Statystyka

Październik! ~~~

Październik
Nauka, nauka i nauka!
Powoli Robi Się Coraz chłodniej. Weekendy uczniowie spędzają w miasteczku.


Punkty przyznawane SĄ dopiero od roku szkolnego AŻ zrobić Początku wakacji - wtedy na Początku piszecie nazwę domu :. Od ... do / CD ...]
W WAKACJE Piszcie TYLKO od kogo ma kogo! Bez domu ponieważ nie nie SA przyznawane wtedy Punkty! :)

Opowiadania DO DOKOŃCZENIA!


Od Ell cd Rosalie - Czy Rosalie


Od Jonasza zrobić ... - Trzecioroczniaka Z Belle.
Od Lili cd. Jonasza - Do Jonasza
, Od Vinyli cd Lili - Czy Bianki i Lili



Od Avalone cd Daniela - CZY Daniela & Vako

poniedziałek, 13 lipca 2015

Ombrelune: Od Violetta cd. Petty'ego

Nigdy nie przypuszczałam, że moje serce da radę pracować tak szybko. Uderzało ze sto dwadzieścia razy na minutę i czułam, jakby chciało wyrwać się z mojej piersi. Zaczęłam krótko oddychać, a moje dłonie zaczęły się pocić.
- Petty, ja...
- Już się bałem, że się nie zgodzisz!
- Ale Pet...
- Zobaczysz, będzie fajnie! Pójdziemy do herbaciarni i będziemy spacerować po Écuelle...
- Petty! - powiedziałam trochę głośniej. Wreszcie zwrócił na mnie swoją uwagę. - Ja... ja chyba nie jestem jeszcze na to gotowa - powiedziałam szybko.
Bałam się jego reakcji. Bałam się, że zamilknie, nie odezwie się ani jednym słowem i odejdzie. To było jedyne wyjście którego bym nie zniosła.
Obojętność zawsze była moją słabością. Pamiętam, kiedy byłam mała, brat traktował mnie jak powietrze. Mówił do mnie "małolata" i "bachor". Wtedy jeszcze nie wiedziałam co to znaczy. Miedzy nami zaczęło się poprawiać, kiedy zaczął naukę w Akademii. Beauxbatons była dla niego drugim domem.
Gdy pod koniec roku pojechałam z rodzicami, żeby odebrać go z peronu w Paryżu, przywitał mnie pierwszym uściskiem w moim i jego życiu. Naszym pierwszym i nie ostatnim uściskiem.
- Ja... przepraszam.
Chciałam go wyminąć, przejść obok, jednak Petty złapał mnie za nadgarstek, obrócił i przyciągnął do siebie. Zapamiętałam bardzo dobrze moment w którym moje usta dotknęły jego ust. Znowu poczułam to przyjemne uczucie, jakby stado motyli znajdowało się w moim brzuchu i próbowało wyjsć na zewnątrz.
Petty sprytnie położył swoje dłonie po obu stronach mojej głowy, żeby uniemożliwić mi przerwanie tej czułości. Przycisnął mnie do stojącej nieopodal ściany.
- Pett... - przerwał mi kolejnym pocałunkiem - Co...
- Co tu się wyrabia?!
Profesor Ishimura krzyknęła w naszą stronę z oddali. Stała na końcu korytarza, ubrana w fioletową szatę.
- Ależ nic, pani profesor! - krzyknął Ru. - Tak sobie tylko stoimy... - powiedział już ciszej.
- Może przeniesiecie się do sypialni? Przecież w twoim dormitorium jest duże łóżko, na pewno się pomieścicie!
Jeśli w tamtym momencie nie byłam najbardziej czerwoną osobą w całej Francji, to nie wiem kto był. Stałam tam, rumieniąc się i śmiejąc jednocześnie. Ta sytuacja była tak żenująca, że aż zabawna. Po chwili obydwoje zanosiliśmy się śmiechem, raz na jakiś czas kradnąc sobie wzajemnie całusy.
- Chodźmy stąd - powiedział, gdy spojrzeliśmy sobie w oczy.
- Gdzie?
- Moje dormitorium.
Jak powiedział, tak zrobiliśmy. Po jakimś czasie staliśmy przed obrazem martwej natury, czyli przed wejściem do pokoju wspólnego Harpii.
- Pracowite serce - podał hasło. Obraz zaczął się ruszać, a następnie odsłonił wejście. Przeszliśmy przez krotki tunel i znaleźliśmy się w pokoju wspólnym. Był zachowany w kolorach domu: ściany miały granatowy kolor, uczniowie siedzieli na jasnobrązowych sofach i pufach, a nad kominkiem, w którym tlił się ogień, wisiał herb domu.
Nikt nie zwrócił nawet na nas uwagi. Przemknęliśmy się do dawnego dormitorium Petty'ego, trzymając się za ręce. Weszliśmy do środka zaraz po tym, jak Pett zdjął bariery magiczne z pokoju. Widocznie musiał się osobiście szkolić pod tym kątem.
- Moje skromne mieszkanko - zaprosił mnie do środka. Weszłam niepewnie i rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Faktycznie było urządzone bardzo skromnie: naprzeciwko drzwi znajdowało się dwuosobowe łóżko, a obok niego dwa nakastliki. Cała jedna ściana była przykryta przez szafy. Po drugiej stronie pokoju zauważyłam średniej wielkości biurko.
- Przytulnie - powiedziałam z uśmiechem. Podeszłam do biurka, na którym ustawione były ramki ze zdjęciami. Było ich kilka: na jednym znajdowała się naprawdę piękna kobieta, o poważnych rysach twarzy i roześmianym spojrzeniu. Machała do mnie z fotografii. Jej oczy były bardzo podobne do oczu Petty'ego. Czyżby była to jego matka?
- Tak, to moja mama - powiedział tuż przy moim uchu, przez co ledwo zauważalnie podskoczyłam. Zaśmiał się na moją reakcję.
- Musicie być ze sobą blisko - powiedziałam, zważając na dwa pozostałe zdjęcia ustawione obok.
- Niestety nie - dodał cicho. - Zmarła przy moich narodzinach. Nawet jej nie pamiętam - w tamtym momencie nie wiedziałam co mam powiedzieć, czy zrobić. Przyłożyłam zewnętrzną stronę dłoni do ust, a z moich oczu niekontrolowanie zaczęły płynąć łzy. Nic nie poradzę - jeśli chodzi o smierć, byłam bardzo na jej punkcie przewrażliwiona.
- Przepraszam, nie powinnam wcale pyt...
- Nic się nie stało, skąd mogłaś wiedzieć?
- Przepraszam - dodałam jeszcze i po odwróceniu się w stronę bruneta, po prostu się do niego przytuliłam. Od razu oddał uścisk. - Przykro mi.
- Tak, mi też - mocniej mnie objął i oparł swoją brodę o moją głowę. Musiał się nieźle schylić, gdyż różnica miedzy moim, a jego wzrostem była porażająca. Dzieliło nas dobre trzydzieści centymetrów! Zawsze zastanawiałam się jak to jest być wysoką osobą... Może...
- Czy ty potrafisz nie myślec choćby przez chwilę? - z transu wyrwał mnie jego głos.
- A czy ty potrafisz chociaż chwilę wytrzymać bez czytania moich myśli? Wynoś się z mojej głowy! - odsunęłam się od Petty'ego na bezpieczną odległość. - Muszę się wreszcie nauczyć oklumencji!
- A co powiesz na darmowe prywatne lekcje z najbardziej niesamowitym meżczyzną pod słońcem?
- No nie mów mi, że go znasz! Musisz dać mi na niego nami...
- Mowię o sobie, głupolu - przyciągnął mnie do siebie i obdarzył pocałunkiem.
- Hmm... myślę, że ostatecznie mogłabym spróbować.
- Mogłabyś? - znowu mnie pocałował. - Myślę, że nawet bardzo byś chciała.
- Też tak myślę.

•••••
Pett?
Bosz, wena wróciła!

piątek, 5 czerwca 2015

Bellefeuille: od Lilianne do ...

-LUKE! - gwałtownie usiadłam na łóżku, przyciskając kołdrę do piersi. Byłam zlana potem, włosy lepiły mi się doi czoła.
Opadłam ciężko na poduszkę i wypuściłam powietrze, licząc do dziesięciu. Sięgnęłam pod poduchę i wyciągnęłam zdjęcie moje i Luke'a. Patrzyłam na jego wesołą twarz ze łzami w oczach.
-Przepraszam, Lu - szepnęłam i przyłożyłam sobie palec do warg, a następnie do ust chłopaka na zdjęciu - Ale czas z tym skończyć.
Wstałam z łóżka i na bosaka zbiegłam do PW. W kominku tlił się ogień. Chciałam mieć do już za sobą. Zamknęłam oczy. Cisnęłam zdjęcie w płomienie. Spod powiek łzy same popłynęły. Opadłam na kolana i schowałam twarz w dłoniach.
-Przepraszam... Tak bardzo przepraszam, ale ja już tak nie mogę... - powiedziałam, przełykając łzy - Czekałam prawie rok, Lu. Nie wróciłeś, nawet nie wiem, czy żyjesz, czy sobie nie znalazłeś nowej dziewczyny. Nie wytrzymam już z budzeniem się w środku nocy, krzywieniem się, ilekroć ktoś o tobie wspomni. Tęsknię, ale to koniec.
Jeszcze chwilę sobie popłakałam, aż otarłam łzy, pociągnęłam nosem i cicho się zaśmiałam.
-Właśnie zerwałam z chłopakiem przez kominek - powiedziałam do siebie - To nie jest normalne.
Wstałam z dywanu, jednak, wbrew oczekiwaniom, wcale nie było mi lepiej.
-Spokojnie, Lilianne, musisz się na nowo przyzwyczaić do bycia singielką.
Odwróciłam się z zamiarem powrotu do dormitorium, gdy sobie uświadomiłam, że nie jestem sama. Stałam na przeciw pierwszaczki. Miała rozdziawioną buzię.
-No co?
-To tak się da?
-Co jak się da?
-No, gadać z ludźmi przez kominek?
-Błagam cię, to czysta ab... - zamarłam. Ale ja jestem tępa - Sieć Fiuu - wyszeptałam.
-Co? - dopytywała się, ale mnie już nie było. W dormitorium rzuciłam się twarzą w moją niezastąpioną poduchę.
-Przepadło, debilko! Spaliłaś jego zdjęcie i z nim zerwałaś, to teraz nawet nie próbuj go wyszukiwać za pomocą Fiuu!
-Lilianne, zamknij się! Wiesz, która godzina!? - syknęła Piana.
-Trzecia trzydzieści, a co? - odparłam, rozkojarzona.
~~*~~
Od razu z rana pochwaliłam się przyjaciółkom:
-Oficjalnie skończyłam z Lukiem.
-Wreszcie - Vi się przeciągnęła - Ta cała miłość jest niezdrowa.
Odrobinę mnie to zraniło. Bianka to zauważyła.
-Ej, Vi, co tam u Vako? - rzuciła, pozornie bez związku. Twarz Vinylii przybrała kolor karmazynowy, czy jaki to tam jest.
-Okay. Dzisiaj z nim wychodzę. A wy co robicie? Jakieś plany.
-Chyba z powrotem wprowadzę Lilianne w bajeczny świat singli. A w razie czego obijemy Vakonowi buźkę, tak profilaktycznie.
-Nie, dzięki - uśmiechnęłam się do Białej - Dzisiaj wolę pobyć sama.
~~*~~
Po lekcjach od razu oderwałam się od kumpel. Vija poszła do Vako, Bianka pomóc Trichowi przy hipogryfach(podziwiam, biorąc pod uwagę, że ledwo wyszła ze szpitala po ataku tego stworzenia) a ja udałam się do swej samotni - biblioteki.
Sięgnęłam po książkę o tytule, który mnie zainteresował: "Tajniki numerologii". Pociągnęłam ją, jednak nie chciała ustąpić. Więcej, jeszcze bardziej zagłębiła się w półkę. Zmarszczyłam brwi i pociągnęłam jeszcze raz, księga nie ustąpiła. Co to, poltergeisty się zalęgły?
Książka raz zbliżała się do mnie, raz znów oddalała. W końcu to po drugiej stronie ustąpiło i poleciałam na przeciwległy regał, a na moją głowę zwaliły się lektury.
-AU!
Niedaleko usłyszałam szybkie kroki.
-O matko! przepraszam!

Ktoś???

wtorek, 26 maja 2015

Ombrelune: Od Ell CD Adama

Popatrzyłam na Adama, potem znow na miejsce w którym przed chwilą leżał moj bogin i znow na Adama. Nie będę mu się tłumaczyć. Moze gdyby był choć troche... Milszy...
- Dziękuję, twój też był niczego sobie. - odpowiedziałam z miną silnej i niezależnej kobiety.
Co on sobie przepraszam myśli?! Wlasnie miałam mu wygarnąć i powiedzieć, że moj bogin nie zawsze jest taki sam, że ostatnio to jego widziałam całego we krwi! A dziś zobaczyłam Davida prawdopodobnie dlatego, że... Spójrzmy prawdzie w oczy: nasza paczka sie rozpada. David ma tego Aidena... Adiena... Nie istotne. Jedynymi osobami na które mogłam liczyć byli Rosalie, Clarr i Adam. Ale żadnej z tych rzeczy mu nie powiedziałam, nie będę się przed nim tłumaczyć. Aż tak nisko jeszcze nie upadłam.
Po chwili wysyłania sobie morderczych spojrzeń, Adam odwrócił się ode mnie i udał w kierunku drzwi.
- O co ci chodzi co?! - wrzasnęłam idąc za nim.
- O g*wno! - odkrzyknął.
- Dobrze się czujesz?! Jeśli myślisz, że będę ci się tłumaczyła i przepraszała za to, że to nie ty leżałeś tam zakrwawiony to się grubo mylisz, bo widzisz... - tak, tutaj zamierzałam mu się tłumaczyć. Na szczęście w porę ugryzłam sie w język.
- Bo co?
"Myśl, myśl wymyśl coś, szybko!"
- Wiesz my nawet nie jesteśmy razem, więc nie wiem o co tyle krzyku! - ta wypowiedz jednak nie polepszyła sytuacji, chociaz można by rzec, że Adam trochę złagodniał.
- Może to i dobrze, nigdy bym z tobą nie wytrzymał - Nie, jednak nie - Myślisz tylko o sobie, uważasz, że jesteś najważniejsza! Tobie należy poświęcać całą uwagę, tak?!
- MNIE?! To ty jesteś najbardziej samolubnym człowiekiem jakiego znam! - darłam się już na całe gardło, a wokół nas uzbierała się niemała widownia.
- Wiesz co? Jesteś... - zaczął ale ja w tym momencie zrobiłam coś czego nigdy bym się po sobie nie spodziewałam. Po prostu popatrzyłam w jego oczy. Nie wydawał się zły. Może bardziej... Zraniony. Wiem, że to niemożliwe, ale właśnie tak było. Podeszłam do niego, zrzuciłam ręce na szyję i po prostu pocałowałam. Nie jakoś namiętnie, tak jak to robią te wszystkie panny na filmach, tylko delikatnie, ale wystarczająco, by spięty chłopak rozluźnił się i odwzajemnił pocałunek.
O tym, że otacza nas niemały tłumek zorientowałam się dopiero kiedy wokół rozległy się gromkie brawa. Odskoczyłam od chłopaka jakby podpalił mnie żywym ogniem i nie patrząc mu w oczy (oraz prawdopodobnie spalając buraka stulecia) biegiem udałam się do swojego dormitorium.
Wbiegłam do środka i rzuciłam się na łóżko. Cz ktoś łaskawie wytłumaczy mi co tutaj właśnie miało miejsce? I dlaczego to mi się p o d o b a ł o? I może też dlaczego szczerzę się jak głupia?
Niestety taka była prawda - cieszyłam się z tego co przed chwilą się stało. I zrobiłabym to jeszcze raz... Usiadłam na łóżku. Koniec unikania się nawzajem. Mam wrażenie, że ta historia powtarza się w kółko i w kółko. Ja i Adam się godzimy. Potem coś się wydarza. Nastają ciche dni, i wracamy na początek. Spojrzałam na zegar i z ulgą stwierdziłam, że czas obiadu, bo byłam głodna jak wilk.
Udałam się korytarzem nie zważając na szepty ciekawskich uczniów. Pewnym krokiem przekroczyłam próg wielkiej sali i usiadłam... Obok Adama. Ten popatrzył na mnie lekko zdziwiony. Nalałam sobie kremu pomidorowego i wzięłam łyżkę leżącą obok mojej miski.
- Smacznego - powiedziałam patrzcąc chłopakowi siedzącemu obok mnie prosto w oczy.
Ten uśmiechnął się szeroko, prawdopodobnie na wiadomość, że nie stroję fochów i odpowiedział mi tym samym.
- Więc wytłumaczysz mi dlaczego rzuciłaś się na mnie jak jakaś niewyżyta laska? - zapytał.
- Po prostu taką poczułam potrzebę. - odpowiedziałam.
Adam parsknął śmiechem.
- Mogę wiedzieć co cię tak śmieszy? Chciałabym ci przypomnieć, że ty rownież przygwarzdżałeś mnie do ściany niczym napalony ogr, więc absolutnie nie jesteś usprawiedliwiony.
Rzucił mi rozbawione spojrzenie po czym ze zrezygnowaniem pokręcił głową i wrócił do posiłku.
- Ty jesteś niemożliwa - stwierdził przełknąwszy kolejny kęs pieczeni.
Rzuciłam mu spojrzenie mówiące "Ach tak?" Po czym pociągnęłam łyk soku pomarańczowego. Nachyliłam się i szepnęłam mu na ucho.
- Jeszcze nic o mnie nie wiesz - uśmiechnęłam się tajemniczo, na co on zakrztusił się swoim napojem.
- Kobieto, co się z tobą stało?
Nic mu nie odpowiedziałam tylko wstałam powoli od stołu i zdecydowanym krokiem wyszłam z sali.
Myśli, że tylko on może sobie być mega seksownym i uwodzicielskim? O nie, teraz oboje sobie pogramy.


Adam? Kurde, co we mnie wstąpiło? xD krótkie i pisane na telefonie, ale niedługo prawdpodobnie bd miała komputer *o*

niedziela, 24 maja 2015

Ombrelune: Od Adama cd. Clarisse

- Może to lesby - skrzywiłem się z niesmakiem. - Albo patrzą na ten metrowy kawałek srajtaśmy, który ciągnie ci się za nogą.
- Jezu, gdzie?! - Clary natychmiast wstała i uniosła nogę, chcąc dokładnie obejrzeć but. W tym momencie nie wytrzymałem i zacząłem pokładać się ze śmiechu, omal nie tracąc równowagi na miotle. - Adamie Brooksie! Zejdź no tylko z tego badyla, a stanę się twoim najgorszym koszmarem! - krzyknęła, robiąc groźną minę, gdy zorientowała się, że żartuję.
- Już biegnę - zaśmiałem się, robiąc w powietrzu korkociąg.
Warknęła na mnie z najwyższą irytacją i pogardą dla mej osoby.
- Dla separacji od takich właśnie ludzi Clarisse nigdy nie opuszczała biblioteki - wycedziła przez zęby głosem lektora deklamującego fragment książki.
- Hm? - Uniosłem brew ze zdziwieniem.
- Nie, nic...
- Nudzi ci się, mała? - zapytałem po chwili zastanowienia.
- Nie. Właściwie to miałam już wra... Au, Bastet! - Kotka wpiła pazurki w nogę swojej pani. - No dobrze, dobrze. Niech będzie. Nudzę się. I co?
- Może gdzieś wyskoczymy? - zaproponowałem, ubierając swoją twarz w jeden z najczarowniejszych uśmiechów.
- Nie wiem, czy mi się chce - odparła, spoglądając na swojego pupila ostrożnie.
- Nie wiem, czy mi się chce - przedrzeźniłem ją. - A co będziesz robić, siedzieć w bibliotece?
- Może - bąknęła.
- No, dawaj, ruszmy się gdzieś! - Zamaszyście uniosłem ręce, składając je w proszącym geście. Gwałtowność ruchu sprawiła, że niebezpiecznie zachybotałem się na miotle, tracąc równowagę, którą jednak w trymiga odzyskałem.
- Matko! Nie rób tak... - Clary autentycznie się przeraziła. Wiedziałem, że od czasu wypadku z dzieciństwa ma fobię przed upadkiem.
- Nic mi nie jest - wzruszyłem ramionami.
- Ale mogłoby być.
- Ale nie jest!
Po tej krótkiej wymianie zdań zdecydowaliśmy się opuścić boisko. Ja na swojej Błyskawicy pomknąłem prosto do szatni, by napić się i mało wiele ogarnąć, Clary natomiast pozwoliłem powoli i spokojnie zejść z trybun, nawet nie śmiąc proponować jej podwózki.
Kilka minut później już byliśmy w drodze do Écuelle. Jesień w południowej Francji nie jest z reguły dokuczliwa, pogoda była naprawdę piękna. Aż chciało się tańczyć i fikać koziołki! Co zresztą robiłem. Całą drogę.
- Przestaniesz?! - Clary w pewnym momencie nie wytrzymała.
- Matko, jesteś totalnie aspołeczna przez tą bibliotekę. Książki szkodzą - rzuciłem.
- Tobie poważnie zaszkodzą, jak dostaniesz takim tomem "Historii Hogwartu" przez łeb - burknęła.
- Ale się boję - zadrwiłem, wykrzywiając twarz w dziwnym grymasie.

Clary?
Krótkie. Nudne. Pisane przez dwa jebane miesiące.
Co jest ze mną?

poniedziałek, 18 maja 2015

Papillonlisse: od Daniela CD Avalone

-Wiem, demonie mój najdroższy - rzuciłem kumplowi przepraszające spojrzenie i pocałowałem dziewczynę, co nieco ostudziło piekielny ogień - Ale ja chcę.
Westchnęła, jednak prędko spojrzała na mnie wściekle.
-Jeśli myślisz, że takie ignorowanie mnie ujdzie ci na sucho po kilku całusach...
-To mam zdecydowanie rację - wyszczerzyłem się i ponownie pocałowałem Amy - A co uchodzenia, może ujdziemy po lekcjach na spacerek? No wiesz, Vako wyrusza zdobywać Vinylię, więc na ten czas jestem wolny.
Spojrzała na mnie ciężko, jednak z błyskami podekscytowania w oczach. Dawno nigdzie razem nie wychodziliśmy.
-OK. Postanowię ci wybaczyć ten jeden raz, tak z dobroci serca.
Odwróciła się i odeszła.
-DOBROCI serca? Jesteś pewna, że nie chcieli cię w niebie?-zawołałem za nią.
Powróciłem do kumpla. Był wyraźnie zniesmaczony.
-OK, rozumiem. Dzień bez podlizania dzień stracony, ale aż tak LIZAĆ to ty nie musiałeś.
Wyszczerzyłem się.
-Chodź, ofermo. Trza się odpicować.
~~*~~
Vako z Lilianne, a ja i Amy poszliśmy Pod Trzy Różdżki. Znaleźliśmy wolny stolik w tyle lokalu i siedliśmy. Od razu zamówiłem dwa piwa kremowe i ciasta z kajmakiem. Na mój koszt. Dodałem nawet napiwek dla kelnerki!
Avalone patrzyła na mnie czujnie. Nawet, kiedy ja zabrałem się do jedzenia, zerkała na mnie znad ciastka.
-No co?-zdziwiłem się.
-Są trzy możliwe wyjaśnienia dla tej skrajnie dziwnej sytuacji: odziedziczyłeś spadek albo wygrałeś na loterii, podoba ci się ta kelnerka albo NAPRAWDĘ chcesz mnie przeprosić za twoją fatalną ignorancję.
Nie odpowiadałem długo. Napiłem się. Zjadłem jeszcze ciacho. Napiłem się znów. Już miałem coś powiedzieć, gdy Amy nachyliła się nad stolikiem i mnie pocałowała. Nie protestowałem, ale gdy skończyła spojrzałem na nią zdziwiony.
-Sorry, nie mogłam się powstrzymać - otarła twarz wierzchem dłoni - Miałeś wąsy - wyjaśniła.
-Hm... w sumie mogłaś mi powiedzieć to bym wytarł serwetką, ale ten sposób chyba bardziej mi się podoba.
Zaśmiała się i wygodniej rozsiadła.
-Mnie też - przyznała - W ten sposób higiena też potrafi być przyjemna. Ale tyłka ci tak nie zamierzam wycierać - uzupełniła. Dostałem ataku. Zacząłem się śmiać, zwijać na krześle, aż obecni w pubie posyłali mi potępiające spojrzenia, jednak ja śmiałem się nadal.
-No co? Co w tym takiego zabawnego, mówię całkiem poważnie - obraziła się.
-Ta, wiem. Po prostu... sobie to wyobraziłem...
Zakrztusiłem się i pacnąłem twarzą w stół i prosto w ciastko z karmelem i bitą śmietaną, ale i tak się tym nie przejąłem.
W końcu i Amy nie mogła powstrzymać śmiechu i chichraliśmy się tak oboje, ciepłe piwo stygło.
-Kurcza, niepotrzebnie to powiedziałam - Amy otarła łzy.
-Nie rycz, bo ci tapeta spłynie - poradziłem jej.
-Choroba, faktycznie - przeciągnęła palcami wskazującymi po dolnych powiekach, a ja się zaśmiałem ponownie - Co? No co? Zwykła maskara, nie kilo fluidu.
-Maskara... czy masakra? - wykrztusiłem.
-Wiesz, mam wszelkie powody żeby obrazić się ponownie - zirytowała się.
-OK, OK, już mi lepiej - odetchnąłem i trzasnąłem się w policzek. Zabolało. Roześmiałem się znowu - Nie, jednak nie!
-Czekaj, poprawię - warknęła i dała mi z liścia.
-Ej! - uspokoiłem się momentalnie - No wiesz, przez tydzień z twoją łapą na poliku będę chodził! Taką urodę rujnować, grzech!
Jakaś blądincia, która akurat przechodziła obok zachichotała i puściła mi oczko.
-No, grzech - zgodziła się szeptem. Amy odprowadziła ją morderczym spojrzeniem.
-Ja nie rujnuję. Ja znaczę terytorium.
Ponownie wybuchłem śmiechem.
~~*~~

-Hejloł, serce moje! - zawołałem do Avalone po drugiej stronie biblioteki. Bibliotekarka spojrzała na mnie krzywo i położyła palec na ustach. Podbiegłem do dziewczyny - Zgadnij co?
-Hmmm... - udała, że myśli - Vinylia fatalnie dała Vakonowi kosza, który załamał się psychicznie i postanowił rozpocząć nowe życie na farmie jeżozwierzy w Wąchocku?
Prychnąłem śmiechem.
-Zła odpowiedź! Nasza metoda na zazdrość zadziałała jak złoto?
Uniosła brew.
-Coś ci nie wierzę. Zadziałał na sto procent?
-No... nie do końca... - wyjaśniłem jej jak to było z tym, jak Lilianne i Vinylia przejrzała nasz genialny, oryginalny i pionierski plan.
-No i poszli w pierony, a wieczorem Vako był totalnie nieprzytomny. Ej, co co? Coś cię bawi?
-Miałam rację! - zawołała Amy radośnie i zaklaskała w ręce jak mała dziewczynka - Było do niej normalnie podejść i poprosić, a nie wydziwiać! I to my jesteśmy skomplikowane!? HA!
-ĆŚŚŚŚ! - syknęła cała biblioteka. Avalone zeszła z tonu.
-Jestem genialna!
Odtańczyła taniec zwycięstwa. Zaśmiałem się cicho i przytuliłem ją do siebie.
-A wiesz co to oznacza? - szepnąłem jej we włosy.
-Nie? - pytająco uniosła wzrok.
-Vako ustawiony...
-Aha
-Już nie muszę go popychać do działania...
-Aha...
-Czyli jestem wolny...
-Aha...? Brzmi obiecująco...
-A że jestem wolny, a my się długo nie widzieliśmy odkąd zaczęły się te jego rozterki, to wypadałoby spędzić trochę więcej czasu razem.
Westchnęła.
-Fajny plan, chyba najlepszy z twoich.
-Wszystkie moje plany są fenomenalne

Amy? :3

piątek, 8 maja 2015

Papillonlisse: Od Aiden'a-c.d. David'a

-Witaj w moich skromnych progach -gestem dłoni pokazał cały pokój. Rozejrzałem się. Jak na pokój chłopaków w moim wieku panował tu porządek. Znaczy się przynajmniej na paru łóżkach, bo reszta to był istny Armagedon. –Rozgość się. Ale lepiej nie grzebać po szafkach…
- A co? Wyskoczy niebieska ręka i mnie do niej wciągnie? –spytałem, a w głowie miałem obraz pewnych rączek, które występowały podczas pewnej sceny w Soku z Żuka. Pod nosem zacząłem nucić piosenkę, która akurat leciała właśnie w tym momencie. Nie zważając na to, że blondyn spojrzał na mnie z uniesioną brwią. I tak miał szczęście, że nie śpiewałem na całe dormitorium, bo czasami mnie się to zdarzało. Rzuciłem się na łóżko pierwsze z brzegu. David wstrzymał oddech. Chyba nie powinienem paść akurat na te łóżko, więc grzecznie wstałem i poprawiłem je. –No to, więc panie ładny… Mogę spać na ziemi. Mnie tam nie przeszkadza czy mam spać na ziemi czy z tobą. Jednakże ostrzegam. Mogę cię skopać no i zabrać kołdrę… Nawet, jeśli będziemy mieli dwie… To i tak wylądujesz na ziemi. Dlatego też z głębi mojego serduszka zgadzam się na podłogę. Po za tym drogi kolego… Wiesz, która może godzina? Babka od muzykologi kazała mi przyjść i w ogóle… Może pójdziesz ze mną?  Posłuchasz jak gram i w ogóle. I nie to nie będzie trójkąt. Właściwie to nie wiem, na czym zagrać… Może trąbka będzie oryginalna. Ogóle od zawsze chciałem grać na dudach. Mój dziadek na nich grał, a przynajmniej tak słyszałem i zawsze w salonie leżały takie zakurzone dudy. Ale nigdy nie wolno było je ruszać, a ten, kto tknął świętej pamięci dudy dziadka dostawał po łapach… Czyli chyba jednak będę grał na wiolonczeli.
Razem z blondynem wyszliśmy z dormitorium Luniaków do Sali od muzykologii. W środku akurat była próba kółka muzycznego. Miałem na nim być i się nie spóźnić, a wyszło jak zawsze. Nauczycielka chwyciła mnie za ucho i pociągnęła aż do fortepianu. Spojrzała na mnie wzrokiem bazyliszka.
- Pan Solance jak zwykle się spóźnił. Tracę do ciebie chłopcze pomału cierpliwość. Dziś obsadzam się, jako pianistę jednakże wrócisz do wiolonczeli jak tylko dziewczyna wyzdrowieje. No to wracamy do próby… A pan, panie Martines? Przyszedł pan pooglądać czy może dołączyć? Otwieramy na stronie 2 gitary! Skrzypce na pierwszej, a ty Solance odnajdź w nutach początek utworu. Widzisz ile musisz odczekać taktów zanim wejdziesz? Flety gotowe? Reszta gotowa? Dobra na 3. Pierwsze gitary przygotowane? A ty Martines usiądź, a nie podpierasz ścianę. –nauczycielka uniosła batutę i zaczęła rozbrzmiewać muzyka „Arrival of the Birds & Transformation”. Oczywiście za pierwszym razem poprawiała nas z 5 razy, a cała próba trwała około godziny. Po zakończeniu podszedłem do Blondyna.
- Mam nadzieję, że aż tak cię nie skatowałem, że cię tu przywlokłem David –wyszczerzyłem się. –No to teraz muszę znaleźć moją sowę, ponieważ miałem dziś dostać list od najważniejszej osoby pod słońcem. I nie. To nie moja mama. Niestety moja kochana sowa jest mało inteligentna… Po za tym zapomniałem o Zołzie! Przecież ona mnie pochlasta jak ją znajdę. Zołza! Kici! Kici!
Wyszedłem z klasy i na cały głos zacząłem wołać kotkę, która jak to koty w zwyczaju mają miała mnie wysoko w poważaniu. Blondyn szedł za mną, a ja brnąłem na przód i szedłbym dalej gdyby nie oczy pewnej pięknej dziewczyny. Miała takie śliczne fiołkowe oczęta i… Mojego kota. Wiedziałem, że to Zołza, ponieważ Zołzę nie da się pomylić z żadną inną kotką. Tyle, że jak tu podejść „Hej. Uciekł mi kot i akurat masz go na rękach. Mogłabyś mi go oddać?” czy może „Ładny kot. Ostatnio jednego zgubiłem i jest wielkie prawdopodobieństwo, że to mój”.
- Nie gap się tak na nią. Może czuć się nie komfortowo. Choć to Harpia, a te to takie jakby ktoś im do obiadu coś podrzucił. –stwierdził blondyn.
- Mnie nie chodzi o nią. Chodzi o kota! –wskazałem na kota, którego dziewczyna miała na rękach.
- Wolisz kota od dziewczyny? –uniósł brew.
- Nie. To mój kot. To moja Zołza. –powiedziałem. Stwierdziłem, że teraz albo nigdy. Podszedłem do dziewczyny i walnąłem coś, czego można się było spodziewać. –Znalazłaś tego kota? Jeśli tak to jest wielkie prawdopodobieństwo, iż jest to moja Zołza.
- No to twój kot, bo właśnie szukam jej właścicielki albo właściciela. Widzisz kochanieńka. Wrócisz do pana. –uniosła kotkę na wysokości swojej twarzy. Nie zdążyłem nawet ostrzec, kiedy Zołza wyciągnęła pazury i drachnęłam dziewczynę w policzek. Kotka uciekła i pobiegła przed siebie prychając przy okazji na mnie z urazą. –Nic się nie stało… Naprawdę…
Dziewczyna poszła, a ja w myślach dusiłem tą kotkę. Blondyn położył mi rękę na ramieniu.
- Tym sposobem to ty nawet drzewo nie poderwiesz –powiedział.
- To wszystko wina tego piekielnego kota! –wskazałem na korytarz, w którym Zozła zniknęła. –Jak mnie mam wyszła z najgłębszej czeluści tartaru żeby mnie prześladować. Ona ma tak zawsze… Z nią nie poderwę żadnej. Teraz już wiesz, czemu Zołza ma na imię Zołza a nie Pusia czy Czekoladka czy no nie wiem Falbanka… -wzruszyłem ramionami i spojrzałem na kumpla. –To co teraz?
[David?]

niedziela, 3 maja 2015

Bellefeuille: Od Jonasza cd Amir'a

Podobnie jak większość, byłem na błoniach i latałem na miotle. Koledzy wypuścili złoty znicz, a ja, że jestem "ścigającym", to musiałem za nim ruszyć jak głupi. Już stawałem na miotle i wyciągałem ku niemu rękę. Wtem ktoś na mnie wpadł. Momentalnie poczułem jak zsuwam się z miotły i spadam. Słyszałem z boku krzyki, które mnie nawoływały. Były łamliwe i przeszywające. Zobaczyłem nad sobą Amir'a.
To działo się tak wolno...
Począł pikować ku mnie z wystawioną dłonią. Chciałem jej dosięgnąć. Nie mogłem, był za daleko. Przerażenie zawładnęło moim ciałem, nie mogłem zmienić formy. Wyprężyłem się jak struna, z głową skierowaną w dół. Patrzyłem na zbliżającą się ziemię. Zamknąłem oczy i spróbowałem się rozluźnić... teraz... albo już nigdy... a gdy je otworzyłem to zacisnąłem zęby. Przemieniłem się w hipogryfa, aby przy okazji Amir spadł na mój grzbiet. Jak przypuszczałem tak się stało. Padł na mnie, odrzucając miotłę. Zaczął targać pióra. Opadłem na trawę, a on zeskoczył, przewracając się w tył. Powróciłem do prawdziwej formy i padłem na kolana. Skierowałem drżącą głowę w jego stronę. Wszystko zaczęło się rozmazywać. Złapałem się za brzuch prawą ręką, a lewą zacisnąłem na źdźbłach trawy. Ktoś mnie podniósł i zaczął biec do szkoły.

***

- To nic takiego, tylko wybity obojczyk i posiniaczony brzuch, niedługo pan wyjdzie- urocza pielęgniarka uśmiechnęła się do mnie. Kiwnąłem głową, odwzajemniając gest. Osobą, która mnie przyniosła, nie był kto inny jak Amir. Wiedziałem, że to zamknięty rozdział, że nie wrócimy do siebie, jednakże jego ciepło i wszystko co z nim było związane, dawało mi poczucie spokoju, bezpieczeństwa i tego, że jest ktoś, za kim tęsknie i w pewnym sensie jest moim oparciem. Trzymałem na komodzie jego poruszające się zdjęcie, gdy posyłał aparatowi szeroki uśmiech i puszczał mu oczko, lecz tylko ja je widziałem. Dla innych było zaczarowane i widzieli je dopiero, gdy je podnosiłem, co robiłem często...
Zbyt często...
Wziąłem jakąś kartkę i wypisałem na niej krótkie słowa:
"Dziękuję Ci..."
Pod spodem zamieściłem moje zaczarowane zdjęcie, które szczerzyło się do oglądającego, by na końcu podnieść różdżkę i przyjąć neutralny wyraz twarzy, machnąć tym magicznym patykiem i wtedy kartka powoli zapalała się od dołu. Zadziała to dopiero, gdy on weźmie ją w łapki.
Zamknąłem ją i poleciłem, by trafiła do Amir'a. Zmieniła się w motyla i wyleciała przez otwarte drzwi. Sam wyjrzałem przez okno. To tylko podziękowanie... nic więcej...

(Amir? Rekordy w długości opek .-. )

Bellefeuille: Od Amir'a cd Jonasza

Przyglądałem jej się z boku. Dłuższe blond włosy, grzyweczka w stylu e(ski)mo(sa), lekki uśmiech, którym wdzięcznie każdego pozdrawiała i lekko wydęte policzki. Była bardzo do kogoś podobna, ale nie miałem pojęcia, z kim mogłaby być połączona genami. Camille, brzmi tak prosto w naszym języku a nóż.. dawniej niebiesko-włosy opowiadał o koledze Kamilu z polski. Wciąż czułem się dziwnie, wspominając osobę, którą kochałem. On.. nie zasługiwał na mnie. Słyszałem, że zmarli mu rodzice, a gra specjalnie dla nich. Odwiedziłem go z innymi ale nic nie powiedziałem. My już nigdy nie będziemy w dobrych relacjach. Zdrada jest hańbą, obrzydlistwem a co najważniejsze~rani najbardziej. Był zdolny do całowania innego. Do tej pory widzę ich zbliżających się do..
- Jesteśmy! - rzuciła popychając drzwi od biblioteki, bo to właśnie tu zamierzałem zanieść wszystkie okładki. Szybkim krokiem przemierzałem korytarzyki rozdając na miejsca książki. Dziewczyna znikła mi z pola widzenia, jednak nie na długo pozostałem sam. Xev, rudowłosa anielica wskoczyła mi na plecy śmiejąc się cicho. Od tygodnia staramy się poznać bliżej, tym bardziej, że dwa razy zdarzyło nam się przespać i czułem się z tym źle, bo to na prawdę super dziewczyna. Odwróciłem się do niej, objąłem ją w pasie i namiętnie pocałowałem. Odwdzięczyła się podrapaniem mnie po karku i mruczeniem. Przerwało nam chrząknięcie blondynki, która przyjęła pozę niewinnej i przejechała palcami po swoich włosach. - Skończyłam.
- Dziękuję. - odparłem i złapałem rudą za rękę, idąc do wyjścia powoli.
- Ale ładna! - powiedziała do mnie na ucho, gdy szliśmy korytarzem. Wyszczerzyłem się do niej jak głupi.
- Same kąski do mnie przylatują! - za to oberwałem z łokcia. Potrafiliśmy żartować z takich spraw, bo nikt nas nie trzymał na smyczy. Byliśmy z kim chcieliśmy, robiliśmy co nam wpadło do głowy a partner miał g*wno do gadania, gdyż go nie było.
Na obiedzie przysiadłem się do David'a, bo wszyscy inni zajęci byli Jonaszem. Gryzło mnie to, że stał się taki popularny, ale cóż. Przełknąłem kolejny kawałek pieroga.
- Ma więcej fanów niż ty. - zagwizdała Sumka podchodząc do nas. Wstałem, przytuliłem się do niej mocno i nie puściłem mimo bicia mnie po plecach. - Puść niedźwiedziu..
- Dobrze jędzo. - wystawiłem do niej język wracając na miejsce. Dokończyłem żarło zaraz zbierając się do wyjścia. Nie umknęło mi jak fuksjowo-włosy popatrzył za mną. Obserwował mnie, tak jak ja jego.

~

Wzbiłem się w powietrze wykonując różne akrobacje. Nareszcie udało mi się opanować latanie, potrafię nawet stać na miotle i szybko lecieć ( : D ) co jest cudem. Podskoczyłem na niej z radości, okręciłem się i znów wzbiłem..

<mhmhm>

Bellefeuille: Od Bianki CD Lili

~ Obudź się śpiące Brzydkie Kaczątko. ~ warknął niemiły, kobiecy głos.
- Co ? - mruknęłam zaspana. Przekręciłam się na prawą stronę, skąd dobiegał odgłos nerwowego tupania stopą.
~ G*wno. ~ Majestatyczna odpowiedź została dodatkowo zaopatrzona w pełne dezaprobaty westchnięcie. Próbowałam zobaczyć coś przez egipskie ciemności panujące w pomieszczeniu, lecz nie dało to żadnego efektu. W powietrzu czuć było charakterystyczny zapach medykamentów.
- Emm... Kim jesteś ? - zapytałam drżącym głosem.
~ Twoim koszmarem. ~ parsknęła. Ostrożnie przesunęłam dłoń w kierunku szafki nocnej. W ciemności rozległ się szyderczy chichot. ~ Biedactwo... Gdzie mogła się podziać twoja różdżka ?
- Człowieku, KIM ty jesteś i czego CHCESZ ?! - krzyknęłam, czy raczej pisnęłam ze strachu. Skuliłam sie na łóżku. Nagle usłyszałam odgłos szeleszczącego materiału i do pokoju wlał się strumień jasnego światła.
- Panno Fiodorow, nic pani nie jest ? - zapytała pani Petersen opuszczając różdżkę. - Słyszałam krzyki.
- Ja.... Nie, wszystko dobrze. Czy tu ktoś był ?
- Dziecko drogie, mamy środek nocy. - Jakby na potwierdzenie tych słów ziewnęła. - Kto miałby tutaj przychodzić ? Może ci się śniło? Pójdę po Eliksir Słodkiego Snu.
- A czy mogłaby mi pani przynieść moją różdżkę ? Nie mogę jej znaleść.
- Oczywiście. - powiedziała i wyszła zostawiając uchyloną zasłonę. Po cichu wyjrzałam za nią. Zobaczyłam szereg szpitalnych łóżek, z których tylko parę było zajmowane przez poszkodowanych uczniów. W całym Skrzydle panowała niesamowita cisza, a z dużych okien sączyło się blade światło księżyca. Stałam tak kilka minut, dopóki nie wróciła pani Petersen. Wypiłam eliksir i zasnęłam na resztę nocy. Obudziłam się rano kiedy przyniesiono mi śniadanie. Jedzenie w samotności zdecydowanie ma dużo plusów, ale najważniejsze jest brak wszechobecnego mlaskania i odgłosów głośnego przełykania ( Jest tu ktoś chory na mizofonię oprócz mnie ? ;-; ). Yyyych obrzydlistwo. Wzięłam do ręki podręcznik Zaklęć mając zamiar się pouczyć. Co jak co, ale natura Orlaczki wzywa. Po lekcjach do Smoka przyszli Rycerz ze swoją Księżniczką.
- I jak tam ? - krzyknęła podekscytowana Lili rzucając się na łóżko. - Petersen mówi, że jutro będziesz mogła wrócić na lekcje.
- Naprawdę ? Merlinowi niech będą dzięki ! - Uśmiechnęłam się szczerze. - Jest tu tak nudno, że nawet zaczęłam czytać Historię Magii.
- Uuuu... Nie zazdroszczę. - powiedziała Vi. - A teraz na dokładkę przyniosłyśmy ci notatki z WSZYSTKICH lekcji.
- O nieeee... - jęknęłam i ostentacyjnie osunęłam się na poduszki. Nieoczekiwanie zaczęłam się śmiać. Nie wiem nawet z czego, tak poprostu. Po chwili moje towarzyszki dołączyły do wspólnego brechtania.
~ Takie to śmieszne ? ~ Zachłysnęłam się powietrzem. Znowu ten głos, ale tym razem nie mogłam śnić. Chyba.
- Słyszałyście ? - spytałam przyjaciółki. Spojrzały na mnie ocierając oczy.
- Niby co ?
- No głos... - Dziewczyny patrzyły na mnie nic nie rozumiejąc. Nagle Vinyl zachichotała.
- Dobre. Prawie nas nabrałaś. - powiedziała. Kiedy przetworzyłam to w myślach wymusiłam uśmiech i pokiwałam głową. Miałam nadzieję, że nie wyglądało to sztucznie. One jednak nie wydawały się przejęte. Kilka minut później musiały wyjść, żeby na jutro napisać esej z Zaklęć. Ja zostałam sam na sam z moimi myślami i porcją eliksirów.
< Vi? Li? Nawet nie wiem co to jest ;-; Przypadkowe zlepki zdań. Btw. Lili i Vinyl NIE wiedzą o ''głosie'' :3 >

Ombrelune: od Volonte CD David'a

Uśmiechnęłam się diabolicznie.
-Chodź, blondi - powiedziałam i wstałam - Mamy eliksir niewidzialności do sporządzenia.
-CO!?
-Dowiesz się - wciągnęłam go do zamku i zaczęłam biec w stronę biblioteki - Moje źródła doniosły, że grupa pierwszaczek zdobyła skądś hasło do Łazienki Prefektów i dziś o północy się tam zbiorą na nocnym luksusowym kąpanku. Trza by im nakłuć nieco to nadęte ego - zachichotałam. Myśl o sprawieniu im bólu jakoś mnie rozweseliła - O, tu jest!
Ściągnęłam z półki stary podręcznik do eliksirów.
-Teraz leć, czarcie pacholę, po składniki z tejże listy. I nie zapomnij o kociołku, ofiaro! - zawołałam za nim i z zadowoleniem oparłam się o stół. Uruchomiłam tryb generała i wysłuchałby mnie nawet, gdybym kazała mu wbiec nago do Wielkiej Sali i zatańczyć macarenę na stole nauczycieli.
Po chwili wrócił z koniecznymi składnikami i rozpoczęliśmy przyrządzanie eliksiru, chichocząc co chwila.

~~*~~
-Uh - zmarszczyłam się - Smakuje jak szczyny trolla.
-Dobre określenie - potwierdził David z miną znawcy - Bogaty bukiet aromatów, wytrawne, lekko skwaśniałe.
Wydałam parsknięcie będące czymś pomiędzy dźwiękiem pogardy a rozbawienia.
-Ważne, że działa - powiedziałam - Znikasz.
-Ty też.
-Czyli wyruszamy do Łazienki Prefektów. Będziesz musiał otworzyć dyskretnie, a najlepiej, żebyśmy weszli za którąś z nich.
Podążyliśmy pod drzwi za jakąś zakonspirowaną pierwszaczką. W tym czasie zniknęliśmy całkiem.
-Wszystkie panie kochają David'a-szepnęła do drzwi, które się otworzyły, a my wślizgnęliśmy się do środka. Niemal czułam, jak David się rumieni. Nie wiem tylko czy z powodu hasła, czy takiej ilości półnagich dziewczyn. Niektóre nawet nie miały staników - nieszczególnie miały co ukrywać.
Ta, za którą weszliśmy także zrzuciła ubrania i weszła do parującej wanny, w której już siedziały jej przyjaciółki. Przyjęły ją chichotami. Zaczęły coś tam szeptać, jednak w miarę upływu czasu czuły się coraz pewniej i mówiły głośniej, mniej nachylone do siebie. A tematy stawały się coraz bardziej sprośne.
-Podmieńmy te szampony zanim zaczną porównywać rozmiary swoich pierwsi - syknęłam na ucho David'a. Przynajmniej sądziłam, że tam ma ucho, bo wciąż pozostawaliśmy niewidzialni. Równie dobrze mogłam mu to wyszeptać w potylicę lub czubek nosa. Podpełzliśmy do półeczki z szamponami i płynami i powolutku podmieniliśmy zwykłe szampony na magiczne farby do włosów, które znaleźliśmy w zapasach skonfiskowanych dzieciakom.
Wybiegliśmy z łazienki już nie przejmując się otwarciem drzwi, bo stało się, co stać się musiało. Dziewczynki był już całkiem skupione na okolicach w ciele koleżanek gdzieś pomiędzy szyją a pępkiem.

~~*~~~
Następnego dnia po szkole słychać było zrozpaczone piski grupy pierwszaczek. Ich włosy były w ohydnych kolorach jak brudna zieleń, żółto-brązowe i tego typu. Kiedy obok przebiegła mała, za którą weszliśmy do łazienki, uśmiechnęłam się szeroko do David'a.
-Brzydki ten uśmiech - stwierdził - Wyglądasz, jakby jeszcze nie było ci dość.
-Bo nie dość- odpowiedziałam całkiem poważnie


David?

piątek, 1 maja 2015

Bellefeuille: Od Jonasz do Amir'a

Lekcja transmutacji. Dla mnie było to wyjątkowo łatwe, gdyż niedawno okazało się, że jestem metamorfomagiem. Zmiana w kota- banał, pies- łatwe, kanarek- no błagam!
Już miałem przyjąć formę salamandry ognistej, gdy wtem do sali weszła dyrektorka.
- Panie Milar... proszę za mną- wskazała na mnie swym długim paznokciem. Nieco zestresowany wstałem i ruszyłem za nią. Oblał mnie zimny pot, a co jeżeli zrobiłem coś naprawdę złego?
Po dotarciu do jej gabinetu, usiadłem na krześle, które mi pokazała, po czym sama spoczęła na swoim, wyglądającym jak prawdziwy tron, przy wielkim biurku. Jej mina nie wyrażała by było to coś miłego. Po cichym chrząknięciu i poprawieniu pierścionka, oraz złotej bransoletki, spojrzała na mnie z powagą w oczach.
- A więc... Panie Milar, wieści, które dziś do nas dotarły nie są zbyt przyjemne. Dokładniej chodzi o pańskich rodzicach.
- Wypisali mnie?- moje kąciki ust zrezygnowane skierowały się ku dołu.
- Nie... niestety jest to coś o wiele, wiele gorszego. To co teraz panu oznajmię, może, a raczej na pewno, drastycznie wpłynie na pana psychikę. A więc... pańscy rodzice... jechali samochodem, podobno do sklepu, bo chcieli kupić panu prezent i... prezent kupili, ale już go nie wyślą... panie Milar, pańscy rodzice nie żyją...
Nie żyją...
Nie żyją...
Nie żyją...
Te słowa podeszły do mnie i z całej siły pi*prznęły mnie w pysk.
- Tto żart?
- Niestety, nie... mieli wypadek... nie przeżyli... od dziś jest pan pod opieką ciotki... jeżeli się pan zdecyduje, możmy zapisać pana na terapię, a także zwolnimy pana z lekcji do czasu... do czasu dojścia do siebie...

***

Ósmy dzień spędzony na wyciszaniu się w pokoju. Nico przychodził kilka razy dziennie, aby przynieść mi jedzenie i mnie pocieszyć. Nie wychodził mu...
Chciałbym, żeby to on tu był...
Z mojego dormitorium codziennie dochodziły wdzięczne dźwięki skrzypiec, dzięki czemu zrobiłem sobie już niezłą widownię. Kiedy tylko przejeżdżałem smyczkiem po strunach, wpadała tu chmara dziewczyn i kilka kujonów, którzy zafascynowani taką muzyką słuchali mnie uważnie. Raz nawet ujrzałem tego, którego kocham. Uśmiechał się delikatnie, stał z boku.
Grałem dla niego.
Grałem dla rodziców.
Powoli godziłem się z myślą, że ich nie ma... ale już ich nie zobaczę... nie powiem im jak bardzo ich kocham.
Ból...
Tak cholerny ból rozrywał mnie od środka.
Ale to mi pomogło.
Pomogło mi w pewnym sensie dorosnąć, stać się silniejszym.
Aczkolwiek zraniło moją psychikę dogłębnie. Wyryło we mnie głęboką dziurę i zmiażdżyło pewną część mojego umysłu. Byłem teraz dziwnie wyciszony, dość smutny i odseparowany. Nie chciałem widzieć innych, chciałem być tylko ze skrzypcami.
Minął miesiąc.
Długi miesiąc, a ze mną nie było lepiej. Uczęszczałem na lekcję, ale nie rozmawiałem z ludźmi i nie byłem na nich aktywny. Zostały ze mną tylko skrzypce, innych odrzucałem. Ich delikatne dźwięki koiły moje burzliwe myśli i leczyły głębokie rany. Pocieszały mnie i płakały ze mną.

***

Święta już za chwilę. Postanowiłem mu coś kupić. Zwykły drobiazg, który miał pokazać, że mi na nim zależy i że jest dla mnie kimś ważnym. Jednakże, aby to zrobić musiałem zbliżyć się do niggoo jeszcze bardziej. Bogu dzięki, iż jestem metamorfomagiem. Plan mój był dość niebezpieczny i była szansa iż w ogóle się nie powiedzie.
Wkradłem się do damskiej łazienki, gdzie przybrałem formę młodej, blondynki.



Uśmiechnąłem się sam do siebie po czym ruszyłem na lekcje pod postacią Camille Berié, nowej uczennicy z domu Bellefeuille. Jeżeli to nie wypali, przejdę do drastyczniejszych środków...
Wybiegłem... znaczy się, wybiegłam, pełna energii i wyszczerzona od ucha do ucha. Nim się zorientowałam, podczas mojego biegu wpadłam na Amir'a, niosącego stos książek. Czym prędzej pomogłam je pozbierać.
- Przepraszam, jestem taka rozkojarzona!- zaśmiałam się i podałam mu lektury.
- Nie szkodzi...
- Pomóc ci z nimi? Są ciężkie.
- Nie będę angażował dam w coś co mogę przenieść sam...
- No ale dajże spokój! To nie problem, daj, pomogę ci!- wręcz wyrwałam mu kilka.
- Yhh... no dobrze...
Szliśmy w ciszy. Przyjemnej, jak dla mnie, ciszy.
- Jesteś nowa, co nie?
- Tak, Camille Berié, nowa uczennica z domu Orlaków.
- Amir Tuasion, miło mi...
- I mi też!
W ciele Camille byłem... inny, weselszy, zdrowszy... byłem jak kiedyś. Wiem, że to nie fair i to chamskie w stosunku do Amir'a, ale... nie mogę bez niego żyć...
Bo tęsknie...
Bardzo...

(Amir?)

czwartek, 30 kwietnia 2015

Ombrelune: Od David'a cd. Aiden'a

Uśmiechnąłem się lekko na propozycje uprowadzenia jakiegoś luniak, lecz pokręciłem
głową. Czego to on by nie wymyślił...
- Żyje, po pierwsze. Nie musisz uprowadzać luniaka, po drugie. I możesz wejść, to było po trzecie.
Uśmiechnął się także lekko i podszedł.
- To.. - Zacząłem lekko zmieszany, mimo wszystko to całe zamieszanie... I to co wyznałem
mu przed tym zamieszaniem, dokładając rzecz jasna również pocałunek. - Chcesz zostać na noc?
Zapytałem a on spojrzał na mnie zdziwiony, więc szybko dodałem.
- No wiesz... Oni.. Nie chcę by coś ci się jeszcze stało... I.. un, tak chyba będzie bezpieczniej...?
- Taa, dzięki . - Uśmiechnął się... Chodź widać było, że tak jak ja jest zmieszany.
- To wchodzisz? - Zapytałem i przepuściłem go, by przeszedł i wszedł ze mną do PW Luniaków.
Gdy weszliśmy, luniacy trochę krzywo się patrzyli na Ai'a ale taktownie się nie odezwali i wrócili
do swoich spraw - Każdy w końcu dba o swoje.
- Kto to?- Spytała Ell, gdy przechodziliśmy koło nich ~ Nich czyli nie tylko Ell...
- Ah... No tak, bo wy się jeszcze osobiście nie znacie. - Powiedziałem do Ell, Diabła i Clar...
- My się znamy. - Odpowiedziała chłodno i nieprzyjemnie, Les.. No tak. Ona też, tu była.
Siedziała obok Clar, z którą rozmawiała jeszcze nim wszedł tu Ai...
-Tak, wy się znacie.. Ai, pamiętasz moją dziewczynę, no nie? - Zapytałem uśmiechając się
sztucznie, mówiąc przez zaciśnięte wargi. On pokiwał i też się lekko uśmiechnął, niepewnie.
- Ai, to jest Adam Brooks vel Diabeł, mój najlepszy kumpel i brat Les. - Mruknąłem a on
spojrzał na mnie ze zrozumieniem. W końcu to o czym gadaliśmy na błoniach...
- O a to jesr Ell, Elliezabeth Heap, przyszła chodź jeszcze nie doszła diabła, i moja była. -
 Przedstawiłem Ell, uśmiechając się głupio na ostatnie słowa. Oczywiście Ai też się wyszczerzył
zwyczajowo, zaś od Ell dostałem poduszką.
- Nie słuchaj go, cześć. - Powiedziała podając mu rękę.
- Cześć, Aiden Solance. - Przedstawił jej się.
- O a to, nasza królowa piekieł, pogromczyni szlam, KTÓRĄ! Na szczęście Nie Jesteś.
Clarisse La Rue. - Specjalnie zaznaczyłem, że jest czysty bo nie chciałem by... No cóż
nadal pamiętam nie zbyt miłe poznanie się przez Clar i Petty'ego który jest pół krwi,
a nie mugolakiem a i tak cisnęła po nim, przez co i on stał się wrogo do niej nastawiony.
Po zatym dalej się kłócą i wyzywają ~ Jak to Petty nazywa Clar? Ach no tak ona to jest
Krową a także zołzą, jędzą ale głównie to Krową, a on Szlamą.
 Kiedy Clar i Ai wymienili grzeczności, odezwała się znów Les.
- To czym zawdzięczamy wizytę twojego, Ajusia? - Zapytała przesłodzonym głosem.
- On nie jest mój.. - Mruknąłem bardzo cicho, pod nosem chodź Ai, i tak to chyba usłyszał. - Nic..
Tylko mieliśmy wcześniej nie przyjemną sytuacje z... - Odchrząknąłem. - ..I Ai zostaje u mnie
na noc. - Dodałem uśmiechając się lekko do niej, na co ta zrobiła lekko złą, lekko oburzoną minę.
I starała się to ukryć.. - Nie masz nic przeciwko Diabeł, no nie? - Zapytałem Adama, który
był wyraźnie zmieszany. I miał prawo, bo w końcu tylko on wie, o moim pociągu w stronę chłopaków.
Spojrzał na Aidena, potem na mnie i lekko uśmiechną się, chodź chyba sztucznie i pokręcił głową.
- Nie spoko.. A gdzie zamierzasz go ulokować? - Zapytał niby, się przyjmując ale ja wiem o co
mu chodzi, chyba chciał wyczuć czy może ja i on.. Nie stop. Za dużo myślisz, po prostu chce wiedzieć
gdzie ulokujemy gościa.
- Hym.. Jeszcze nie wiem, ale cóż wyjdzie w praniu. Zawesze może spać u mnie na łóżku jest
duże, ja po jednej stronie, on po drugiej. - Wzruszyłem ramionami jakby to było coś oczywistego.
lecz to była maska, widział lekki cień, który przeszedł przez twarz Diabła i wątpię by nie wyobrażał
sobie mnie i Ai'a... Mniejsza. Oczywiście mina Les, mówiła wszystko.
- To my już idziemy. - Postanowiłem zrobić jak najszybszy odwrót i chwyciłem Aidena za nadgarstek
i pokierowałem się w stronę Dormitorium.

<Ai?>

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Ombrelune: Od Adama cd. Ell

Ledwie Ell opuściła moje dormitorium ze speszoną, nieco zatroskaną miną, do środka wszedł David. Wyglądało to tak, jakby koczował gdzieś za rogiem i po jej wyjściu policzył do stu, by nie podpadło, po czym wbił jak gdyby nigdy nic.
- No, Diabełku! I jak było? Będą dzieci?
- Będzie bolało?
- Ale co? - spytał zaskoczony.
- Jak ci przyłożę! - warknąłem.
- Daj spokój, Diable! Żartować nie można? Skąd to spięcie? - Spojrzał na mnie spod uniesionych brwi.
- Po prostu nie jestem z nią, okej? Wszedłeś w... niefortunnym momencie. A nawet jakbym był, to możesz sobie co najwyżej dupę tą informacją podetrzeć i niech cię nie obchodzi - uciąłem.
- Oho, przepraszam, panie królewiczu! Już będę cicho, jak sobie jaśnie pan życzy! - Kumpel zrobił obrażoną minę i wymaszerował z dormitorium.
Prawdopodobnie poszedł do swojego najdroższego przyjaciela Aidena. Niech sobie idzie! Proszę bardzo! Włazi toto bez pukania, ciśnie z tego, że leży sobie na mnie zwyczajnie przyjaciółka (co, zazdrosny hę?), i jeszcze śmie się obrażać kiedy każę mu, kolokwialnie mówiąc, się odwalić. Westchnąłem. Otworzyłem nocną szafkę. Pośród sterty pergaminu, pustych opakowań i zużytych chusteczek znalazłem czekoladową żabę. Pochłonąłem ją dwoma gryzami, kartę wyrzuciwszy za łóżko Davida. Nie bawię się w takie rzeczy.
Strasznie mi się nudziło. Miotałem się po pokoju jak Szatan. Egzamin z eliksirów w przyszły poniedziałek nie stanowił dla mnie najmniejszej obligacji do nauki. Postanowiłem, że pójdę jednak do sypialni Ell. Wyszła strasznie podenerwowana. Chciałem ją upewnić, że David nie puści pary z ust lub przynajmniej nieźle za to oberwie. Ale... moment! Czy ona się mnie wstydzi? Czy nie jest dla niej zaszczytnym być obmawianą jako - mocno naciągnięta, ale jednak - partnerka seksualna Adama Brooksa?! Ooo... tak być nie może. Jeszcze jej się zachce, a wtedy ja nie będę taki miły.
Kiedy stanąłem pod dormitorium Ell i Clary, usłyszałem zza drzwi krzyki dwóch kłócących się dziewcząt. Uświadomiłem sobie, że dobrowolnie wskoczyłem do wulkanu podczas erupcji, gdy drzwi nagle otworzyły się z rozmachem i różowowłosa wypchnęła z nich Victoire - swoją nie do końca poczytalną kuzynkę, która jest we mnie śmiertelnie zakochana.
- O! Nie jesteś z nim, tak?! To po co on tu przylazł?! - wykrzyknęła Vic, machając ręką w moją stronę.
- Ee... pożyczyć szklankę cukru? - wydukałem.
- Dosyć tego! Vicky, wypierdalaj! Nie chcę cię tu widzieć! - Ell wciągnęła mnie do pokoju, który nawiasem mówiąc zawsze wydawał mi się większy niż nasz bez tej otoczki bajzlu na każdej powierzchni płaskiej, i zatrzasnęła drzwi. Oparła się o ścianę i głośno wypuściła powietrze.
- Na coś tu przylazł? - spytała z wyrzutem, gdy nieco się uspokoiła.
- A co, nie mogę do cholery?
- Możesz - szepnęła. Wyglądała naprawdę żałośnie. Serio się martwiła. Stanąłem przed nią i pogładziłem ją po włosach.
- Mam komuś coś przetłumaczyć?
- Nie, jest ok - powiedziała cicho.
- Ellie...
- Po prostu uważam, że powinniśmy przystopować. Nie jesteśmy razem - przypomniała bezlitośnie. Dam sobie rękę uciąć, że usłyszałem, jak pod nosem mówi "jeszcze". Choć to mogła być tylko moja wyobraźnia.
- No spoko. Nie jesteśmy - przytaknąłem.
- I uważam, że nie powinieneś... nie powinniśmy się... dotykać?
- Nie mam cię dotykać? Nie-mam-dotykać? - Zastanowiłem się chwilę. - A jeśli zrobię ci... tak? - Dźgnąłem ją palcem w ramię i zabrałem go, jakby miała kłapnąć na mnie zębami.
- Przestań, mówię poważnie - jęknęła. - Vic przed sekundą nazwała mnie dziwką.
- Zdradziłaś mnie? - udałem oburzonego. - Jak mogłaś mnie zranić?! Kim jest ten mężczyzna?!
- Adam, proszę...
- Dobra, dobra. Sorry.
- Chciałabym, żebyś wyszedł - powiedziała cicho.
Wyszedł? Ale jak "wyszedł"? Zdawało mi się, że zaczyna wreszcie pojmować, że mnie pożąda, a nagle każe mi spadać. Ell zupełnie nie pasowała do ogólnie przyjętego, klasycznego modelu statystycznej dziewczyny, co mnie kołowało. Mimo wszystko nie takie się rozwiązywało problemy. Skoro dotrwałem do czwartej klasy, poderwanie kogoś takiego jak Ell będzie bułką z masłem. Albo raczej croissantem z brzoskwiniowym dżemem.
- Okej, lecę - przystałem na jej prośbę. Rozczochrałem jej włosy i zniknąłem za drzwiami.
Bez uścisku? Bez całusa? O tak. To była część strategii. Docenisz, jak stracisz, jak to mówią. Czy coś.

Poniedziałki są do bani. To jest globalny fakt. Nie jesteście w stanie podać mi nawet jednej osoby, która żywiłaby do tego dnia jakieś pozytywne uczucia. Jeszcze ten egzamin z eliksirów z samego rana... Brr. Kto by pomyślał, że łzy feniksa mają właściwości lecznicze? W moich niepozornych, tylnych zwojach na końcu mózgu zakodowała się informacja, że są dobre na potencję. Ale kwas, Craxi pomyśli, że jestem niewyżyty. A przecież ten fakt wydawał się mieć całkiem pewne źródło... Zaraz, zaraz... Czy to nie... David!  Tak, teraz byłem pewien, że usłyszałem to od niego. Ten szarlatan zrobił ze mnie totalnego głupka. Co za gnojek!
Tyle dobrego, że teraz miało być OPCM. Jeden z nielicznych przedmiotów, na które chce mi się uczęszczać. Lekcję czysto praktyczną wyczułem po samym wejściu do klasy, gdy spostrzegłem ogromny kufer na środku sali.
- Hej, psorze! Naczy... dobry. - Powitałem od wejścia pana Martíneza, który skinął na mnie z uśmiechem. - Co robimy?
- Przypomnimy sobie boginy, które przerabialiśmy zeszłego roku - oznajmił.
- O, super! - Rzuciłem torbę w kąt. Uwielbiam ten przedmiot. Nauczyciel zajebisty, a ciskanie zaklęciami o nieco większym stopniu uszkadzania niż Chłoszczyść też niezgorsze.
Powoli sala napełniła się uczniami. Ledwo zabrzmiał dzwonek, profesor stanął pośrodku klasy, powitał wszystkich i przedstawił pokrótce, czym się dziś zajmiemy. Klasa przyjęła starcie z boginem z wielkim entuzjazmem. W końcu kto nie lubi obrony przed czarną magią? Bez zbędnych wstępów profesor nakazał wyciągnąć różdżki i, spojrzawszy na mnie znacząco, poprosił mnie o demonstrację. Facet nawet mnie lubił. Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego o babce od zaklęć...
Stanąłem naprzeciw kufra z wyciągniętą różdżką, gotowy do działania.
- Możemy?
Kiwnąłem głową. Belfer uchylił wieko. Po chwili napiętego oczekiwania z kufra wygramoliła się... Ell, a przynajmniej jej idealny sobowtór. Poprawiła spódniczkę od mundurka i uniosła na mnie swoje ogromne, błękitne oczy. Co jest, kurwa? Zacisnąłem dłoń na różdżce. W tym momencie bogin przemówił wysokim głosem dziewczyny.
- Adam, zostaw mnie. - Spojrzała na mnie z bólem, krocząc w moją stronę. Osłupiałem. - Nigdy z tobą nie będę, słyszysz? Nie chcę cię. Jesteś idiotą. Durniem. Szmatą. Dziwkarzem. Pustakiem. Wypierdalaj!
Spaliłem buraka ze wstydu. Co do diaska?! Za plecami słyszałem chichoty kolegów i koleżanek. Spiąłem się w sobie.
- Riddiculus! - wrzasnąłem tak, że było mnie pewnie słychać w całym skrzydle. Fałszywa Ellie nagle jakby zaplątała się we własnych nogach i wywinęła koziołka. Nieporadnie wstając, podpierała się rękoma o podłogę. Dało się słyszeć dźwięk puszczającego w spódniczce szwu. Dziewczyna odwróciła się w panice, ukazując wszystkim swoje białe majty w serduszka przebite strzałą.
- Ok, Adam. Czy każdy rozumie, co się właśnie stało? W takim razie następny!
Zwolniony przez nauczyciela z obowiązku walki usiadłem pod ścianą na zimnej podłodze. Co się przed chwilą stało?! Ja się boję... Ell? Boję się, że co? Że mnie zwyzywa? Że mnie nie zechce? Pff! Oczywiście, że zechce. To ja w końcu.
- Elliezabeth, zapraszamy - usłyszałem chwilę później.
Uniosłem głowę i z zaciekawieniem obserwowałem, jak dziewczyna podbiega do bogina przyjmującego w tym momencie postać olbrzymiej skolopendry i wyciąga różdżkę przed siebie. Bogin zaczął się transformować. Po chwili w miejscu, gdzie przed momentem wił się olbrzymi bezkręgowiec, leżał... David bez tchu. Ell zasłoniła usta dłonią. Zmarszczyłem czoło. Więc to tak, ta? Tacy wielce zakochani? Davidek, ten szmaciarz, cały czas z nią kręcił, a debila kurna udawał...
Byłem zazdrosny? O Heap?! Nigdy! Po prostu czułem niesmak w ustach na myśl, że mój "przyjaciel" tak perfidnie kombinował coś z lasencją, którą miałem zaklepaną od kilku miesięcy. Proste? Proste.
Dziewczyna wypowiedziała zaklęcie, a z leżącym zaczęło się coś dziać. Dostał drgawek, a za chwilę ze wszystkich jego otworów zaczęły sypać się różnokolorowe cukierki. Po chwili profesor uznał zadanie za wykonane i poprosił kolejną osobę.
- Fajny bogin - mruknąłem, podchodząc do dziewczyny, która oddaliła się od kufra.

Ell?
Yep. I still alive.
Nawet napisałam jedno opowiadanie. Jedno przez ile? Dwa tygodnie?
Ta, więcej. Plik utworzony 11 kwietnia.
Przepraszam.
Nie znam fabuły bloga, przestałam ją czytać. Nie wiem, czy Jonasz przeruchał Ara ani co David ma w planach odnośnie Les. Po prostu staram się wywiązać przed Gwiazdką.

Ombrelune: Od David'a cd. Volonte

Gdy wspomniała o dziewczynie lekko zmarkotniałem.
Zawsze i wszędzie Les! Nawet jak jej nie ma!
Uśmiechnąłem się mimo wszystko, lekko do Volvo - Oczywiście na głos jej tak nie
nazwę, bo mam już powyżej uszu dziewczyn i ich narzekań a wątpię by przychylnie
spojrzała na przezwisko...
Podczas drogi dużo się między nami nie działo... Głównie przekomarzania - Oczywiście
pamiętają by nie przegiąć, bo Volvi rączki latają...
Gdy doszliśmy w ciszy zajęliśmy miejsce i zamówiliśmy 2 piwa kremowe.
- Volv... znaczy Volonte?
- Czego? - Zapytała mrużąc oczy.
- Chciałabyś jutro porobić pierwszakom jakieś dowcipy? - Uśmiechnąłem się. - Wiesz
mój kuzyn od początku roku, skonfiskował kilka ciekawych zabawek i całe pudła łajnobomb.
A on mnie bardzo kocha, i przymknie oko na kilka braków.. Zaś bardzo ostatnio narzekał
na bachory którymi się musi zajmować.. - Uśmiechnąłem się wrednie. To prawda,
ostatnio jak ze mną gadał, to narzekał.. - Cytując go; ''Ciągle tym bachorom, w czymś pomagać!
Jeszcze trochę i będą do mnie przychodzić by im dupy podcierać!'' więc chyba nic się nie
stanie jak te bachorki troszkę przytemperujemy co?

< Volvi? xD>

Bellefeuille: Od Amir'a END Jonasza

Usiadłem na oparciu krzesła, nie siląc się na wyjęcie dłoni z kieszeń grubej bluzy, która przyjemnie grzała mnie w brzusz i plecy. Jonasz, przyznał się. Potwierdził moje przypuszczenia, że potrafiłby całować się z innym pomimo, że wyznawał mi swoją miłość więcej niż jeden raz. A ja głupi wierzyłem w jego dorośnięcie, zrozumienie odpowiedzialności.. Tylko rok, a wiele różnicy. Wybaczyłbym mu obrażanie się, olewanie mnie, nawet gdyby mi nawrzucał, ale moja duma jest czymś co raz urażone, za drugim razem nie pozwoli sobie na takie coś. Były już podobne sytuacje, w których się kłóciliśmy.
Wydmuchałem parę, która zrobiła zakręt i rozwiała się w powietrzu. Przypatrywał się z nadzieją, wyczekująco. Po policzkach spływały mu łzy, lecz nie robiły na mnie wrażenia. Czy też byś tak płakał, czy też byś czuł się winny podczas oddawania mu się? I to jeszcze z kimś, kogo szczerze nie cierpię. Nie nawidzę, gardzę, choć nie powinienem, mej rodzinie nie wypada, wciąż jednak chciałbym wytrzeć nim podłogę. Matka byłaby zawiedziona, a co dopiero ojciec, który pokładał we mnie nadzieję, a o rodzeństwie już nawet nie wspomnę. ,,Amir, Amir, veillez à ne pas causer de l'embarras!". Stał, stał i patrzył. Lecz nie ja powinienem podejść, nie ja zawiniłem. Być może jest to egoistyczne, ale ja mam tego wszystkiego serdecznie dość. Niech ryczy, niech się głodzi, to tylko robi z niego rozpieszczonego bachora, który chce mieć wszystko, a nie stara się ani trochę. Przejechałem językiem po bardziej wyostrzonych od innych kłach, raniąc się lekko. To nie prowadziło do niczego, możemy tak całą noc, a nic się nie zmieni.
Wskazałem ruchem głowy na jego skrzypce, które leżały spokojnie na parapecie. Zerknął na nie i niepewnie podniósł, pytająco mrugając. Pokiwałem głową nieco zirytowany, ale ukrywałem to. Ciemność w pokoju jedynie mi to ułatwiała. Jednak ciągle chować się nie można; wyjąłem różdżkę, wyszeptałem inkantację i wszystkie świeczki zapaliły się, oświetlając pomieszczenie.
- Znasz My Chemical Romance? - mruknąłem. Pokiwał, a po tym przetarł instrument, układając na ramieniu i brodzie. Smyczkiem wygrywał wstęp, a ja zgasiłem tylko niektóre ze świec, bo raziło mnie w oczy. Usiadłem na podłodze przed nim i zacząłem śpiewać tak, jak śpiewałem Victor'owi gdy siadał ze mną na dworze. Mówił, że mam piękny głos i że nigdy nie pogodzi się z tym, że to nie on będzie mi towarzyszył. Że będzie tęsknił.



Wykorzystałem całą parę, by tylko dokończyć śpiewanie. Fuksjowo-włosy był jak zaklęty-wpatrywał się we mnie, jakby ujrzał ducha, z lekko otworzonymi ustami. Wstałem, przetarłem oczy i podszedłem bliżej, wsuwając palce pod jego grzywkę. Odrzuciłem ją do tyłu i w takiej pozie zastygłem.
- Obiecaj mi, że za parę lat zmądrzejesz. - było to wypowiedziane dosyć sucho, bez specjalnych emocji. Przez kratę w oknie przeszedł Lucyfereest, wyczuwając sytuację. Zeskoczył, podszedł pod jego nogi i mocnym skokiem dopadł jego ramienia. W tej pół-jasnej widoczności można było zauważyć jego świecące oczy, świdrujące jego głowę, jakby sam kot miał radar i potrafił czytać w myślach. Zaraz to mu się znudziło i skoczył na mnie, kładąc się tak, że oba ramiona były zajęte, a brzuch miał na moim karku. Lubił byś tak transportowany.
- Obiecuję.. - powoli docierało do niego, że zakańczam najkrótszy chyba związek w jakim kiedykolwiek się znalazłem. Zadrżał, a ja ostatni raz przytuliłem go do swojej piersi nie jak przyjaciela, a jak chłopaka. Objąłem go bardzo mocno, w net puszczając i odchodząc. Powiedział - Zaczekaj! - lecz nie potrzebnie. Nie miałem takiego zamiaru.
Wróciłem do siebie, odłożyłem zwierzę i poszedłem się umyć. Od dziś będę go jedynie obserwował, przyglądał się i patrzył jak powoli się zmienia. Bo każdy się zmieni, dziś, jutro, za dwa lata~
A ja poczekam..
Poczekam.

END

Bellefeuille: Od Jonasza cd Amir'a

Ból...
Biłem się z myślami... tutaj osoba, która była przy mnie... no częściej od Amir'a, ale nic do niej nie czułem prócz przyjacielskiej sympatii. Obok chłopak, na którym zależy mi najbardziej z wszystkich, a mimo to, zraniłem go. To znaczy, chyba go zraniłem, bo jego twarz nie wyrażała nic prócz najzwyklejszego oburzenia. Zrezygnowany zapaliłem światło. Rozmowy w ciemnościach są dobre dla par, które mają sobie do powiedzenia coś romantycznego, a to romantyczne nie było.
Długo myślałem co powiedzieć. Początkowo miałem się tłumaczyć, ale żadnych argumentów nie miałem. Zaprzeczenie też na nic się nie zda. Powinienem powiedzieć prawdę. Postanowiłem tak zrobić, wiedziałem jednak, że to będzie dla mnie prawdziwy wyczyn psychiczny, po którym, najpewniej, dostanę ataku histerii i zamknę się w pokoju na kolejne trzy dni, zalewając się łzami i siedząc po kątach. Zbierałem się na to dość długo, otwierając przy tym i zamykając usta co jakiś czas, próbując coś z siebie wydusić. Wzrok ukochanego przewiercał mnie na wylot.
- Tttutaj nnie ma cco wyja-wyjaśniać...- wyszeptałem spuszczając głowę. Czułem jakby ktoś rozrywał moje małe, ledwo bijące serduszko- Gdybyś się nie zjawił, doszłoby do tej zdrady...- podniosłem na niego wzrok. Miał zaszklone oczy. To mnie dobiło. Płacze... przeze mnie...- Nie zdziwię się jeżeli teraz mnie rzucisz... nie zasługuję na ciebie, tylko jakaś k*rwa może zdradzać...- wpatrywałem się w francuza- Nico, wyjdź...- skierowałem wzrok na czarno włosego, który po kilku minutach i rzuceniu ku Amir'owi wrogiego spojrzenia, posłusznie wyszedł prychając. Staliśmy tak. Naprzeciwko siebie. Obaj mieliśmy łzy w oczach, które chłopak próbował maskować.
Strach...
Serce biło mi jak oszalałe. Mój oddech był ciężki i głęboki. Przerażenie przeszywało moje ciało. Nie wiedziałem co powiedzieć. Cisza zawładnęła wszystkim dookoła. Sprawiała, że atmosfera robiła się coraz gorsza i obaj czuliśmy się nieswojo.
- Kochałem go jak brata... rodzinę, nic więcej- wychrypiał nagle. Casper był dla niego jak brat. Znowu cisza. Był blady, smutny i wymęczony. Kto by nie był? Najpierw spięcie z chłopakiem w sprawie innego, potem wyjazd najlepszego przylaciela, a teraz to... zacząłem podejrzewać, że wyniszczam go psychicznie.
- Powinniśmy to wtedy wyjaśnić... ale nie, moje ego kazało mi spi*przyć stamtąd będąc wielce obrażonym. Jestem d*bilem, gdybym wtedy się o to dopytał nie doszło by do tego...- uroniłem jedną łzę, którą natychmiast wytarłem- Przepraszam...- wyszeptałem resztkami sił- jestem ch*jem.
Załamany wyminąłem go, próbując się uspokoić, ale mimo to w połowie schodów wybuchłem płaczem. Czym prędzej wbiegłem do dormitorium i zamknąłem się w nim na cztery spusty, do czego dodałem również różne zaklęcia. Współlokatora nie było od kilku dni i dobrze.
Zdradziłem go. Zniszczyłem to co było, co iskrzyło, co dawało mi siłę i sprawiało, że byłem szczęśliwy. Co sprawiało, że obaj byliśmy w jakiś sposób szczęśliwi. Bo byliśmy razem, wspieraliśmy się...
Zniszczyłem to...
Wszystko...
Padłem na łóżko zalewając się łzami. Ból spowodowany własną głupotą rozsadzał moje ciało. Miałem ochotę wykrzyczeć to wszystko, wydrzeć się i nabluzgać Bogu, że stworzył istotę tak durną. Lecz nie Bóg tu winny, lecz ja. Sam sobie na to zapracowałem.
Po godzinie ciężkiego płaczu, wypominaniu sobie błędów i karania siebie za swoje zachowanie, wstałem. Skrzypce. Moje ukochane skrzypce. Leżały pod łóżkiem czekając, aż pewnego pięknego dnia ponownie na nich zagram. Nikt nie znał mnie od tej strony, dla wszystkich byłem wyluzowanym chłopaczkiem, który zawsze się śmieje i gustuje w ostrych brzmieniach. A prawdą było, że jestem nieśmiały, wrażliwy i zazwyczaj smutny. Gram na skrzypcach, kocham to. Wtedy pokazuję swoje prawdziwe oblicze.
To ukryte gdzieś głęboko we mnie.
Każdy zakłada maskę, która kryje go przed światem. To jego tarcza. Wszyscy jesteśmy kłamcami, zasra.nymi kłamcami, którzy wiodą innych ku nieprawdziwym stwierdzeniom. Uniosłem je ostrożnie. Były moim skarbem, którego strzegłem tak jak tylko mogłem. Stanąłem przed wielkim oknem, z którego był widok na błonie. Blask księżyca oświetlał je srebrną smugą, nadając im tajemniczości, a tym samym sprawiając, że stawały się przepiękne. Włączyłem podkład, którym była melodia pianina i częściowo fletu, przyłożyłem skrzypce pod brodę i zacząłem grać.


Rozryczałem się na dobre. Mój lament rozbrzmiewał po pokoju, towarzysząc dźwięku instrumentu. Nie przestałem grać. Nigdy nie kończyłem w połowie, zawsze dogrywałem do końca. Podczas grania uciekałem od rzeczywistości, zamykałem się we własnym świecie. Nie istnieli inni, nie istniały żale, smutki, sprawy, które męczyły mnie na co dzień. Byłem ja... i one...
Skończyłem...
I dopiero wtedy zorientowałem się, że ktoś za mną stoi.
On...
Odłożyłem instrument na parapet tak delikatnie jak tylko umiałem. Odwróciłem się do niego ze łzami w oczach. On też płakał, było widać ślady na jego policzkach. Zasłoniłem usta dłonią i zacisnąłem powieki.
- Przepraszam... tak bardzo przepraszam... wiem, wiem, że tego nie da się wybaczyć, ale i tak przepraszam! Serce mi się łamie, gdy pomyślę o tym, że to zrobiłem, że cię zdradziłem, że śmiałem próbować pocałować się z innym! Wstyd mi za to! Przepraszam, ch*lera jasna, przepraszam!

<om... nom... nom... :c >

Bellefeuille: Od Amir'a cd Jonasza

Obudziłem się wraz z budzikiem, który niechętnie rozbrzmiał znaną już przez nas melodyjkę. Pod ręką miałem mniejsze ciało, które przylegało do mnie w pełni uspokojone, pewne, że w razie niebezpieczeństwa uchronię je. Uśmiechnąłem się pod nosem, wepchałem nos w jego włosy i wciągnąłem zapach, który nagle zrobił się inny. Powoli unosiłem powieki, zauważając nie niebieskie, a różowe, pomiędzy fioletowym-włosy. Zmarszczyłem brwi i nagle przypomniałem sobie, co wczoraj ogłosił dyrektor podczas kolacji. Cas wyjechał.. Opuścił szkołę. I to tak nagle, nawet się nie pożegnał.. Wziąłem uspokajający oddech, po czym lekko potrząsnąłem chłopakiem by otworzył oczy. Oczywiście zrobił to, chyba od nocy czekając, aż będzie mógł pochwalić się nowym wyglądem. Uniósł twarz wraz z nowymi kolczykami ziewając.
- Nah buoy.. - wymruczałem. - Coś ty zrobił?
- Cio? - zapytał niewinnie, gdy objąłem go tak, by zaraz usiadł mi na kolanach. Pocałowałem jego szyję, potem bródkę a na końcu cmoknąłem wargi.
- Powiedziałem, że cie akceptuje, a ty od razu robisz sześć kolczyków. - zrobił kocie oczka, przytulił się i otarł policzkiem, drapiąc pazurkami moje plecy. Przez chwilę było miło, aż obraz dobitego blondyna wyskoczył mi przed twarz. Syknąłem głośno, wstałem i poszedłem do łazienki, gdzie oparłem się o zlew powstrzymując gniew i rozpacz. Zdradzieckie łzy spłynęły po moich policzkach, a ja szybko je wytarłem, bojąc się przyznać, że mimo wszystko tak cho*ernie za nim tęsknie. Odgłosy gołych stóp rozbrzmiały, przyprowadzając do środka teraz już fuksjowo-włosego. Widział, widział wszystkie te emocje, ale dalej nie był świadom, dla czego tak reaguje. Zbliżył się, przytulił me plecy i zapytał, co jest. Trochę się zbierałem do odpowiedzi. - Boże, on wyjechał..
- Kto? - zdezorientowanie wręcz promieniało od niego. Opadłem na oparcie wanny i pociągnąłem nosem. Powoli wyjaśniłem sytuację, przeklinając co drugie słowo, gestykulując i na zmianę zmieniając ton z wysokiego na niski. Usiadł, nie dotknął mnie, tylko pocieszył, mówiąc, że wróci, że tu ma przyszłość, pewnie zrobił sobie wakacje, a wtedy powiedziałem coś, co go zmroziło. Coś, czego nie powinienem i nie powtórzę. Zadygotał, wstał i wyszedł, nic więcej nie mówiąc. Biłem się z myślami; jak mogłem, kiedy wczoraj mówiłem o tych uczuciach do niego, a dziś.. Ale nie chodziło mi o taką ,,miłość". Nie kocham Cas'a jak mężczyzny, lecz jak brata, a tego już nie dodałem. Jestem głupi, idiota i zwykły niedoj*b.
Chcąc nie-chcąc poszedłem sam na zajęcia, męcząc się i główkując jak udobruchać swojego chłopaka. Milion myśli wskakiwało na swoje miejsce, zastąpione następnymi. Gorzej było z wykonaniem tych wszystkich rzeczy, kiedy nie zaciągnę go tu, czy tam~. Postanowiłem dać mu czas do wieczora, by przyszedł, by pogadał. Ale nie przyszedł. Olewał mnie cały dzień, znikał jak mnie widział, a Nicklase o mało w szał nie wpadł, kiedy widocznie mu się poskarżył. Nauczyłem się unikać ciosów, ale gdybym ich nie opanował, pewnie miałbym obitą mordę.
Następnego dnia wieczorem, bo nic w tym czasie się nie zmieniło, wkradłem się do ich dormitorium i schowałem pod stół w kociej formie, chcąc wziąć go jakoś z zaskoczenia. Wszedł jednak do środka z kolegą-do-bicia, siadając na kanapie bez zapalania światła. Oświetlała ich mała lampka, która mi potrzebna nie była, bo widziałem w ciemności o wiele lepiej. Nagle zaczeli rozmawiać..
- Ja już nie wiem, co mam robić. - powiedział w pewnym momencie, spuszczając głowę. Zrobiło mi się duszno; cierpi przeze mnie. Ale gdyby został i wysłuchał, byłoby mu łatwiej, a tak robi dziwne domysły. Wyostrzyłem wzrok i słuch wraz z klękającym na jedno kolano Nicklase. Zaczął mówić, że nie jestem wart i inne pierdoły. Atmosfera się zagęściła, wtem ten sam osobnik położył ręce Jonasza na swojej piersi, pokazując, jak mu trzepocze serce. Ledwo skryłem prychnięcie. Niespodziewanie, młodszy wjechał dłońmi do góry na jego policzki i wtedy zaczęli zbliżać swoje twarze do siebie.


Nie mogłem na to patrzeć, wiedziony naturalnym zdenerwowaniem i chęcią odebrania swojej własności; wyszedłem z ukrycia, wskoczyłem na stół i miauknąłem głośno. Tylko Jonasz spojrzał w moim kierunku, Nick tylko zmarszczył brwi.
- A-a.. - wybąkał i odsunął od siebie przyjaciela. Odwróciłem mordką wzrok w bok, przymknąłem oczy i znów wpatrzyłem się wyzywająco w jego własne. Przemieniłem się, usiadłem na stole i kontynuowałem obserwowanie.
- Teraz się włamujesz? - rzucił drugi, ale fuksjowo-włosy mu przerwał.
- To nie tak.. - był załamany i przestraszony.
- Ale właśnie, że ,,tak"! - odparł Nicklase. Nareszcie się odwrócił, za co można dawać mu brawa. Taki leń.
- Chce usłyszeć te słowa od ,,mojego chłopaka". - podkreśliłem ostatnie dwa słowa ze spokojem.

< akurat do sytuacji... >

niedziela, 26 kwietnia 2015

Bellefeuille: Od Vi cd Daniela i Lili [do Vako]

Usiadłam koło chłopaka. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest kompletnie zdezorientowany, więc postanowiłam mu to wszystko jeszcze raz powoli wyjaśnić.
- Więc tak: jak tylko twój przyjaciel przyszedł do Lilianne i prosił w twoim imieniu o randkę, od razu zorientowałyśmy się o co chodzi. Dlatego Lili się zgodziła. Uznałyśmy, że skoro wy knujecie takie rzeczy, to my wam w tym z chęcią pomożemy - uśmiechnęłam się lekko. - Lili udawała, że jest w tobie baardzo zakochana, a kiedy ona zaczęła cię całować, ja wparowałam do cukierni. Tak, to wszystko było zaplanowane. Wiem, zabawiłyśmy się troszkę twoim kosztem, ale chyba wyszło dobrze, hm? - uśmiechnęłam się ponownie.
- Raczej tak - Vako również się uśmiechnął. - Ale naprawdę nie chciałem żeby tak wyszło z tą Lili.
- Nie ma sprawy. Może przejdziemy się do Wijącego Tunelu, tak jak za dawnych czasów? - Rozejrzałam się wokoło i dodałam. - Według mnie jest tu za dużo ludzi.
- Jasne, chodźmy.
Cukiernię pozostawiliśmy za sobą, a po paru minutach również Écuelle. Szliśmy po błoniach kierując się w stronę tunelu.
- Tak dla pewności... następnym razem, jeśli będziesz chciał zaprosić mnie na randkę, nie musisz tyle kombinować - spojrzałam na chłopaka. - Przyznam, że to było słodkie, ale wystarczy poprosić, na pewno bym się zgodziła.
- Wiesz jaki jestem, troszkę się przy tobie... zawstydzam. Ale kolejnym razem sam poproszę. Tylko bądź pewna, że tych kolejnych razy będzie więcej niż ci się może wydawać - uśmiechnął się chłopak.
- No mam nadzieję. - zaśmiałam się. Po chwili ciszy poczułam, jak jego ręka delikatnie muska wewnętrzną część mojej dłoni. Bez zastanowienia powoli wplotłam palce w jego dłoń.
W Wijącym Tunelu jak zawsze nie było ani jednej żywej duszy. Byłam tylko ja i on. Vako. Odwróciłam się do chłopaka tak, że staliśmy idealnie zwróceni do siebie. Dzieliło nas może i niecałe piętnaście centymetrów. Czułam jego miarowy oddech.
- Zależy mi na tobie - szepnął.
Spojrzałam w jego cudowne, intensywnie niebieskie oczy. Pod wpływem impulsu wsunęłam palce w szlufki jego spodni i lekko pociągnęłam do siebie. Chłopak zrobił krok w moją stronę i złapał mnie za szyję. Nasze usta nareszcie się spotkały. Uczucie niewyobrażalnie cudowne: delikatny pocałunek, pełen czułości. Rozpływałam się z rozkoszy.

<Vako? :3>

Héroiqueors: Od Belli Do ... ? ...

Jesień, niedziela. Siedzę cicho wpatrując się w okno. Gdzieś tam, daleko znajdował się mój dom. Zostawili mnie samą, ze wszystkim. To się nazywa miłość.Spojrzałam na kolana, które przysunęłam do moich piersi. Malutka łza spłynęła po moim bladym policzku. Powoli sięgnęłam ręką po telefon, który leżał na stoliku. Rozpłakana rzuciłam z całych sił komórkę na podłogę, widząc zdjęcie z moją mamą. Leżałam tak przez kilkanaście minut. Jeśli ktoś zobaczyłby mnie w takim stanie, to znaczy moje oczy, stwierdziłby, że jestem spokrewniona z zającem.
Usiadłam zdruzgotana. Przeczesałam ręką moje ciemne włosy. Nie powinnam się zamartwiać. Nowa szkoła - nowe życie. Zdjęłam ciemny sweter, po czym podeszłam do szafy. Otworzyłam drzwiczki. Wzięłam moją ulubioną brązową bluzę i niebieską bluzkę. Podeszłam do lustra. Rozpuściłam włosy, wyjęłam błyszczyk w kolorze moich ust. Nie było widać, że mam je lekko pomalowane - oto mi chodziło. Nie lubię się malować i chyba nigdy nie będę tego robiła. Wzruszyłam ramionami. Odłożyłam kosmetyczkę do szuflady, spojrzałam w stronę okna. Było tam bardzo dużo ludzi w moim wieku, może młodszych. No cóż, raz grozi śmierć. Uśmiechnęłam się lekko w duchu. Odeszłam od okna, podeszłam powolnym krokiem do drzwi. Nie wiedziałam jeszcze, czy chcę tego, czy nie. No cóż, sięgnęłam za klamkę i wyszłam z pokoju. Stałam jeszcze chwilę przyklejona do drzwi. Uznałam, że świeże powietrze dobrze mi zrobi. Korytarz był pusty, postanowiłam wyjść, w końcu wszyscy byli na zewnątrz. Poszłam w stronę wyjścia. Znów się zawahałam. Trwało to jednak tylko kilka sekund, ponieważ zaraz otworzyłam drzwi i byłam już na jednym ze schodów. Zrobiłam wielkie oczy, bo uznałam, że za chwile wszystkie gałki oczne zwrócą się na mnie. Jednak na marne się denerwowałam. Wszyscy byli zajęci swoimi zajęciami. Odetchnęłam z ulgą. Szybko zeszłam ze schodów, po czym znalazłam ciemny kącik, który nie był przez nikogo zajęty. Poszłam tam. Zauważyłam ławkę, przy której leżały zwiędnięte kwiaty. Usiadłam na drewnianej desce, a ręką sięgnęłam po jednego z kwiatków. Uznałam, że wezmę je wszystkie i włożę do notesu. Lubiłam zbierać kwiaty i wkładać je pomiędzy kartki. Nie, to nie jest moje hobby. Po prostu pokazała mi ten sposób moja mama, ona tak robiła. Siedziałam tak jeszcze chwilę z opuszczoną głową. Rozmyślałam nad pierwszym dniu w szkole, jak zareagują wszyscy na nową uczennicę? Hm... Po co się tym przejmować? W końcu nie obchodziło mnie to, co inni o mnie myślą. Jeśli nie będą chcieli mnie zaakceptować taką jaka jestem, to już nie moja sprawa.
Mijała godzina, dwie. Powoli wszyscy odchodzili już do swoich pokoi. Poczuła zimny wiatr przeszywający moją skórę, huśtający każde pasmo włosów, każdą z rzęs. Lekki uśmiech skierował się ku znikającemu za drzewami słońcu. Trudno było przewidzieć, co przyniesie jutro. Wstałam powoli, bezszelestnie. W jednej dłoni trzymałam 'bukiet' zwiędłych kwiatów.
'Na tyle zasłużyłam" - pomyślałam spoglądając na prawą dłoń. Zamknęłam na chwilę oczy. Po ich otwarciu zorientowałam się, że poza mną, nikogo już tutaj nie ma. Pozbierałam się szybko, po czym podbiegłam do lekko uchylonych drzwi. Zamknęłam je za sobą cichuteńko. Skierowałam się do swojego pokoju ze spuszczoną głową. Włosy zdążyły zasłonić już całą moją twarz - za co bardzo im dziękuję. Otworzyłam pokój kluczykiem, do którego dodałam zawieszkę - małe czerwone serce... to znaczy, jego pół. Druga połówka leżała ze szczątkami mojej mamy, w grobie, tam gdzieś w podziemiach. Otrząsnęłam się z rozmyśleń, położyłam klucze na stoliku, podniosłam komórkę, która od kilku godzin leży na podłodze, przez moją kiepską psychikę. Już nie chciałam sprawdzać godziny i znów spoglądać na osobę, z którą rozmawiałam zaledwie dwa tygodnie temu. Odwróciłam szybko głowę w stronę okna. Było otworzone, a nie przypominałam sobie, abym je otwierała. Uznałam, że może był przeciąg albo przyszły sprzątaczki? Jeśli w ogóle jakieś są. Nie zamartwiałam się tym długo, bo zadzwonił do mnie mój dawny przyjaciel, 'dawny'... Nie odebrałam.
Przebrałam się w piżamę, położyłam się do łóżka. Nie chciałam już myśleć nad dniem, który zaraz się skończy. Jeszcze przed zaśnięciem spojrzałam na łóżko, które stało na przeciwko, po czym zasnęłam.
***
Obudziłam się przed dzwonkiem z telefonu. Tak na prawdę, w ogóle dzisiaj nie spałam. Nie mogłam przez ten pierwszy dzień w szkole. Ach... Wstałam, podeszłam do lustra i uznałam, że wyglądam tak koszmarnie, że pomyślałabym, że jestem czarnym, niewyspanym duchem, niż Bellą. Poszłam pod prysznic, wymyłam się żelem, tym razem malinowym. Rozczesałam ciemne włosy, ubrałam się w dżinsy, zielony sweter, założyłam na stopy szare trampki. Spojrzałam kątem oka na mój pomarańczowo-brązowy plecak, czy mam wszystkie książki, po czym sięgnęłam po kurtkę, klucze oraz komórkę. Gdy już upewniłam się na 100%, że wszystko już ze sobą wzięłam, do akcji wkroczyło zamknięcie drzwi i pójście na lekcje. Niestety coś mnie zatrzymało. Poczułam szarpnięcie za ramię, świeży cudowny oddech na mojej twarzy. Odwróciłam się o 180 stopni, nikogo tam nie było. A czego się spodziewałaś Isabello? W końcu tylko ty masz do swojego pokoju klucze. Mnie to do głowy tylko takie głupie pomysły w głowie... Postanowiłam, że o wszystkim zapomnę i będę zachowywać się, jakby nigdy nic. Wyszłam z pokoju.
-Gdzie mam tą pierwszą lekcję? - mruknęłam do siebie pod nosem, spoglądając na plan lekcji.
Pokręciłam głową spoglądając na ogromne korytarze, wypełnione różnorakimi ozdobami. Zszokowało mnie to trochę, no ale mogło być gorzej. Pooglądałam malowidła ścienne, ogromne łuki i długie dywany. Odgarnęłam za ucho jeden z kosmyków ścigający powiew wiatru. Stanęłam przy ścianie na chwilę, nie wiedząc, w którą stronę pójść. W końcu zaczęłam iść schodami w dół.
Spoglądałam na numery sal i wtedy... Tak, musiało się to zdarzyć akurat mi. Weszłam w jednego z uczniów. Spoglądnęłam na niego z zakłopotaniem i skrzywioną, a zarazem smutną miną.
- Bardzo cię przepraszam. - powiedziałam szybko.

<ktoś dokończy?>

Bellefeuille: Od Jonasza cd Amir'a

Ochhh jestem dla niego jedyny! To takie kawaii! Nie zależy mu na moim wyglądzie, mogę robić co chcę, więc w końcu wcielę mój plan zmiany wyglądu w życie. Złapaliśmy się za ręce i ruszyliśmy ku zamku. Ja podskakując i się śmiejąc, on jak zwykle spokojnie, z lekkim uśmieszkiem na pyszczku. Boże jacy my jesteśmy różni, on stanowczy, spokojny, męski. Ja zachwiany nastrojowo, porząnie pi*prznięty na umyśle i taki bardziej kobiecy. Jesteśmy jak ying i yang, ale jak to mówią, przeciwieństwa się przyciągają.
- Aruuś?- wymruczałem.
- Tak?
- Nie będziesz mieć nic przeciwko, jeżeli pójdę dziś z kolegami do Equelle?
- Jonasz, żarty sobie robisz? Jasne, że możesz- soczysty całus spoczął na moim policzku. Od razu się rozgrzałem i uśmiechnąłem błogo. Mocniej zacisnąłem palce i zbliżyłem się do niego.
- Kupić ci coś, pyszczkuuu?
- Pyszczku?
- Tak, pyszczku! To kupić czy nie?- zamrugałem pośpiesznie, trzepocząc przy tym rzęsami. Odchylił głowę, a jego twarz wyraziła zastanowienie. Chuchnąłem, by zobaczyć parę, która przypomina dym. Lubiłem ten widok. Dalej nie odpowiadał. Myślał. A wyglądał przy tym tak poważnie i dostojnie. Szlachetnie, powiedziałbym.
- Niczego mi nie trzeba, ale dzięki, że pytasz...
- Proszę- podniosłem nasze łapki i objąłem się jego ramieniem. Kochałem się przytulać, a już w szczególności do niego. Nie docierało do mnie, że jesteśmy razem. Miałem wrażnie, że to zwykły sen, z którego zaraz się wybudzę.

***

- Hejoo!- pomachałem chłopakowi od piercingu, który czekał na mnie w pokoju życzeń, gdzie zawsze przyjmował klientów. Kiwnął głową uśmiechając się. Wskazał na krzesło przed sobą, a ja posłusznie na nim usiadłem. Denerwowałem się, nie powiem...
- No to co robimy?
- Kolczyki w wardze i w nosie- wyszczerzyłem się wskazując miejsca- nie wiem dokładnie jak to się nazywa, ale fajnie wygląda- na to wybuchł gardłowym śmiechem. Po uspokojeniu się przystąpił do działania. Bolało. Jak ch*lera. Ale był warto i po kilkunastu minutach było gotowe. Podobały mi się. Bardzo-bardzo. Zaraz rzucił jakieś nowo nauczone zaklęcie i cała opuchlizna, jak i zaczerwienienie znikło.
- Pięknie...- przeciągnął się, naciągając przy tym mięśnie, które były dobrze widoczne, przez ciemną skórę.
- Dzięki!- podniosłem się i radosny wybiegłem z sali.
Kolega o dwa lata starszy już czekał na moje przyjście przed zaśnieżoną szkołą. Zdziwił się na mój widok, ale nic nie powiedział, tylko posłał mi ciepły uśmiech i złapał pod ramię. Przy rozmawianiu o jakiś pierdołach zleciała nam cała podróż do miasteczka. Mnóstwo stoisk i ludzi, nieco nam przeszkadzało, ale dało się przeżyć. Błądziliśmy od sklepu do sklepu, tutaj czekolada, tam różdżki, a gdzie indziej lody. Weszliśmy do sklepiku w stylu kosmetycznego i zaczęliśmy po nim dreptać, w poszukiwaniu szamponu. Ale mnie zaciekawiła młoda czarownica z kilkoma eliksirami tego samego koloru i tabliczką "koloryzacja włosów". Zafascynowany podszedłem do niej.
- A cóż to panienka ma?- podniosłem butelkę.
- A eliksir zmieniający kolor włosów.
- A ile kosztuje?
- A pięć monet.
- A to poproszę jedną- wręczyłem jej drobniaki i uniosłem płyn do ust. Ale jakie chcę... fuksjowe! Wypiłem wszystko, intensywnie myśląc o wcześniej wspomnianym kolorze. Spojrzałem w lustro, stojące na jej stoisku i ujrzałem jak włosy powoli zmieniają kolor.



- Omg...- wyszeptałem.
- Jonasz co ty?!- usłyszałem z tyłu głos.
- Wyglądam bosko!- zapiszczałem.
Po 22 postanowiliśmy wrócić. Kupiłem sobie szampon, kremik i ciasteczka dla Arcia, a chłopak kapcie, które przy wykonaniu kroku wydają huk. I znowu rżaliśmy bez powodu, i znowu to szybko minęło. Pożegnaliśmy się przytulasem i poklepaniem po pleckach. Zmachany wszedłem do dormitorium. Amir spał. Bez przebierania się, czy mycia wdrapałem się na jego łóżko i położyłem się przy nim. Ciekawe jak zareaguje na czuprynę w kolorze różowym, zamiast błękitnym. No i kolczyki. Leżałem do niego plecami i krótko po tym zasnąłem...

<omnomnom>

Uczennica Domu Héroiqueors: Isabella Swan

Isabella Swan

Imię:  Isabella
Pseudonim/Ksywka: Bella
Nazwisko:  Swan
Krew: Czysta
Rok: Trzeci
Data Urodzenia: 25.02
Dom:   Héroiqueors
Drużyna Quidditch'a: Jest łamagą, nie lubi sportu.
Chłopak: Nie ma.
Rodzina:  
~Matka: zginęła
~Ojciec: zginął
~Ciocia: wyjechała do nieznanego Belli miasta.


Sowa: Śnieżna,  Aleksa


Towarzysz: 




Różdżka:  Pióro feniksa. 12 i 3/4 cala sztywna. 
Ciekawostki:
~ Bogin - Krzykliwy Duch
~ Patronus - Pegaz
~ Genetyka - 
~Zdolności - 
~ Inne - 

Ulubiony Przedmiot: 
Znienawidzony Przedmiot:  
*~ Stajnia - I
Właściciel - koniw2002



Zainteresowania:Jazda konna, gra na fortepianie, taniec, śpiew.

Aparycja: kolor oczu: zielone, kolor włosów: brązowe, ubiór: Bella chodzi w ubraniach 
"wygodnych", nie lubi się stroić, chyba, że namówią ją do tego przyjaciółki, 
których nie ma. Wzrost: 170 cm. 

Charakter: Bella miała spokojne życie do czasu, gdy jej rodzice zginęli w wypadku 
samochodowym. Dziewczyna była do tychczas rozgadaną, zabawną i wielce otwartą 
dziewczyną. Do czasu... Przygarnęła ją do siebie ciocia, która zapisała ją do tej Akademii. 
Uznała, że Bella jest na tyle duża, by dać sobie ze wszystkim radę psychicznie i fizycznie. 
Myliła się. Isabella nie dotarła jeszcze sama do siebie. Nie potrafi uwierzyć, że jej 
najbliższe osoby zniknęły z tego świata. Jej znajomi nie poznają jej. Dziewczyna 
zamknęła się w sobie, siedzi sama na wszystkich lekcjach, nie chce z nikim rozmawiać. 
Odwróciła się do wszystkich, choć nikt nic jej nie zrobił. Ma żal do siebie, że to przez 
nią oni zginęli. Bellę charakteryzują o to te przymiotniki: smutna, sama, cicha itp. 

Historia: Belli rodzice zginęli w wypadku samochodym. Jechali właśnie po swoją 
córkę z lekcji fortepianu. Samochód jadący z naprzeciwka jechał bardzo szybko. 
Kierowca nie dał rady pokierować autem. Niestety samochody - pijanego kierowcy 
i rodziców Belli zderzyły się. A skutkiem była śmierć ludzi. Bella została 
z samolubną ciotką.



sobota, 25 kwietnia 2015

Żegnamy...

Żegnamy ucznia Domu Bellefeuille
Casper'a Terence



Powód? 
Decyzja Właścicielki - Graczki  animelove

Bellefeuille: Od Amir'a CD Jonasza

- Amir.. - przerwał prawie nie rozłączając naszych ust, które ciągle stykały się i ocierały o siebie. - Kocham cię, kocham cię ponad życie..
To ostatnie zdanie przeszyło mnie na wylot. Zastygłem, kompletnie zaprzestając pocałunku. Słowa, które wypowiedział, znaczą bardzo dużo i jeśli są prawdziwe, będzie musiał wywiązać się ze swoich obowiązków. Wiele się zmieni, nie będzie mógł z nikim więcej sypiać, on.. Boże, jeśli na prawdę pała do mnie takim uczuciem, to nie daruję mu tego.
Usiadłem wyprostowany, trzymając go dalej za biodra, dzięki czemu w miarę się zgraliśmy. Siedział na mnie okrakiem, bardzo blisko, więc widziałem dokładnie jego oczy, pełne przejęcia, strachu, niepewności i tego dodatkowego - miłości. Przełknąłem ślinę, która zaczęła zalegać mi w gardle. Przyłożyłem ucho do jego klatki piersiowej, patrząc gdzieś w bok, w tym samym czasie jadąc palcami na jego szyję. To małe narzędzie przytrzymujące go przy życiu biło teraz niemiłosiernie mocno i szybko. Ja? Ja się nie denerwowałem, byłem opanowany, tylko trochę wstrząśnięty. Kto by nie był..
- Hej.. - mruknąłem wdychając jego zapach. - Jesteś świadom swoich słów?
Skrzywił się prawie niezauważalnie, ale po chwili prawie wyrywał się, chcąc ze mnie zejść. Posłałem mu ostrzeżenie wzrokiem, uspokoił się ale i tak unikał kontaktu z moją twarzą.
- Jak możesz pytać? Tyle co przez ciebie wycierpiałem, nie jadłem.. - więc to jednak przeze mnie nie jadł. Nie chciałem, by się irytował, więc uciszyłem go krótkim pocałunkiem i przytuliłem do siebie drgające ciałko. Opadł bezwładnie, pociagając nosem i cicho chlipiąc. Pogłaskałem go po włosach, a zaraz odsunąłem lekko, by widział me oczy.
- Jonasz. - skupił się, bo zobaczył, że to poważna rzecz. Bo była. Odchyliłem głowę na chwilę, by grzywka opadła po bokach i ścisnąłem jego policzki. - Wiem, że to trochę za późno, ale.. Zostań moim chłopakiem.
Chwila przedłużała się, a on jak nie zareagował, tak dalej nad czymś rozmyślał. Nagle ni stąd ni zowąd zaczął chichotać i zakrywać usta. Zmarszczyłem brwi, ale ten tylko przytulił się mocno.
- Już znasz odpowiedź. - mimo śmiechu mówił cicho. Wyszczerzyłem się i przeturlałem nas tak, bym był na górze. Już chciałem go wycałować, gdy do środka wparowała grupka dziewczyn na czele z Nicklase, który obrzucił nas nieodgadnionym spojrzeniem. Zwaliłem z siebie niebiesko-włosego, a po tym pociągnąłem do swojego pokoju ku zadowoleniu pewnych fanek gejowskich par.

~

- Amir.~ - przeciągnął zmysłowo przegryzając wargę i robiąc zachęcające pozy na łóżku. Na mnie to jednak nie działało, byłem zajęty zakuwaniem do sprawdzianu z numerologii, jemu radziłem to samo, ale nie słuchał. Chyba obrał inną drogę, bo wyciszył się, a gdy odwróciłem się, by zajrzeć, co robi, ten ze ściągniętą koszulką jeździł dłonią po swoim brzuchu, raz po raz zahaczając o linię bokserek, która była wyżej spodni. Zamknąłem książkę, wstałem i podszedłem do niego, niby z uśmiechem, który mówi, że może na coś liczyć, a jednkak okryłem go narzutą i poszedłem do toalety.
Wyszedłem z niej i oberwałem poduszką prosto w twarz. Westchnąłem, przyglądając się jego sfochanej twarzy. Paroma krokami znalazłem się nad nim, klapiąc obok. Już miałem mu wyjaśnić, że jestem zajęty, gdy dostrzegłem list, który miałem spalić. On popatrzył w tym samym kierunku, uniósł skrawek, a gdy chciałem go zabrać, wstał i zaczął pośpiesznie czytać. Był odwrócony plecami, lecz i tak wiedziałem, że zaczyna się wkurzać, smucić i dobijać na raz.
- Posłuchaj..
- Kłamałeś? - podniósł głos, przerywając mi. - Kłamałeś, kłamałeś! Masz kogoś..
Zaczął panikować, chodzić w kółko, co rusz unosząc dłonie do twarzy którą przecierał. Zbliżyłem się, ale ten odepchnął mnie i oparł się o ścianę, po której zjechał, powtarzając, że go zdradzam. W końcu zmienił język na (jak się dowiedziałem od niego) polski, ale brzmiało to jeszcze gorzej, niż gdy mówił zrozumiale. Kucnąłem, lecz znów mnie pchnął.
- Jonasz, ku*wa mać! - słychać było mnie chyba nawet na korytarzu. Nie zareagował, ale nie interesowało mnie to. Złapałem go za rękę ciągnąc brutalnie na fotel. Rzuciłem go tam i przyszpiliłem rękoma, czołem stykając się z jego własnym. - Nie zdradzam cię, ten list jest od mojego byłego!
- Pisało, że.. - zaciął się.
- Dokładnie! Poćwicz angielski, jeśli nie rozumiesz! On mnie kocha, ja kocham tylko ciebie! - wypaliłem. Nie mówiłem mu tego jeszcze, bo jakoś tak.. nie było okazji, a jak była, to się wstydziłem. I poszło, już tego nie cofnę, trzeba się mierzyć z konsekwencjami.
Na szczęście udało mi się go bardzo szybko udobruchać. List spaliłem, na jego oczach z resztą i tak położyłem się przy nim, na kanapie, po prostu czując swoje ciepło. Wróć, on czuł moje, a ja marzłem jak cho*era, ale w takiej sytuacji musiałem się poświęcić. Gdy zasnął, usiadłem, przykryłem go i wróciłem do nauki.

~

Słońce wstało, parząc moje biedne odkryte ramiona. Całą noc przesiadywałem nad papierami i co chwila budzącym się niebiesko-włosym, który za każdym razem od nowa zaczynał histerię. Spojrzałem na czas i doszedłem do wniosku, że trzeba się umyć. Tak więc zrobiłem i gotowy wróciłem do dormitorium, budząc go. Zaspany wykonał te same czynności. Nie dałem mu poznać, że jestem śpiący, nawet, gdy poprosił, bym zaniósł go do jego pokoju. W końcu byłem mu to winien za swoją głupotę.
Kiedy tylko spotkaliśmy się w salonie, zachciało mu się wyjścia na spacer. Więc poszliśmy, pomimo grubej warstwy śniegu dookoła. Przechadzaliśmy się, a on jak dziecko łapał za puch robiąc śnieżki, którymi celował w drzewa. Dotarliśmy na ławkę, usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać o pierdołach. Wtapiał się w tłum ze swoim bladym wyglądem, niczym śnieżka.. jak w bajce. Przyjrzałem się jego twarzy, na brwi dalej miał tą dziurkę, tak samo jak i w uchu. Spuściłem wzrok i złapałem go za rękę.
- Te kolczyki.. jak wrócimy, załóż je. - był zdziwiony. No cóż. Objąłem go, a jego głowa opadła mi na pierś z grubą kurtką.
- Dla czego? Nie podobają ci się. - zauważył. Sapnąłem, sam nie wiedząc, co mnie tak wzięło, ale chyba muszę mu odpowiedzieć coś sensownego.
- To twoje ciało, zmieniaj je jak chcesz. I tak będziesz dla mnie jedyny. - wymruczałem. Takie wyjaśnienie mu starczyło, uniósł brodę i dał mi buziaka. Zaraz zresztą wstaliśmy i wróciliśmy do zamku. Niedługo boże narodzenie.. ciekawe, czy skoro uznaję go takiego jaki jest, zmieni coś więcej..

< Róż. Ma być różowy. I wypiercingowany. Omnomnom >