Usiadłem na oparciu krzesła, nie siląc się na wyjęcie dłoni z kieszeń grubej bluzy, która przyjemnie grzała mnie w brzusz i plecy. Jonasz, przyznał się. Potwierdził moje przypuszczenia, że potrafiłby całować się z innym pomimo, że wyznawał mi swoją miłość więcej niż jeden raz. A ja głupi wierzyłem w jego dorośnięcie, zrozumienie odpowiedzialności.. Tylko rok, a wiele różnicy. Wybaczyłbym mu obrażanie się, olewanie mnie, nawet gdyby mi nawrzucał, ale moja duma jest czymś co raz urażone, za drugim razem nie pozwoli sobie na takie coś. Były już podobne sytuacje, w których się kłóciliśmy.
Wydmuchałem parę, która zrobiła zakręt i rozwiała się w powietrzu. Przypatrywał się z nadzieją, wyczekująco. Po policzkach spływały mu łzy, lecz nie robiły na mnie wrażenia. Czy też byś tak płakał, czy też byś czuł się winny podczas oddawania mu się? I to jeszcze z kimś, kogo szczerze nie cierpię. Nie nawidzę, gardzę, choć nie powinienem, mej rodzinie nie wypada, wciąż jednak chciałbym wytrzeć nim podłogę. Matka byłaby zawiedziona, a co dopiero ojciec, który pokładał we mnie nadzieję, a o rodzeństwie już nawet nie wspomnę. ,,Amir, Amir, veillez à ne pas causer de l'embarras!". Stał, stał i patrzył. Lecz nie ja powinienem podejść, nie ja zawiniłem. Być może jest to egoistyczne, ale ja mam tego wszystkiego serdecznie dość. Niech ryczy, niech się głodzi, to tylko robi z niego rozpieszczonego bachora, który chce mieć wszystko, a nie stara się ani trochę. Przejechałem językiem po bardziej wyostrzonych od innych kłach, raniąc się lekko. To nie prowadziło do niczego, możemy tak całą noc, a nic się nie zmieni.
Wskazałem ruchem głowy na jego skrzypce, które leżały spokojnie na parapecie. Zerknął na nie i niepewnie podniósł, pytająco mrugając. Pokiwałem głową nieco zirytowany, ale ukrywałem to. Ciemność w pokoju jedynie mi to ułatwiała. Jednak ciągle chować się nie można; wyjąłem różdżkę, wyszeptałem inkantację i wszystkie świeczki zapaliły się, oświetlając pomieszczenie.
- Znasz My Chemical Romance? - mruknąłem. Pokiwał, a po tym przetarł instrument, układając na ramieniu i brodzie. Smyczkiem wygrywał wstęp, a ja zgasiłem tylko niektóre ze świec, bo raziło mnie w oczy. Usiadłem na podłodze przed nim i zacząłem śpiewać tak, jak śpiewałem Victor'owi gdy siadał ze mną na dworze. Mówił, że mam piękny głos i że nigdy nie pogodzi się z tym, że to nie on będzie mi towarzyszył. Że będzie tęsknił.
Wykorzystałem całą parę, by tylko dokończyć śpiewanie. Fuksjowo-włosy był jak zaklęty-wpatrywał się we mnie, jakby ujrzał ducha, z lekko otworzonymi ustami. Wstałem, przetarłem oczy i podszedłem bliżej, wsuwając palce pod jego grzywkę. Odrzuciłem ją do tyłu i w takiej pozie zastygłem.
- Obiecaj mi, że za parę lat zmądrzejesz. - było to wypowiedziane dosyć sucho, bez specjalnych emocji. Przez kratę w oknie przeszedł Lucyfereest, wyczuwając sytuację. Zeskoczył, podszedł pod jego nogi i mocnym skokiem dopadł jego ramienia. W tej pół-jasnej widoczności można było zauważyć jego świecące oczy, świdrujące jego głowę, jakby sam kot miał radar i potrafił czytać w myślach. Zaraz to mu się znudziło i skoczył na mnie, kładąc się tak, że oba ramiona były zajęte, a brzuch miał na moim karku. Lubił byś tak transportowany.
- Obiecuję.. - powoli docierało do niego, że zakańczam najkrótszy chyba związek w jakim kiedykolwiek się znalazłem. Zadrżał, a ja ostatni raz przytuliłem go do swojej piersi nie jak przyjaciela, a jak chłopaka. Objąłem go bardzo mocno, w net puszczając i odchodząc. Powiedział - Zaczekaj! - lecz nie potrzebnie. Nie miałem takiego zamiaru.
Wróciłem do siebie, odłożyłem zwierzę i poszedłem się umyć. Od dziś będę go jedynie obserwował, przyglądał się i patrzył jak powoli się zmienia. Bo każdy się zmieni, dziś, jutro, za dwa lata~
A ja poczekam..
Poczekam.
END
Wydmuchałem parę, która zrobiła zakręt i rozwiała się w powietrzu. Przypatrywał się z nadzieją, wyczekująco. Po policzkach spływały mu łzy, lecz nie robiły na mnie wrażenia. Czy też byś tak płakał, czy też byś czuł się winny podczas oddawania mu się? I to jeszcze z kimś, kogo szczerze nie cierpię. Nie nawidzę, gardzę, choć nie powinienem, mej rodzinie nie wypada, wciąż jednak chciałbym wytrzeć nim podłogę. Matka byłaby zawiedziona, a co dopiero ojciec, który pokładał we mnie nadzieję, a o rodzeństwie już nawet nie wspomnę. ,,Amir, Amir, veillez à ne pas causer de l'embarras!". Stał, stał i patrzył. Lecz nie ja powinienem podejść, nie ja zawiniłem. Być może jest to egoistyczne, ale ja mam tego wszystkiego serdecznie dość. Niech ryczy, niech się głodzi, to tylko robi z niego rozpieszczonego bachora, który chce mieć wszystko, a nie stara się ani trochę. Przejechałem językiem po bardziej wyostrzonych od innych kłach, raniąc się lekko. To nie prowadziło do niczego, możemy tak całą noc, a nic się nie zmieni.
Wskazałem ruchem głowy na jego skrzypce, które leżały spokojnie na parapecie. Zerknął na nie i niepewnie podniósł, pytająco mrugając. Pokiwałem głową nieco zirytowany, ale ukrywałem to. Ciemność w pokoju jedynie mi to ułatwiała. Jednak ciągle chować się nie można; wyjąłem różdżkę, wyszeptałem inkantację i wszystkie świeczki zapaliły się, oświetlając pomieszczenie.
- Znasz My Chemical Romance? - mruknąłem. Pokiwał, a po tym przetarł instrument, układając na ramieniu i brodzie. Smyczkiem wygrywał wstęp, a ja zgasiłem tylko niektóre ze świec, bo raziło mnie w oczy. Usiadłem na podłodze przed nim i zacząłem śpiewać tak, jak śpiewałem Victor'owi gdy siadał ze mną na dworze. Mówił, że mam piękny głos i że nigdy nie pogodzi się z tym, że to nie on będzie mi towarzyszył. Że będzie tęsknił.
Wykorzystałem całą parę, by tylko dokończyć śpiewanie. Fuksjowo-włosy był jak zaklęty-wpatrywał się we mnie, jakby ujrzał ducha, z lekko otworzonymi ustami. Wstałem, przetarłem oczy i podszedłem bliżej, wsuwając palce pod jego grzywkę. Odrzuciłem ją do tyłu i w takiej pozie zastygłem.
- Obiecaj mi, że za parę lat zmądrzejesz. - było to wypowiedziane dosyć sucho, bez specjalnych emocji. Przez kratę w oknie przeszedł Lucyfereest, wyczuwając sytuację. Zeskoczył, podszedł pod jego nogi i mocnym skokiem dopadł jego ramienia. W tej pół-jasnej widoczności można było zauważyć jego świecące oczy, świdrujące jego głowę, jakby sam kot miał radar i potrafił czytać w myślach. Zaraz to mu się znudziło i skoczył na mnie, kładąc się tak, że oba ramiona były zajęte, a brzuch miał na moim karku. Lubił byś tak transportowany.
- Obiecuję.. - powoli docierało do niego, że zakańczam najkrótszy chyba związek w jakim kiedykolwiek się znalazłem. Zadrżał, a ja ostatni raz przytuliłem go do swojej piersi nie jak przyjaciela, a jak chłopaka. Objąłem go bardzo mocno, w net puszczając i odchodząc. Powiedział - Zaczekaj! - lecz nie potrzebnie. Nie miałem takiego zamiaru.
Wróciłem do siebie, odłożyłem zwierzę i poszedłem się umyć. Od dziś będę go jedynie obserwował, przyglądał się i patrzył jak powoli się zmienia. Bo każdy się zmieni, dziś, jutro, za dwa lata~
A ja poczekam..
Poczekam.
END
O
OdpowiedzUsuńMój
Boże
Cudne to zakończenie <3
~Lili
Db idziemy zabić rodziców Jonasza, żeby dojrzał szybciej... (i tak pierw prześpisz się z nauczycielem)
OdpowiedzUsuńTa na górze ma rację, polać jej! (Ryczałam czytając to opko).
~Susł
PS. Przestań się fochać Amorku :c
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń