Miałam tego dnia wyjątkowo dobry humor. Nie miałam ochoty zrobić nikomu krzywdy. Co najwyżej go upokorzyć, co oznaczało, że wręcz promieniowałam radością.
Do czasu, gdy jakiś niekompetentny trzeciak podszedł do mnie na przerwie. Stałam oparta o filar, zajmując się tym, co zazwyczaj robię na przerwach, to jest posyłaniu nienawistnych spojrzeń w stronę otoczenia. Tymczasem jakiś mały chłoptaś, młodszy o rok podszedł do mnie z pewnym siebie uśmiechem i zagadnął:
-Masz szczęście!
Uniosłam brew.
-Doprawdy.-odpowiedziałam, nie akcentując pytania.
-No! Masz szczęście iść z kimś takim jak ja na Bal Bożonarodzeniowy!
Wyszczerzył się, co uznałam za świetną okazję do odpowiedzi i walnęłam go z pięści w białe, równiutkie jedynki.
-Sorry, nie umawiam się ze szczerbatymi-syknęłam, ocierając knykcie z krwi.
-Panno la Puita!-zawołał zgorszony głos za moimi plecami. De Maupassant. Super.-Co to miało oznaczać!?
-On mnie obraził, prze pani-mruknęłam, patrząc z satysfakcją na krwawiącą twarz delikwenta. Nie bardzo mnie obchodziła moja poraniona ręka.-Sprowokował mnie, to i dostał.
-Ma pani szlaban, panno la Puita! Minus dwadzieścia dla Ombrelune!
Spojrzałam na belferkę z nienawiścią. Uchwyciła moje spojrzenie i przyhamowała, ale nadal była wściekła.-O szóstej stawi się u mnie i będzie pani porządkowała kartotekę ocen. Dziesięć lat wstecz!
Odeszła prędkim krokiem. Rzuciłam za nią parę przekleństw po wężowemu (uczę się tego języka zapamiętale. Przekleństw nauczyłam się w pierwszej kolejności, bo stwierdziłam, że przydadzą mi się bardziej, niż "dzień dobry" czy "jak się masz?")
Odwróciłam się na pięcie i odmaszerowałam do Pokoju Wspólnego. Po drodze z trzaskiem zamknęłam drzwi klasy, które bezczelnie śmiały stanąć mi na drodze. Nagle za sobą usłyszałam kroki.
-Ej! Ci ci się stało!?-zawołał chłopięcy głos. Zazgrzytałam zębami, ale się nie zatrzymałam. Nie uznałam chłoptasia za godnego mojej uwagi.
Amir?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz