechał się delikatnie, stał z boku.
Grałem dla niego.
Grałem dla rodziców.
Powoli godziłem się z myślą, że ich nie ma... ale już ich nie zobaczę... nie powiem im jak bardzo ich kocham.
Ból...
Tak cholerny ból rozrywał mnie od środka.
Ale to mi pomogło.
Pomogło mi w pewnym sensie dorosnąć, stać się silniejszym.
Aczkolwiek zraniło moją psychikę dogłębnie. Wyryło we mnie głęboką dziurę i zmiażdżyło pewną część mojego umysłu. Byłem teraz dziwnie wyciszony, dość smutny i odseparowany. Nie chciałem widzieć innych, chciałem być tylko ze skrzypcami.
Minął miesiąc.
Długi miesiąc, a ze mną nie było lepiej. Uczęszczałem na lekcję, ale nie rozmawiałem z ludźmi i nie byłem na nich aktywny. Zostały ze mną tylko skrzypce, innych odrzucałem. Ich delikatne dźwięki koiły moje burzliwe myśli i leczyły głębokie rany. Pocieszały mnie i płakały ze mną.
***
Święta już za chwilę. Postanowiłem mu coś kupić. Zwykły drobiazg, który miał pokazać, że mi na nim zależy i że jest dla mnie kimś ważnym. Jednakże, aby to zrobić musiałem zbliżyć się do niggoo jeszcze bardziej. Bogu dzięki, iż jestem metamorfomagiem. Plan mój był dość niebezpieczny i była szansa iż w ogóle się nie powiedzie.
Wkradłem się do damskiej łazienki, gdzie przybrałem formę młodej, blondynki.
Uśmiechnąłem się sam do siebie po czym ruszyłem na lekcje pod postacią Camille Berié, nowej uczennicy z domu Bellefeuille. Jeżeli to nie wypali, przejdę do drastyczniejszych środków...
Wybiegłem... znaczy się, wybiegłam, pełna energii i wyszczerzona od ucha do ucha. Nim się zorientowałam, podczas mojego biegu wpadłam na Amir'a, niosącego stos książek. Czym prędzej pomogłam je pozbierać.
- Przepraszam, jestem taka rozkojarzona!- zaśmiałam się i podałam mu lektury.
- Nie szkodzi...
- Pomóc ci z nimi? Są ciężkie.
- Nie będę angażował dam w coś co mogę przenieść sam...
- No ale dajże spokój! To nie problem, daj, pomogę ci!- wręcz wyrwałam mu kilka.
- Yhh... no dobrze...
Szliśmy w ciszy. Przyjemnej, jak dla mnie, ciszy.
- Jesteś nowa, co nie?
- Tak, Camille Berié, nowa uczennica z domu Orlaków.
- Amir Tuasion, miło mi...
- I mi też!
W ciele Camille byłem... inny, weselszy, zdrowszy... byłem jak kiedyś. Wiem, że to nie fair i to chamskie w stosunku do Amir'a, ale... nie mogę bez niego żyć...
Bo tęsknie...
Bardzo...
(Amir?)
Na transmutacji nie uczy się transmutacji ludzkiej, a metamorfomag raczej nie zmienia się w zwierzęta.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam \o/
Na transmutacji nie uczy się transmutacji ludzkiej, a metamorfomag raczej nie zmienia się w zwierzęta.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam \o/
Metamorfomag umie przyjąć postać każdej istoty, a na lekcji uczył się przemiany w zwierzęta, dziękuję, dowidzenia
UsuńPozdrawiam
Pisze się "do widzenia".
UsuńPozdrawiam.
Piszę z telefonu czasem nie łapie mi spacji
UsuńEm... Pomyliłaś metamorfomaga z animagiem. Animizacja to zmiana człowieka w zwierze (specjalnie przeszperałam internetowe encyklopedie i podręczniki) metamorfag moze zmienić kszalt kończyn itp. (Wg niektórych oprócz oczu) Ale nie zmienia sie w zwierze. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń