Statystyka

Październik! ~~~

Październik
Nauka, nauka i nauka!
Powoli Robi Się Coraz chłodniej. Weekendy uczniowie spędzają w miasteczku.


Punkty przyznawane SĄ dopiero od roku szkolnego AŻ zrobić Początku wakacji - wtedy na Początku piszecie nazwę domu :. Od ... do / CD ...]
W WAKACJE Piszcie TYLKO od kogo ma kogo! Bez domu ponieważ nie nie SA przyznawane wtedy Punkty! :)

Opowiadania DO DOKOŃCZENIA!


Od Ell cd Rosalie - Czy Rosalie


Od Jonasza zrobić ... - Trzecioroczniaka Z Belle.
Od Lili cd. Jonasza - Do Jonasza
, Od Vinyli cd Lili - Czy Bianki i Lili



Od Avalone cd Daniela - CZY Daniela & Vako

wtorek, 26 maja 2015

Ombrelune: Od Ell CD Adama

Popatrzyłam na Adama, potem znow na miejsce w którym przed chwilą leżał moj bogin i znow na Adama. Nie będę mu się tłumaczyć. Moze gdyby był choć troche... Milszy...
- Dziękuję, twój też był niczego sobie. - odpowiedziałam z miną silnej i niezależnej kobiety.
Co on sobie przepraszam myśli?! Wlasnie miałam mu wygarnąć i powiedzieć, że moj bogin nie zawsze jest taki sam, że ostatnio to jego widziałam całego we krwi! A dziś zobaczyłam Davida prawdopodobnie dlatego, że... Spójrzmy prawdzie w oczy: nasza paczka sie rozpada. David ma tego Aidena... Adiena... Nie istotne. Jedynymi osobami na które mogłam liczyć byli Rosalie, Clarr i Adam. Ale żadnej z tych rzeczy mu nie powiedziałam, nie będę się przed nim tłumaczyć. Aż tak nisko jeszcze nie upadłam.
Po chwili wysyłania sobie morderczych spojrzeń, Adam odwrócił się ode mnie i udał w kierunku drzwi.
- O co ci chodzi co?! - wrzasnęłam idąc za nim.
- O g*wno! - odkrzyknął.
- Dobrze się czujesz?! Jeśli myślisz, że będę ci się tłumaczyła i przepraszała za to, że to nie ty leżałeś tam zakrwawiony to się grubo mylisz, bo widzisz... - tak, tutaj zamierzałam mu się tłumaczyć. Na szczęście w porę ugryzłam sie w język.
- Bo co?
"Myśl, myśl wymyśl coś, szybko!"
- Wiesz my nawet nie jesteśmy razem, więc nie wiem o co tyle krzyku! - ta wypowiedz jednak nie polepszyła sytuacji, chociaz można by rzec, że Adam trochę złagodniał.
- Może to i dobrze, nigdy bym z tobą nie wytrzymał - Nie, jednak nie - Myślisz tylko o sobie, uważasz, że jesteś najważniejsza! Tobie należy poświęcać całą uwagę, tak?!
- MNIE?! To ty jesteś najbardziej samolubnym człowiekiem jakiego znam! - darłam się już na całe gardło, a wokół nas uzbierała się niemała widownia.
- Wiesz co? Jesteś... - zaczął ale ja w tym momencie zrobiłam coś czego nigdy bym się po sobie nie spodziewałam. Po prostu popatrzyłam w jego oczy. Nie wydawał się zły. Może bardziej... Zraniony. Wiem, że to niemożliwe, ale właśnie tak było. Podeszłam do niego, zrzuciłam ręce na szyję i po prostu pocałowałam. Nie jakoś namiętnie, tak jak to robią te wszystkie panny na filmach, tylko delikatnie, ale wystarczająco, by spięty chłopak rozluźnił się i odwzajemnił pocałunek.
O tym, że otacza nas niemały tłumek zorientowałam się dopiero kiedy wokół rozległy się gromkie brawa. Odskoczyłam od chłopaka jakby podpalił mnie żywym ogniem i nie patrząc mu w oczy (oraz prawdopodobnie spalając buraka stulecia) biegiem udałam się do swojego dormitorium.
Wbiegłam do środka i rzuciłam się na łóżko. Cz ktoś łaskawie wytłumaczy mi co tutaj właśnie miało miejsce? I dlaczego to mi się p o d o b a ł o? I może też dlaczego szczerzę się jak głupia?
Niestety taka była prawda - cieszyłam się z tego co przed chwilą się stało. I zrobiłabym to jeszcze raz... Usiadłam na łóżku. Koniec unikania się nawzajem. Mam wrażenie, że ta historia powtarza się w kółko i w kółko. Ja i Adam się godzimy. Potem coś się wydarza. Nastają ciche dni, i wracamy na początek. Spojrzałam na zegar i z ulgą stwierdziłam, że czas obiadu, bo byłam głodna jak wilk.
Udałam się korytarzem nie zważając na szepty ciekawskich uczniów. Pewnym krokiem przekroczyłam próg wielkiej sali i usiadłam... Obok Adama. Ten popatrzył na mnie lekko zdziwiony. Nalałam sobie kremu pomidorowego i wzięłam łyżkę leżącą obok mojej miski.
- Smacznego - powiedziałam patrzcąc chłopakowi siedzącemu obok mnie prosto w oczy.
Ten uśmiechnął się szeroko, prawdopodobnie na wiadomość, że nie stroję fochów i odpowiedział mi tym samym.
- Więc wytłumaczysz mi dlaczego rzuciłaś się na mnie jak jakaś niewyżyta laska? - zapytał.
- Po prostu taką poczułam potrzebę. - odpowiedziałam.
Adam parsknął śmiechem.
- Mogę wiedzieć co cię tak śmieszy? Chciałabym ci przypomnieć, że ty rownież przygwarzdżałeś mnie do ściany niczym napalony ogr, więc absolutnie nie jesteś usprawiedliwiony.
Rzucił mi rozbawione spojrzenie po czym ze zrezygnowaniem pokręcił głową i wrócił do posiłku.
- Ty jesteś niemożliwa - stwierdził przełknąwszy kolejny kęs pieczeni.
Rzuciłam mu spojrzenie mówiące "Ach tak?" Po czym pociągnęłam łyk soku pomarańczowego. Nachyliłam się i szepnęłam mu na ucho.
- Jeszcze nic o mnie nie wiesz - uśmiechnęłam się tajemniczo, na co on zakrztusił się swoim napojem.
- Kobieto, co się z tobą stało?
Nic mu nie odpowiedziałam tylko wstałam powoli od stołu i zdecydowanym krokiem wyszłam z sali.
Myśli, że tylko on może sobie być mega seksownym i uwodzicielskim? O nie, teraz oboje sobie pogramy.


Adam? Kurde, co we mnie wstąpiło? xD krótkie i pisane na telefonie, ale niedługo prawdpodobnie bd miała komputer *o*

niedziela, 24 maja 2015

Ombrelune: Od Adama cd. Clarisse

- Może to lesby - skrzywiłem się z niesmakiem. - Albo patrzą na ten metrowy kawałek srajtaśmy, który ciągnie ci się za nogą.
- Jezu, gdzie?! - Clary natychmiast wstała i uniosła nogę, chcąc dokładnie obejrzeć but. W tym momencie nie wytrzymałem i zacząłem pokładać się ze śmiechu, omal nie tracąc równowagi na miotle. - Adamie Brooksie! Zejdź no tylko z tego badyla, a stanę się twoim najgorszym koszmarem! - krzyknęła, robiąc groźną minę, gdy zorientowała się, że żartuję.
- Już biegnę - zaśmiałem się, robiąc w powietrzu korkociąg.
Warknęła na mnie z najwyższą irytacją i pogardą dla mej osoby.
- Dla separacji od takich właśnie ludzi Clarisse nigdy nie opuszczała biblioteki - wycedziła przez zęby głosem lektora deklamującego fragment książki.
- Hm? - Uniosłem brew ze zdziwieniem.
- Nie, nic...
- Nudzi ci się, mała? - zapytałem po chwili zastanowienia.
- Nie. Właściwie to miałam już wra... Au, Bastet! - Kotka wpiła pazurki w nogę swojej pani. - No dobrze, dobrze. Niech będzie. Nudzę się. I co?
- Może gdzieś wyskoczymy? - zaproponowałem, ubierając swoją twarz w jeden z najczarowniejszych uśmiechów.
- Nie wiem, czy mi się chce - odparła, spoglądając na swojego pupila ostrożnie.
- Nie wiem, czy mi się chce - przedrzeźniłem ją. - A co będziesz robić, siedzieć w bibliotece?
- Może - bąknęła.
- No, dawaj, ruszmy się gdzieś! - Zamaszyście uniosłem ręce, składając je w proszącym geście. Gwałtowność ruchu sprawiła, że niebezpiecznie zachybotałem się na miotle, tracąc równowagę, którą jednak w trymiga odzyskałem.
- Matko! Nie rób tak... - Clary autentycznie się przeraziła. Wiedziałem, że od czasu wypadku z dzieciństwa ma fobię przed upadkiem.
- Nic mi nie jest - wzruszyłem ramionami.
- Ale mogłoby być.
- Ale nie jest!
Po tej krótkiej wymianie zdań zdecydowaliśmy się opuścić boisko. Ja na swojej Błyskawicy pomknąłem prosto do szatni, by napić się i mało wiele ogarnąć, Clary natomiast pozwoliłem powoli i spokojnie zejść z trybun, nawet nie śmiąc proponować jej podwózki.
Kilka minut później już byliśmy w drodze do Écuelle. Jesień w południowej Francji nie jest z reguły dokuczliwa, pogoda była naprawdę piękna. Aż chciało się tańczyć i fikać koziołki! Co zresztą robiłem. Całą drogę.
- Przestaniesz?! - Clary w pewnym momencie nie wytrzymała.
- Matko, jesteś totalnie aspołeczna przez tą bibliotekę. Książki szkodzą - rzuciłem.
- Tobie poważnie zaszkodzą, jak dostaniesz takim tomem "Historii Hogwartu" przez łeb - burknęła.
- Ale się boję - zadrwiłem, wykrzywiając twarz w dziwnym grymasie.

Clary?
Krótkie. Nudne. Pisane przez dwa jebane miesiące.
Co jest ze mną?

poniedziałek, 18 maja 2015

Papillonlisse: od Daniela CD Avalone

-Wiem, demonie mój najdroższy - rzuciłem kumplowi przepraszające spojrzenie i pocałowałem dziewczynę, co nieco ostudziło piekielny ogień - Ale ja chcę.
Westchnęła, jednak prędko spojrzała na mnie wściekle.
-Jeśli myślisz, że takie ignorowanie mnie ujdzie ci na sucho po kilku całusach...
-To mam zdecydowanie rację - wyszczerzyłem się i ponownie pocałowałem Amy - A co uchodzenia, może ujdziemy po lekcjach na spacerek? No wiesz, Vako wyrusza zdobywać Vinylię, więc na ten czas jestem wolny.
Spojrzała na mnie ciężko, jednak z błyskami podekscytowania w oczach. Dawno nigdzie razem nie wychodziliśmy.
-OK. Postanowię ci wybaczyć ten jeden raz, tak z dobroci serca.
Odwróciła się i odeszła.
-DOBROCI serca? Jesteś pewna, że nie chcieli cię w niebie?-zawołałem za nią.
Powróciłem do kumpla. Był wyraźnie zniesmaczony.
-OK, rozumiem. Dzień bez podlizania dzień stracony, ale aż tak LIZAĆ to ty nie musiałeś.
Wyszczerzyłem się.
-Chodź, ofermo. Trza się odpicować.
~~*~~
Vako z Lilianne, a ja i Amy poszliśmy Pod Trzy Różdżki. Znaleźliśmy wolny stolik w tyle lokalu i siedliśmy. Od razu zamówiłem dwa piwa kremowe i ciasta z kajmakiem. Na mój koszt. Dodałem nawet napiwek dla kelnerki!
Avalone patrzyła na mnie czujnie. Nawet, kiedy ja zabrałem się do jedzenia, zerkała na mnie znad ciastka.
-No co?-zdziwiłem się.
-Są trzy możliwe wyjaśnienia dla tej skrajnie dziwnej sytuacji: odziedziczyłeś spadek albo wygrałeś na loterii, podoba ci się ta kelnerka albo NAPRAWDĘ chcesz mnie przeprosić za twoją fatalną ignorancję.
Nie odpowiadałem długo. Napiłem się. Zjadłem jeszcze ciacho. Napiłem się znów. Już miałem coś powiedzieć, gdy Amy nachyliła się nad stolikiem i mnie pocałowała. Nie protestowałem, ale gdy skończyła spojrzałem na nią zdziwiony.
-Sorry, nie mogłam się powstrzymać - otarła twarz wierzchem dłoni - Miałeś wąsy - wyjaśniła.
-Hm... w sumie mogłaś mi powiedzieć to bym wytarł serwetką, ale ten sposób chyba bardziej mi się podoba.
Zaśmiała się i wygodniej rozsiadła.
-Mnie też - przyznała - W ten sposób higiena też potrafi być przyjemna. Ale tyłka ci tak nie zamierzam wycierać - uzupełniła. Dostałem ataku. Zacząłem się śmiać, zwijać na krześle, aż obecni w pubie posyłali mi potępiające spojrzenia, jednak ja śmiałem się nadal.
-No co? Co w tym takiego zabawnego, mówię całkiem poważnie - obraziła się.
-Ta, wiem. Po prostu... sobie to wyobraziłem...
Zakrztusiłem się i pacnąłem twarzą w stół i prosto w ciastko z karmelem i bitą śmietaną, ale i tak się tym nie przejąłem.
W końcu i Amy nie mogła powstrzymać śmiechu i chichraliśmy się tak oboje, ciepłe piwo stygło.
-Kurcza, niepotrzebnie to powiedziałam - Amy otarła łzy.
-Nie rycz, bo ci tapeta spłynie - poradziłem jej.
-Choroba, faktycznie - przeciągnęła palcami wskazującymi po dolnych powiekach, a ja się zaśmiałem ponownie - Co? No co? Zwykła maskara, nie kilo fluidu.
-Maskara... czy masakra? - wykrztusiłem.
-Wiesz, mam wszelkie powody żeby obrazić się ponownie - zirytowała się.
-OK, OK, już mi lepiej - odetchnąłem i trzasnąłem się w policzek. Zabolało. Roześmiałem się znowu - Nie, jednak nie!
-Czekaj, poprawię - warknęła i dała mi z liścia.
-Ej! - uspokoiłem się momentalnie - No wiesz, przez tydzień z twoją łapą na poliku będę chodził! Taką urodę rujnować, grzech!
Jakaś blądincia, która akurat przechodziła obok zachichotała i puściła mi oczko.
-No, grzech - zgodziła się szeptem. Amy odprowadziła ją morderczym spojrzeniem.
-Ja nie rujnuję. Ja znaczę terytorium.
Ponownie wybuchłem śmiechem.
~~*~~

-Hejloł, serce moje! - zawołałem do Avalone po drugiej stronie biblioteki. Bibliotekarka spojrzała na mnie krzywo i położyła palec na ustach. Podbiegłem do dziewczyny - Zgadnij co?
-Hmmm... - udała, że myśli - Vinylia fatalnie dała Vakonowi kosza, który załamał się psychicznie i postanowił rozpocząć nowe życie na farmie jeżozwierzy w Wąchocku?
Prychnąłem śmiechem.
-Zła odpowiedź! Nasza metoda na zazdrość zadziałała jak złoto?
Uniosła brew.
-Coś ci nie wierzę. Zadziałał na sto procent?
-No... nie do końca... - wyjaśniłem jej jak to było z tym, jak Lilianne i Vinylia przejrzała nasz genialny, oryginalny i pionierski plan.
-No i poszli w pierony, a wieczorem Vako był totalnie nieprzytomny. Ej, co co? Coś cię bawi?
-Miałam rację! - zawołała Amy radośnie i zaklaskała w ręce jak mała dziewczynka - Było do niej normalnie podejść i poprosić, a nie wydziwiać! I to my jesteśmy skomplikowane!? HA!
-ĆŚŚŚŚ! - syknęła cała biblioteka. Avalone zeszła z tonu.
-Jestem genialna!
Odtańczyła taniec zwycięstwa. Zaśmiałem się cicho i przytuliłem ją do siebie.
-A wiesz co to oznacza? - szepnąłem jej we włosy.
-Nie? - pytająco uniosła wzrok.
-Vako ustawiony...
-Aha
-Już nie muszę go popychać do działania...
-Aha...
-Czyli jestem wolny...
-Aha...? Brzmi obiecująco...
-A że jestem wolny, a my się długo nie widzieliśmy odkąd zaczęły się te jego rozterki, to wypadałoby spędzić trochę więcej czasu razem.
Westchnęła.
-Fajny plan, chyba najlepszy z twoich.
-Wszystkie moje plany są fenomenalne

Amy? :3

piątek, 8 maja 2015

Papillonlisse: Od Aiden'a-c.d. David'a

-Witaj w moich skromnych progach -gestem dłoni pokazał cały pokój. Rozejrzałem się. Jak na pokój chłopaków w moim wieku panował tu porządek. Znaczy się przynajmniej na paru łóżkach, bo reszta to był istny Armagedon. –Rozgość się. Ale lepiej nie grzebać po szafkach…
- A co? Wyskoczy niebieska ręka i mnie do niej wciągnie? –spytałem, a w głowie miałem obraz pewnych rączek, które występowały podczas pewnej sceny w Soku z Żuka. Pod nosem zacząłem nucić piosenkę, która akurat leciała właśnie w tym momencie. Nie zważając na to, że blondyn spojrzał na mnie z uniesioną brwią. I tak miał szczęście, że nie śpiewałem na całe dormitorium, bo czasami mnie się to zdarzało. Rzuciłem się na łóżko pierwsze z brzegu. David wstrzymał oddech. Chyba nie powinienem paść akurat na te łóżko, więc grzecznie wstałem i poprawiłem je. –No to, więc panie ładny… Mogę spać na ziemi. Mnie tam nie przeszkadza czy mam spać na ziemi czy z tobą. Jednakże ostrzegam. Mogę cię skopać no i zabrać kołdrę… Nawet, jeśli będziemy mieli dwie… To i tak wylądujesz na ziemi. Dlatego też z głębi mojego serduszka zgadzam się na podłogę. Po za tym drogi kolego… Wiesz, która może godzina? Babka od muzykologi kazała mi przyjść i w ogóle… Może pójdziesz ze mną?  Posłuchasz jak gram i w ogóle. I nie to nie będzie trójkąt. Właściwie to nie wiem, na czym zagrać… Może trąbka będzie oryginalna. Ogóle od zawsze chciałem grać na dudach. Mój dziadek na nich grał, a przynajmniej tak słyszałem i zawsze w salonie leżały takie zakurzone dudy. Ale nigdy nie wolno było je ruszać, a ten, kto tknął świętej pamięci dudy dziadka dostawał po łapach… Czyli chyba jednak będę grał na wiolonczeli.
Razem z blondynem wyszliśmy z dormitorium Luniaków do Sali od muzykologii. W środku akurat była próba kółka muzycznego. Miałem na nim być i się nie spóźnić, a wyszło jak zawsze. Nauczycielka chwyciła mnie za ucho i pociągnęła aż do fortepianu. Spojrzała na mnie wzrokiem bazyliszka.
- Pan Solance jak zwykle się spóźnił. Tracę do ciebie chłopcze pomału cierpliwość. Dziś obsadzam się, jako pianistę jednakże wrócisz do wiolonczeli jak tylko dziewczyna wyzdrowieje. No to wracamy do próby… A pan, panie Martines? Przyszedł pan pooglądać czy może dołączyć? Otwieramy na stronie 2 gitary! Skrzypce na pierwszej, a ty Solance odnajdź w nutach początek utworu. Widzisz ile musisz odczekać taktów zanim wejdziesz? Flety gotowe? Reszta gotowa? Dobra na 3. Pierwsze gitary przygotowane? A ty Martines usiądź, a nie podpierasz ścianę. –nauczycielka uniosła batutę i zaczęła rozbrzmiewać muzyka „Arrival of the Birds & Transformation”. Oczywiście za pierwszym razem poprawiała nas z 5 razy, a cała próba trwała około godziny. Po zakończeniu podszedłem do Blondyna.
- Mam nadzieję, że aż tak cię nie skatowałem, że cię tu przywlokłem David –wyszczerzyłem się. –No to teraz muszę znaleźć moją sowę, ponieważ miałem dziś dostać list od najważniejszej osoby pod słońcem. I nie. To nie moja mama. Niestety moja kochana sowa jest mało inteligentna… Po za tym zapomniałem o Zołzie! Przecież ona mnie pochlasta jak ją znajdę. Zołza! Kici! Kici!
Wyszedłem z klasy i na cały głos zacząłem wołać kotkę, która jak to koty w zwyczaju mają miała mnie wysoko w poważaniu. Blondyn szedł za mną, a ja brnąłem na przód i szedłbym dalej gdyby nie oczy pewnej pięknej dziewczyny. Miała takie śliczne fiołkowe oczęta i… Mojego kota. Wiedziałem, że to Zołza, ponieważ Zołzę nie da się pomylić z żadną inną kotką. Tyle, że jak tu podejść „Hej. Uciekł mi kot i akurat masz go na rękach. Mogłabyś mi go oddać?” czy może „Ładny kot. Ostatnio jednego zgubiłem i jest wielkie prawdopodobieństwo, że to mój”.
- Nie gap się tak na nią. Może czuć się nie komfortowo. Choć to Harpia, a te to takie jakby ktoś im do obiadu coś podrzucił. –stwierdził blondyn.
- Mnie nie chodzi o nią. Chodzi o kota! –wskazałem na kota, którego dziewczyna miała na rękach.
- Wolisz kota od dziewczyny? –uniósł brew.
- Nie. To mój kot. To moja Zołza. –powiedziałem. Stwierdziłem, że teraz albo nigdy. Podszedłem do dziewczyny i walnąłem coś, czego można się było spodziewać. –Znalazłaś tego kota? Jeśli tak to jest wielkie prawdopodobieństwo, iż jest to moja Zołza.
- No to twój kot, bo właśnie szukam jej właścicielki albo właściciela. Widzisz kochanieńka. Wrócisz do pana. –uniosła kotkę na wysokości swojej twarzy. Nie zdążyłem nawet ostrzec, kiedy Zołza wyciągnęła pazury i drachnęłam dziewczynę w policzek. Kotka uciekła i pobiegła przed siebie prychając przy okazji na mnie z urazą. –Nic się nie stało… Naprawdę…
Dziewczyna poszła, a ja w myślach dusiłem tą kotkę. Blondyn położył mi rękę na ramieniu.
- Tym sposobem to ty nawet drzewo nie poderwiesz –powiedział.
- To wszystko wina tego piekielnego kota! –wskazałem na korytarz, w którym Zozła zniknęła. –Jak mnie mam wyszła z najgłębszej czeluści tartaru żeby mnie prześladować. Ona ma tak zawsze… Z nią nie poderwę żadnej. Teraz już wiesz, czemu Zołza ma na imię Zołza a nie Pusia czy Czekoladka czy no nie wiem Falbanka… -wzruszyłem ramionami i spojrzałem na kumpla. –To co teraz?
[David?]

niedziela, 3 maja 2015

Bellefeuille: Od Jonasza cd Amir'a

Podobnie jak większość, byłem na błoniach i latałem na miotle. Koledzy wypuścili złoty znicz, a ja, że jestem "ścigającym", to musiałem za nim ruszyć jak głupi. Już stawałem na miotle i wyciągałem ku niemu rękę. Wtem ktoś na mnie wpadł. Momentalnie poczułem jak zsuwam się z miotły i spadam. Słyszałem z boku krzyki, które mnie nawoływały. Były łamliwe i przeszywające. Zobaczyłem nad sobą Amir'a.
To działo się tak wolno...
Począł pikować ku mnie z wystawioną dłonią. Chciałem jej dosięgnąć. Nie mogłem, był za daleko. Przerażenie zawładnęło moim ciałem, nie mogłem zmienić formy. Wyprężyłem się jak struna, z głową skierowaną w dół. Patrzyłem na zbliżającą się ziemię. Zamknąłem oczy i spróbowałem się rozluźnić... teraz... albo już nigdy... a gdy je otworzyłem to zacisnąłem zęby. Przemieniłem się w hipogryfa, aby przy okazji Amir spadł na mój grzbiet. Jak przypuszczałem tak się stało. Padł na mnie, odrzucając miotłę. Zaczął targać pióra. Opadłem na trawę, a on zeskoczył, przewracając się w tył. Powróciłem do prawdziwej formy i padłem na kolana. Skierowałem drżącą głowę w jego stronę. Wszystko zaczęło się rozmazywać. Złapałem się za brzuch prawą ręką, a lewą zacisnąłem na źdźbłach trawy. Ktoś mnie podniósł i zaczął biec do szkoły.

***

- To nic takiego, tylko wybity obojczyk i posiniaczony brzuch, niedługo pan wyjdzie- urocza pielęgniarka uśmiechnęła się do mnie. Kiwnąłem głową, odwzajemniając gest. Osobą, która mnie przyniosła, nie był kto inny jak Amir. Wiedziałem, że to zamknięty rozdział, że nie wrócimy do siebie, jednakże jego ciepło i wszystko co z nim było związane, dawało mi poczucie spokoju, bezpieczeństwa i tego, że jest ktoś, za kim tęsknie i w pewnym sensie jest moim oparciem. Trzymałem na komodzie jego poruszające się zdjęcie, gdy posyłał aparatowi szeroki uśmiech i puszczał mu oczko, lecz tylko ja je widziałem. Dla innych było zaczarowane i widzieli je dopiero, gdy je podnosiłem, co robiłem często...
Zbyt często...
Wziąłem jakąś kartkę i wypisałem na niej krótkie słowa:
"Dziękuję Ci..."
Pod spodem zamieściłem moje zaczarowane zdjęcie, które szczerzyło się do oglądającego, by na końcu podnieść różdżkę i przyjąć neutralny wyraz twarzy, machnąć tym magicznym patykiem i wtedy kartka powoli zapalała się od dołu. Zadziała to dopiero, gdy on weźmie ją w łapki.
Zamknąłem ją i poleciłem, by trafiła do Amir'a. Zmieniła się w motyla i wyleciała przez otwarte drzwi. Sam wyjrzałem przez okno. To tylko podziękowanie... nic więcej...

(Amir? Rekordy w długości opek .-. )

Bellefeuille: Od Amir'a cd Jonasza

Przyglądałem jej się z boku. Dłuższe blond włosy, grzyweczka w stylu e(ski)mo(sa), lekki uśmiech, którym wdzięcznie każdego pozdrawiała i lekko wydęte policzki. Była bardzo do kogoś podobna, ale nie miałem pojęcia, z kim mogłaby być połączona genami. Camille, brzmi tak prosto w naszym języku a nóż.. dawniej niebiesko-włosy opowiadał o koledze Kamilu z polski. Wciąż czułem się dziwnie, wspominając osobę, którą kochałem. On.. nie zasługiwał na mnie. Słyszałem, że zmarli mu rodzice, a gra specjalnie dla nich. Odwiedziłem go z innymi ale nic nie powiedziałem. My już nigdy nie będziemy w dobrych relacjach. Zdrada jest hańbą, obrzydlistwem a co najważniejsze~rani najbardziej. Był zdolny do całowania innego. Do tej pory widzę ich zbliżających się do..
- Jesteśmy! - rzuciła popychając drzwi od biblioteki, bo to właśnie tu zamierzałem zanieść wszystkie okładki. Szybkim krokiem przemierzałem korytarzyki rozdając na miejsca książki. Dziewczyna znikła mi z pola widzenia, jednak nie na długo pozostałem sam. Xev, rudowłosa anielica wskoczyła mi na plecy śmiejąc się cicho. Od tygodnia staramy się poznać bliżej, tym bardziej, że dwa razy zdarzyło nam się przespać i czułem się z tym źle, bo to na prawdę super dziewczyna. Odwróciłem się do niej, objąłem ją w pasie i namiętnie pocałowałem. Odwdzięczyła się podrapaniem mnie po karku i mruczeniem. Przerwało nam chrząknięcie blondynki, która przyjęła pozę niewinnej i przejechała palcami po swoich włosach. - Skończyłam.
- Dziękuję. - odparłem i złapałem rudą za rękę, idąc do wyjścia powoli.
- Ale ładna! - powiedziała do mnie na ucho, gdy szliśmy korytarzem. Wyszczerzyłem się do niej jak głupi.
- Same kąski do mnie przylatują! - za to oberwałem z łokcia. Potrafiliśmy żartować z takich spraw, bo nikt nas nie trzymał na smyczy. Byliśmy z kim chcieliśmy, robiliśmy co nam wpadło do głowy a partner miał g*wno do gadania, gdyż go nie było.
Na obiedzie przysiadłem się do David'a, bo wszyscy inni zajęci byli Jonaszem. Gryzło mnie to, że stał się taki popularny, ale cóż. Przełknąłem kolejny kawałek pieroga.
- Ma więcej fanów niż ty. - zagwizdała Sumka podchodząc do nas. Wstałem, przytuliłem się do niej mocno i nie puściłem mimo bicia mnie po plecach. - Puść niedźwiedziu..
- Dobrze jędzo. - wystawiłem do niej język wracając na miejsce. Dokończyłem żarło zaraz zbierając się do wyjścia. Nie umknęło mi jak fuksjowo-włosy popatrzył za mną. Obserwował mnie, tak jak ja jego.

~

Wzbiłem się w powietrze wykonując różne akrobacje. Nareszcie udało mi się opanować latanie, potrafię nawet stać na miotle i szybko lecieć ( : D ) co jest cudem. Podskoczyłem na niej z radości, okręciłem się i znów wzbiłem..

<mhmhm>

Bellefeuille: Od Bianki CD Lili

~ Obudź się śpiące Brzydkie Kaczątko. ~ warknął niemiły, kobiecy głos.
- Co ? - mruknęłam zaspana. Przekręciłam się na prawą stronę, skąd dobiegał odgłos nerwowego tupania stopą.
~ G*wno. ~ Majestatyczna odpowiedź została dodatkowo zaopatrzona w pełne dezaprobaty westchnięcie. Próbowałam zobaczyć coś przez egipskie ciemności panujące w pomieszczeniu, lecz nie dało to żadnego efektu. W powietrzu czuć było charakterystyczny zapach medykamentów.
- Emm... Kim jesteś ? - zapytałam drżącym głosem.
~ Twoim koszmarem. ~ parsknęła. Ostrożnie przesunęłam dłoń w kierunku szafki nocnej. W ciemności rozległ się szyderczy chichot. ~ Biedactwo... Gdzie mogła się podziać twoja różdżka ?
- Człowieku, KIM ty jesteś i czego CHCESZ ?! - krzyknęłam, czy raczej pisnęłam ze strachu. Skuliłam sie na łóżku. Nagle usłyszałam odgłos szeleszczącego materiału i do pokoju wlał się strumień jasnego światła.
- Panno Fiodorow, nic pani nie jest ? - zapytała pani Petersen opuszczając różdżkę. - Słyszałam krzyki.
- Ja.... Nie, wszystko dobrze. Czy tu ktoś był ?
- Dziecko drogie, mamy środek nocy. - Jakby na potwierdzenie tych słów ziewnęła. - Kto miałby tutaj przychodzić ? Może ci się śniło? Pójdę po Eliksir Słodkiego Snu.
- A czy mogłaby mi pani przynieść moją różdżkę ? Nie mogę jej znaleść.
- Oczywiście. - powiedziała i wyszła zostawiając uchyloną zasłonę. Po cichu wyjrzałam za nią. Zobaczyłam szereg szpitalnych łóżek, z których tylko parę było zajmowane przez poszkodowanych uczniów. W całym Skrzydle panowała niesamowita cisza, a z dużych okien sączyło się blade światło księżyca. Stałam tak kilka minut, dopóki nie wróciła pani Petersen. Wypiłam eliksir i zasnęłam na resztę nocy. Obudziłam się rano kiedy przyniesiono mi śniadanie. Jedzenie w samotności zdecydowanie ma dużo plusów, ale najważniejsze jest brak wszechobecnego mlaskania i odgłosów głośnego przełykania ( Jest tu ktoś chory na mizofonię oprócz mnie ? ;-; ). Yyyych obrzydlistwo. Wzięłam do ręki podręcznik Zaklęć mając zamiar się pouczyć. Co jak co, ale natura Orlaczki wzywa. Po lekcjach do Smoka przyszli Rycerz ze swoją Księżniczką.
- I jak tam ? - krzyknęła podekscytowana Lili rzucając się na łóżko. - Petersen mówi, że jutro będziesz mogła wrócić na lekcje.
- Naprawdę ? Merlinowi niech będą dzięki ! - Uśmiechnęłam się szczerze. - Jest tu tak nudno, że nawet zaczęłam czytać Historię Magii.
- Uuuu... Nie zazdroszczę. - powiedziała Vi. - A teraz na dokładkę przyniosłyśmy ci notatki z WSZYSTKICH lekcji.
- O nieeee... - jęknęłam i ostentacyjnie osunęłam się na poduszki. Nieoczekiwanie zaczęłam się śmiać. Nie wiem nawet z czego, tak poprostu. Po chwili moje towarzyszki dołączyły do wspólnego brechtania.
~ Takie to śmieszne ? ~ Zachłysnęłam się powietrzem. Znowu ten głos, ale tym razem nie mogłam śnić. Chyba.
- Słyszałyście ? - spytałam przyjaciółki. Spojrzały na mnie ocierając oczy.
- Niby co ?
- No głos... - Dziewczyny patrzyły na mnie nic nie rozumiejąc. Nagle Vinyl zachichotała.
- Dobre. Prawie nas nabrałaś. - powiedziała. Kiedy przetworzyłam to w myślach wymusiłam uśmiech i pokiwałam głową. Miałam nadzieję, że nie wyglądało to sztucznie. One jednak nie wydawały się przejęte. Kilka minut później musiały wyjść, żeby na jutro napisać esej z Zaklęć. Ja zostałam sam na sam z moimi myślami i porcją eliksirów.
< Vi? Li? Nawet nie wiem co to jest ;-; Przypadkowe zlepki zdań. Btw. Lili i Vinyl NIE wiedzą o ''głosie'' :3 >

Ombrelune: od Volonte CD David'a

Uśmiechnęłam się diabolicznie.
-Chodź, blondi - powiedziałam i wstałam - Mamy eliksir niewidzialności do sporządzenia.
-CO!?
-Dowiesz się - wciągnęłam go do zamku i zaczęłam biec w stronę biblioteki - Moje źródła doniosły, że grupa pierwszaczek zdobyła skądś hasło do Łazienki Prefektów i dziś o północy się tam zbiorą na nocnym luksusowym kąpanku. Trza by im nakłuć nieco to nadęte ego - zachichotałam. Myśl o sprawieniu im bólu jakoś mnie rozweseliła - O, tu jest!
Ściągnęłam z półki stary podręcznik do eliksirów.
-Teraz leć, czarcie pacholę, po składniki z tejże listy. I nie zapomnij o kociołku, ofiaro! - zawołałam za nim i z zadowoleniem oparłam się o stół. Uruchomiłam tryb generała i wysłuchałby mnie nawet, gdybym kazała mu wbiec nago do Wielkiej Sali i zatańczyć macarenę na stole nauczycieli.
Po chwili wrócił z koniecznymi składnikami i rozpoczęliśmy przyrządzanie eliksiru, chichocząc co chwila.

~~*~~
-Uh - zmarszczyłam się - Smakuje jak szczyny trolla.
-Dobre określenie - potwierdził David z miną znawcy - Bogaty bukiet aromatów, wytrawne, lekko skwaśniałe.
Wydałam parsknięcie będące czymś pomiędzy dźwiękiem pogardy a rozbawienia.
-Ważne, że działa - powiedziałam - Znikasz.
-Ty też.
-Czyli wyruszamy do Łazienki Prefektów. Będziesz musiał otworzyć dyskretnie, a najlepiej, żebyśmy weszli za którąś z nich.
Podążyliśmy pod drzwi za jakąś zakonspirowaną pierwszaczką. W tym czasie zniknęliśmy całkiem.
-Wszystkie panie kochają David'a-szepnęła do drzwi, które się otworzyły, a my wślizgnęliśmy się do środka. Niemal czułam, jak David się rumieni. Nie wiem tylko czy z powodu hasła, czy takiej ilości półnagich dziewczyn. Niektóre nawet nie miały staników - nieszczególnie miały co ukrywać.
Ta, za którą weszliśmy także zrzuciła ubrania i weszła do parującej wanny, w której już siedziały jej przyjaciółki. Przyjęły ją chichotami. Zaczęły coś tam szeptać, jednak w miarę upływu czasu czuły się coraz pewniej i mówiły głośniej, mniej nachylone do siebie. A tematy stawały się coraz bardziej sprośne.
-Podmieńmy te szampony zanim zaczną porównywać rozmiary swoich pierwsi - syknęłam na ucho David'a. Przynajmniej sądziłam, że tam ma ucho, bo wciąż pozostawaliśmy niewidzialni. Równie dobrze mogłam mu to wyszeptać w potylicę lub czubek nosa. Podpełzliśmy do półeczki z szamponami i płynami i powolutku podmieniliśmy zwykłe szampony na magiczne farby do włosów, które znaleźliśmy w zapasach skonfiskowanych dzieciakom.
Wybiegliśmy z łazienki już nie przejmując się otwarciem drzwi, bo stało się, co stać się musiało. Dziewczynki był już całkiem skupione na okolicach w ciele koleżanek gdzieś pomiędzy szyją a pępkiem.

~~*~~~
Następnego dnia po szkole słychać było zrozpaczone piski grupy pierwszaczek. Ich włosy były w ohydnych kolorach jak brudna zieleń, żółto-brązowe i tego typu. Kiedy obok przebiegła mała, za którą weszliśmy do łazienki, uśmiechnęłam się szeroko do David'a.
-Brzydki ten uśmiech - stwierdził - Wyglądasz, jakby jeszcze nie było ci dość.
-Bo nie dość- odpowiedziałam całkiem poważnie


David?

piątek, 1 maja 2015

Bellefeuille: Od Jonasz do Amir'a

Lekcja transmutacji. Dla mnie było to wyjątkowo łatwe, gdyż niedawno okazało się, że jestem metamorfomagiem. Zmiana w kota- banał, pies- łatwe, kanarek- no błagam!
Już miałem przyjąć formę salamandry ognistej, gdy wtem do sali weszła dyrektorka.
- Panie Milar... proszę za mną- wskazała na mnie swym długim paznokciem. Nieco zestresowany wstałem i ruszyłem za nią. Oblał mnie zimny pot, a co jeżeli zrobiłem coś naprawdę złego?
Po dotarciu do jej gabinetu, usiadłem na krześle, które mi pokazała, po czym sama spoczęła na swoim, wyglądającym jak prawdziwy tron, przy wielkim biurku. Jej mina nie wyrażała by było to coś miłego. Po cichym chrząknięciu i poprawieniu pierścionka, oraz złotej bransoletki, spojrzała na mnie z powagą w oczach.
- A więc... Panie Milar, wieści, które dziś do nas dotarły nie są zbyt przyjemne. Dokładniej chodzi o pańskich rodzicach.
- Wypisali mnie?- moje kąciki ust zrezygnowane skierowały się ku dołu.
- Nie... niestety jest to coś o wiele, wiele gorszego. To co teraz panu oznajmię, może, a raczej na pewno, drastycznie wpłynie na pana psychikę. A więc... pańscy rodzice... jechali samochodem, podobno do sklepu, bo chcieli kupić panu prezent i... prezent kupili, ale już go nie wyślą... panie Milar, pańscy rodzice nie żyją...
Nie żyją...
Nie żyją...
Nie żyją...
Te słowa podeszły do mnie i z całej siły pi*prznęły mnie w pysk.
- Tto żart?
- Niestety, nie... mieli wypadek... nie przeżyli... od dziś jest pan pod opieką ciotki... jeżeli się pan zdecyduje, możmy zapisać pana na terapię, a także zwolnimy pana z lekcji do czasu... do czasu dojścia do siebie...

***

Ósmy dzień spędzony na wyciszaniu się w pokoju. Nico przychodził kilka razy dziennie, aby przynieść mi jedzenie i mnie pocieszyć. Nie wychodził mu...
Chciałbym, żeby to on tu był...
Z mojego dormitorium codziennie dochodziły wdzięczne dźwięki skrzypiec, dzięki czemu zrobiłem sobie już niezłą widownię. Kiedy tylko przejeżdżałem smyczkiem po strunach, wpadała tu chmara dziewczyn i kilka kujonów, którzy zafascynowani taką muzyką słuchali mnie uważnie. Raz nawet ujrzałem tego, którego kocham. Uśmiechał się delikatnie, stał z boku.
Grałem dla niego.
Grałem dla rodziców.
Powoli godziłem się z myślą, że ich nie ma... ale już ich nie zobaczę... nie powiem im jak bardzo ich kocham.
Ból...
Tak cholerny ból rozrywał mnie od środka.
Ale to mi pomogło.
Pomogło mi w pewnym sensie dorosnąć, stać się silniejszym.
Aczkolwiek zraniło moją psychikę dogłębnie. Wyryło we mnie głęboką dziurę i zmiażdżyło pewną część mojego umysłu. Byłem teraz dziwnie wyciszony, dość smutny i odseparowany. Nie chciałem widzieć innych, chciałem być tylko ze skrzypcami.
Minął miesiąc.
Długi miesiąc, a ze mną nie było lepiej. Uczęszczałem na lekcję, ale nie rozmawiałem z ludźmi i nie byłem na nich aktywny. Zostały ze mną tylko skrzypce, innych odrzucałem. Ich delikatne dźwięki koiły moje burzliwe myśli i leczyły głębokie rany. Pocieszały mnie i płakały ze mną.

***

Święta już za chwilę. Postanowiłem mu coś kupić. Zwykły drobiazg, który miał pokazać, że mi na nim zależy i że jest dla mnie kimś ważnym. Jednakże, aby to zrobić musiałem zbliżyć się do niggoo jeszcze bardziej. Bogu dzięki, iż jestem metamorfomagiem. Plan mój był dość niebezpieczny i była szansa iż w ogóle się nie powiedzie.
Wkradłem się do damskiej łazienki, gdzie przybrałem formę młodej, blondynki.



Uśmiechnąłem się sam do siebie po czym ruszyłem na lekcje pod postacią Camille Berié, nowej uczennicy z domu Bellefeuille. Jeżeli to nie wypali, przejdę do drastyczniejszych środków...
Wybiegłem... znaczy się, wybiegłam, pełna energii i wyszczerzona od ucha do ucha. Nim się zorientowałam, podczas mojego biegu wpadłam na Amir'a, niosącego stos książek. Czym prędzej pomogłam je pozbierać.
- Przepraszam, jestem taka rozkojarzona!- zaśmiałam się i podałam mu lektury.
- Nie szkodzi...
- Pomóc ci z nimi? Są ciężkie.
- Nie będę angażował dam w coś co mogę przenieść sam...
- No ale dajże spokój! To nie problem, daj, pomogę ci!- wręcz wyrwałam mu kilka.
- Yhh... no dobrze...
Szliśmy w ciszy. Przyjemnej, jak dla mnie, ciszy.
- Jesteś nowa, co nie?
- Tak, Camille Berié, nowa uczennica z domu Orlaków.
- Amir Tuasion, miło mi...
- I mi też!
W ciele Camille byłem... inny, weselszy, zdrowszy... byłem jak kiedyś. Wiem, że to nie fair i to chamskie w stosunku do Amir'a, ale... nie mogę bez niego żyć...
Bo tęsknie...
Bardzo...

(Amir?)