Chłopak zrezygnowany opadł na kanapę.
- A niby czemu mieliby cię wpuścić i przede wszystkim, gdzie?
- Musiałem iść do innego dormitorium, do pewnej osoby, ale jakiś Smerf musiał mi przeszkodzić.
- Smerf?!- uniosłem nieco głos.
- Tak, Smerf! A po chol.erę ty wyłazisz w środku nocy?!
- Z obrazami byłem na kawce, wiesz?- prychnąłem- Byłem po leki uspokajające, przed wczoraj mieliśmy lekcję z Boginami, dalej nie mogę się ogarnąć.
- Cykor...
- Pff... nie moja wina, że jestem wrażliwy i strachliwy... przynajmniej umiem się utrzymać na miotle, nie to co niektórzy.
- Ej, a kto cię dziś ocalił przed tłuczkiem?
- Jakiś tłuk!
- O ty!- skoczył na mnie i zaczął mnie tarmosić po głowie. Puścił mnie. Poprawiłem rozmierzwioną fryzurę i chrząknąłem poprawiając krawat. Interesowało mnie po co tak bardzo chciał iść do drugiego dormitorium- Jonasz?
- Hmm?
- Czemu leki? Nie lepiej użyć zaklęcia?
- Jakoś już na mnie nie działa. To znaczy tylko to zaklęcie, reszta jest normalna- wyjąłem różdżkę i machnąłem nią gładko w stronę świeczki, wypowiadając słowo "Inferno". Zapaliła się- A tak przy okazji, dzięki za ocalenie życia, tam, na błoniach.
- Proszę... a ja dziękuję za wyrwanie połowy włosów, tam, na schodach.
- Nie ma za co- wyszczerzyłem się. Po chwili wyrwało mi się ziewnięcie- stąd moja ksywka Suseł... lubię spać- przymnąłem powieki i usiadłem na kanapie. Obok mnie Amir- Skąd jesteś?
- Mam korzenie brytyjsko-francuskie...
- Stąd ten akcent...
- A ty? Skąd jesteś Smerfie?
- A takie zad.upie zwane Polską- mruknąłem powoli odlatując. Sam nie wiem kiedy położyłem głowę na jego kolanach i zasnąłem. Ostatnie co poczułem to głaskanie po głowie (Oooch...). Później jakieś urywki, to jak niesie mnie do pokoju, kładzie na łóżku, idzie sobie...
***
- Jonasz, idziemy na śniadanie- trącenie w ramię i ciepły głos chłopaka lekko mnie wybudziły.
- Jeszcze pięć minut, mamo...- wymruczałem zakrywając się po uszy kołdrą.
- Amir, Amir!- jakiś blondasek przybiegł ubierając spodnie.
- Co tam?
- Idziemy?
- Zaraz, tylko niech ten śpioch wstanie.
- A kto to?
- Smerf Jonasz...
- JONASZ?!- wybuchł śmiechem godnym mojego nauczyciela od matematyki z dawnej szkoły, który mówiąc coś, czy śmiejąc się wypluwał wodospad śliny. Mówiliśmy na niego Ślinotok, lub Niagara. Słodko, nieprawdaż.
- Tak... masz coś do imienia Jonasz?- wyburczałem w podusię.
- I TEN AKCENT- dodał.
- Tak, nabijaj się, nabijaj- fuknąłem i przewróciłem się na drugi bok. Poczułem jak ktoś mnie podnosi. Na moje nieszczęście byłem już w mundurku, bo wczoraj się nie przebrałem. Amir wyszedł ze mną, przerzuconym przez ramię z dormitorium i ruszył do sali, gdzie na stołach podane było śniadanie. Oni usiedli z trzeciakami, ja poszedłem do kolegów z drużyny. Na stole pojawiła się uczta, w tym gorąca czekolada do picia...
Po śniadaniu zacząłem zmierzać do wyjścia, ale wcześniej usłyszałem, jak ktoś woła: "Szlama!". Dopiero po kilku minutach zorientowałem się, że jestem jedyną osobą, która wychodzi, a zieloni patrzą w moim kierunku. Po chwili dodali: "Dodatkowo głuchy!". Wszyscy z ich grupki wybuchli gardłowym śmiechem. Próbowałem nie okazywać, że bolało i czym prędzej poszedłem do łaźni. Zamknąłem się w toalecie i zacząłem chlipać, kuląc się na podłodze, przy ściance odzielającej jeden kibel od drugiego. Nim spostrzegłem, a drzwiczki się otworzyły i stanął nade mną Amir. Zasłoniłem twarz dłońmi, a on jak gdyby nigdy nic, wytachał mnie stamtąd.
- Jonasz? Co się stało?- jego oczy były pełne... zaniepokojenia i żalu?
- Nnic...
- To czemu wybiegłeś jak oparzony?
- Bbo tak...
- Jonasz- trącił mnie w ramię- coś o tobie mówili?
- Nic... tylko nazwali mnie Szlamą- wyszeptałem spuszczając głowę i bawiąc się koszulą. Chłopak nic nie powiedział- Nie moja wina, że jestem Mugolakiem...- podniosłem wzrok na jego usta, potem policzki, a następnie oczy, które zasłonięte były długimi, czarnymi, wyglądającymi jakby je machnął tuszem, rzęsami. Wytarłem łzy zewnętrzą częścią łapki i poprawiłem fryzurę. On dalej nic nie mówił- Ja idę... mam zaraz Opiekę Nad Magicznymi Zwierzakami... dziś Hipogryfy!- rozpogodziłem się nieco i wyszedłem z łaźni, uwcześniej muskając wewnętrzną część jego dłoni, palcami i uśmiechając się do niego nieśmiało. Ledwo wyszedłem zacząłem biec przed siebie. Znów zieloni...
- Szlaaamaaa!
- Brudny!
- Skażoony!- usłyszałem za sobą jeszcze kilka przezwisk, a potem wybiegłem na dziedziniec i do lasu. Gajowy już czekał z kilkoma uczniami. Widocznie nasza klasa nie spieszyła się za bardzo na te cudowne lekcje. Potem zielarstwo... yghh...
***
- Dobrze Jonasz, nie denerwuj się, trzymaj się mocno piór i próbuj nim sterować. Tylko nam na drzewo nie wpadnij- gajowy uśmiechnął się. Większości uczniów udało okiełznać się, tą dziką bestię. Nie byłem pewny czy mi się to uda.
- A to bezpieczne?
- Jasne! No! Leć młody!- niemrawo ruszyłem przed siebie schylając się do grzbietu magicznego stworzenia- Nie bój się!- usłyszałem z tyłu, a potem gryf jak rakieta wystrzelił w górę.
- Niżej... niżej, niżej, niżeeeej- wyszeptałem do niego, a on jak zaczarowany wykonał moje polecenie- dobra! Mamy zrobić beczkę i wrócić, okay?- spytałem, a on zaskrzeczał doniośle- No to git!
Po wykonaniu akrobacji i wróceniu do grupki czułem się lepiej niż gdy latam na miotle. Lekcja zakończyła się sukcesem wszystkich, żadnego złamania, czy pokaleczenia. Następna lekcja... zielarstwo... błagam, nie...
(Amir? Chyba się rozpisałam?)
- A niby czemu mieliby cię wpuścić i przede wszystkim, gdzie?
- Musiałem iść do innego dormitorium, do pewnej osoby, ale jakiś Smerf musiał mi przeszkodzić.
- Smerf?!- uniosłem nieco głos.
- Tak, Smerf! A po chol.erę ty wyłazisz w środku nocy?!
- Z obrazami byłem na kawce, wiesz?- prychnąłem- Byłem po leki uspokajające, przed wczoraj mieliśmy lekcję z Boginami, dalej nie mogę się ogarnąć.
- Cykor...
- Pff... nie moja wina, że jestem wrażliwy i strachliwy... przynajmniej umiem się utrzymać na miotle, nie to co niektórzy.
- Ej, a kto cię dziś ocalił przed tłuczkiem?
- Jakiś tłuk!
- O ty!- skoczył na mnie i zaczął mnie tarmosić po głowie. Puścił mnie. Poprawiłem rozmierzwioną fryzurę i chrząknąłem poprawiając krawat. Interesowało mnie po co tak bardzo chciał iść do drugiego dormitorium- Jonasz?
- Hmm?
- Czemu leki? Nie lepiej użyć zaklęcia?
- Jakoś już na mnie nie działa. To znaczy tylko to zaklęcie, reszta jest normalna- wyjąłem różdżkę i machnąłem nią gładko w stronę świeczki, wypowiadając słowo "Inferno". Zapaliła się- A tak przy okazji, dzięki za ocalenie życia, tam, na błoniach.
- Proszę... a ja dziękuję za wyrwanie połowy włosów, tam, na schodach.
- Nie ma za co- wyszczerzyłem się. Po chwili wyrwało mi się ziewnięcie- stąd moja ksywka Suseł... lubię spać- przymnąłem powieki i usiadłem na kanapie. Obok mnie Amir- Skąd jesteś?
- Mam korzenie brytyjsko-francuskie...
- Stąd ten akcent...
- A ty? Skąd jesteś Smerfie?
- A takie zad.upie zwane Polską- mruknąłem powoli odlatując. Sam nie wiem kiedy położyłem głowę na jego kolanach i zasnąłem. Ostatnie co poczułem to głaskanie po głowie (Oooch...). Później jakieś urywki, to jak niesie mnie do pokoju, kładzie na łóżku, idzie sobie...
***
- Jonasz, idziemy na śniadanie- trącenie w ramię i ciepły głos chłopaka lekko mnie wybudziły.
- Jeszcze pięć minut, mamo...- wymruczałem zakrywając się po uszy kołdrą.
- Amir, Amir!- jakiś blondasek przybiegł ubierając spodnie.
- Co tam?
- Idziemy?
- Zaraz, tylko niech ten śpioch wstanie.
- A kto to?
- Smerf Jonasz...
- JONASZ?!- wybuchł śmiechem godnym mojego nauczyciela od matematyki z dawnej szkoły, który mówiąc coś, czy śmiejąc się wypluwał wodospad śliny. Mówiliśmy na niego Ślinotok, lub Niagara. Słodko, nieprawdaż.
- Tak... masz coś do imienia Jonasz?- wyburczałem w podusię.
- I TEN AKCENT- dodał.
- Tak, nabijaj się, nabijaj- fuknąłem i przewróciłem się na drugi bok. Poczułem jak ktoś mnie podnosi. Na moje nieszczęście byłem już w mundurku, bo wczoraj się nie przebrałem. Amir wyszedł ze mną, przerzuconym przez ramię z dormitorium i ruszył do sali, gdzie na stołach podane było śniadanie. Oni usiedli z trzeciakami, ja poszedłem do kolegów z drużyny. Na stole pojawiła się uczta, w tym gorąca czekolada do picia...
Po śniadaniu zacząłem zmierzać do wyjścia, ale wcześniej usłyszałem, jak ktoś woła: "Szlama!". Dopiero po kilku minutach zorientowałem się, że jestem jedyną osobą, która wychodzi, a zieloni patrzą w moim kierunku. Po chwili dodali: "Dodatkowo głuchy!". Wszyscy z ich grupki wybuchli gardłowym śmiechem. Próbowałem nie okazywać, że bolało i czym prędzej poszedłem do łaźni. Zamknąłem się w toalecie i zacząłem chlipać, kuląc się na podłodze, przy ściance odzielającej jeden kibel od drugiego. Nim spostrzegłem, a drzwiczki się otworzyły i stanął nade mną Amir. Zasłoniłem twarz dłońmi, a on jak gdyby nigdy nic, wytachał mnie stamtąd.
- Jonasz? Co się stało?- jego oczy były pełne... zaniepokojenia i żalu?
- Nnic...
- To czemu wybiegłeś jak oparzony?
- Bbo tak...
- Jonasz- trącił mnie w ramię- coś o tobie mówili?
- Nic... tylko nazwali mnie Szlamą- wyszeptałem spuszczając głowę i bawiąc się koszulą. Chłopak nic nie powiedział- Nie moja wina, że jestem Mugolakiem...- podniosłem wzrok na jego usta, potem policzki, a następnie oczy, które zasłonięte były długimi, czarnymi, wyglądającymi jakby je machnął tuszem, rzęsami. Wytarłem łzy zewnętrzą częścią łapki i poprawiłem fryzurę. On dalej nic nie mówił- Ja idę... mam zaraz Opiekę Nad Magicznymi Zwierzakami... dziś Hipogryfy!- rozpogodziłem się nieco i wyszedłem z łaźni, uwcześniej muskając wewnętrzną część jego dłoni, palcami i uśmiechając się do niego nieśmiało. Ledwo wyszedłem zacząłem biec przed siebie. Znów zieloni...
- Szlaaamaaa!
- Brudny!
- Skażoony!- usłyszałem za sobą jeszcze kilka przezwisk, a potem wybiegłem na dziedziniec i do lasu. Gajowy już czekał z kilkoma uczniami. Widocznie nasza klasa nie spieszyła się za bardzo na te cudowne lekcje. Potem zielarstwo... yghh...
***
- Dobrze Jonasz, nie denerwuj się, trzymaj się mocno piór i próbuj nim sterować. Tylko nam na drzewo nie wpadnij- gajowy uśmiechnął się. Większości uczniów udało okiełznać się, tą dziką bestię. Nie byłem pewny czy mi się to uda.
- A to bezpieczne?
- Jasne! No! Leć młody!- niemrawo ruszyłem przed siebie schylając się do grzbietu magicznego stworzenia- Nie bój się!- usłyszałem z tyłu, a potem gryf jak rakieta wystrzelił w górę.
- Niżej... niżej, niżej, niżeeeej- wyszeptałem do niego, a on jak zaczarowany wykonał moje polecenie- dobra! Mamy zrobić beczkę i wrócić, okay?- spytałem, a on zaskrzeczał doniośle- No to git!
Po wykonaniu akrobacji i wróceniu do grupki czułem się lepiej niż gdy latam na miotle. Lekcja zakończyła się sukcesem wszystkich, żadnego złamania, czy pokaleczenia. Następna lekcja... zielarstwo... błagam, nie...
(Amir? Chyba się rozpisałam?)
Jonasz jest uroczy <3 *w*
OdpowiedzUsuńOch dziękować *3* miałam na celu stworzenie leniwego buraczka, a zamiast tego wyszedł leniwy słodziak *3*
OdpowiedzUsuńJest cudowny <3 Kocham tą postać. Ma niebieskie włosy :')
OdpowiedzUsuń