Podrapałem się po głowie patrząc jak się rozciąga marudząc o szkole i braku czasu na odpoczynek. Nauka jest ważna, a dwa dni wystarczająco mnie zadowalają, dłuższe przerwy byłyby ciężkie do przetrwania, takie suche jak pięty Cejrowskiego-mugolskiego podróżnika. Tak przyglądając się jego sylwetce przypomniałem sobie coś z wieczora gdy położyłem się na nim plecami i diabelsko wyszczerzyłem kły.
- Jonasz, wiesz, nie wiedziałem, że podniecają cie napady. - zadrwiłem, na co uniósł brew i wstał, pewnie chcąc iść się przebrać. Zacząłem go gilgotać przez co zdziwiony upuścił rzeczy i zwinął się, opadając z powrotem na materac.
- Co? - chichocząc zapytał. Udałem, że się zastanawiam i jakbym odkrył Amerykę podskoczyłem.
- Stał ci wczoraj. - zrobił się cały czerwony i odwrócił twarz przecząc mruczeniem pod nosem. Zebrał się i zanim zdążyłem go zatrzymać, uciekł gdzie pieprz rośnie. Wzruszyłem tylko ramionami, kto by pomyślał..
Zgarnąłem rzeczy, wziąłem krótki prysznic i po dwudziestu minutach poszedłem na śniadanie. Suseł dawno objadał się czekoladowymi babeczkami, ja tylko zjadłem płatki.
~
Miałem właśnie lekcję z gajowym o zwierzętach. Poznawaliśmy dziwne, małe ropuchy które strzelają językiem w taki sposób, że wydaję się, iż był to strzał z jakiejś broni. Dźwięk ten jest bardzo głośny, dla tego zamyka się im buzie rzemykami, które chronią nasze uszy. Zaprezentował dwa osobniki, i jedną samicę która była cztery razy większa od samców.
Grupa Jonasza skończyła swoje lekcje godzinę temu i udało mi się go zauważyć jak zmykał po drodze z chłopakami, co trochę mnie rozpraszało, ale jakoś wytrzymałem tą lekcję. Tak też było następnego dnia, mało gadaliśmy, ale coś tam czasu razem spędzaliśmy. Trzeci, czwarty dzień, piąty.. mijało nam na wspólnych wygłupach i rozmowach. I tak proszę państwa, dokładnie szesnaście dni później obchodziłem swoje imieniny. A jak wiadomo, najbliższą mi osobą jest Summer, która jak na złość o tym zapomniała i wystawiła mnie dla znajomej, z którą wyszła do miasta.
Gdzieś po obiedzie usiadłem przed książkami na korytarzu zaraz przy wyjściu. Siedziałem tak może pięć minut i znudzony wystawiłem nosa by się rozejrzeć. Dosłownie przed moim nosem była twarz Susła, który szczerzył się. Nie zrozumiałem o co mu chodzi, dopóki nie schował książki za plecy i odsunął się na parę kroków. Zaczął biec w kierunku drzwi, które z resztą przekroczył. Goniłem go przez błonia, lecz z moją kondycją mogłem sobie tylko pohasać jak sarenka w polu. Zacząłem zamarzać, przystanąłem więc, z miną cierpętnika.
- Dobra, poddaje się. - rzuciłem gardłowo. Nieopodal był konar, na którym też usiadłem i otuliłem się swoją bluzą.
- I bardzo dobrze, bo też się zmachałem.. - wyznał wskakując obok. Spojrzałem na zegarek i głośno przeklnąłem, goniłem go do osiemnastej, pięknie. Słońce też to pokazywało; powoli kierowało się ku linii horyzontu. Otarłem czoło z paru kropelek potu i westchnąłem.
- Tak właściwie, to czemu rano byłeś smutny? - zapytał nagle gładząc powyginane rogi kurtki. Za nami był mały sad, który odgradzał nas od reszty świata.
- Cisa wyszła, a miała ze mną zostać na imieniny. - mruknąłem cicho. ,,Ohh'noł" na cały głos i przytulił mnie mówiąc biedny Amirek. Pacnąłem go w łeb za takie zachowanie, ale i tak też go objąłem.
- Więc, wszystkiego najlepszego. - zaczęliśmy rozmawiać o różnych pierdołach, aż temat zszedł na bardziej rodzinne sprawy. Opowiedziałem mu, jak to moi rodzice eksperymentowali z krwią, o braciach, dziadku, o tym że boję się wilków panicznie, co przyjął ze śmiechem, bo uważa ,że wilki są fajne. Przeszliśmy do rozmowy o towarzyszach, dla tego też zawołałem swojego, który chodził za mną cały czas, tylko, że chował się w cieniu. Susłowi oczy prawie wypadły jak zobaczył tego szczura, ale w końcu go polubił.
Zrobiło się całkiem ciemno i jedyne co nas oświetlało to światło księżyca oraz drobna lampa nieopodal. Kołysałem się w rytm szumu wiatru, gdy zaczął robić to, czego nie cierpię; zaśpiewał. Spiąłem się i zasłoniłem uszy jak dziecko, patrząc na niego zły.
- Zepsułeś atmosferę ciołku. - warknąłem. Zrobił zdziwioną minę, przekręcił głowę i odchrząknął.
- Zapomniałem, że nie lubisz..
- Tak, nie lubię. - potwierdziłem. Wyciszyliśmy się, patrząc na przód na rogalik na niebie i małe gwiazdy dookoła niego. - Wierzysz w boga? Z resztą, nie ważne. Ale wiesz, ja wierzę, że coś tam jest. Gdzie pójdziemy.
- Co cię tak wzięło? - mówiliśmy cicho, by nie zburzyć spokoju natury. Wzruszyłem ramionami, po czym popatrzyłem na niego. W takim oświetleniu widać było błyski w jego oczach.
- Jak jest takie miejsce, chciałbym pójść tam z tobą. - to prawda, był chłopakiem bardzo ciekawym, miłym, opiekuńczym i co najważniejsze; współczującym oraz wyrozumiałym. Miał jakieś tam wady, trochę irytował i był dziecinny, ale i tak się wyróżniał. Nie tyle, co..
W tym momencie niespodziewanie podniósł się lekko z miejsca i mocno wpił się w moje usta, dłonie kładąc poniżej mojego policzka. Zdziwiony nie wiedziałem jak zareagować, dla tego tylko uniosłem swoje ręce opierając je na jego łokciach.
<CIOŁKU?>
- Jonasz, wiesz, nie wiedziałem, że podniecają cie napady. - zadrwiłem, na co uniósł brew i wstał, pewnie chcąc iść się przebrać. Zacząłem go gilgotać przez co zdziwiony upuścił rzeczy i zwinął się, opadając z powrotem na materac.
- Co? - chichocząc zapytał. Udałem, że się zastanawiam i jakbym odkrył Amerykę podskoczyłem.
- Stał ci wczoraj. - zrobił się cały czerwony i odwrócił twarz przecząc mruczeniem pod nosem. Zebrał się i zanim zdążyłem go zatrzymać, uciekł gdzie pieprz rośnie. Wzruszyłem tylko ramionami, kto by pomyślał..
Zgarnąłem rzeczy, wziąłem krótki prysznic i po dwudziestu minutach poszedłem na śniadanie. Suseł dawno objadał się czekoladowymi babeczkami, ja tylko zjadłem płatki.
~
Miałem właśnie lekcję z gajowym o zwierzętach. Poznawaliśmy dziwne, małe ropuchy które strzelają językiem w taki sposób, że wydaję się, iż był to strzał z jakiejś broni. Dźwięk ten jest bardzo głośny, dla tego zamyka się im buzie rzemykami, które chronią nasze uszy. Zaprezentował dwa osobniki, i jedną samicę która była cztery razy większa od samców.
Grupa Jonasza skończyła swoje lekcje godzinę temu i udało mi się go zauważyć jak zmykał po drodze z chłopakami, co trochę mnie rozpraszało, ale jakoś wytrzymałem tą lekcję. Tak też było następnego dnia, mało gadaliśmy, ale coś tam czasu razem spędzaliśmy. Trzeci, czwarty dzień, piąty.. mijało nam na wspólnych wygłupach i rozmowach. I tak proszę państwa, dokładnie szesnaście dni później obchodziłem swoje imieniny. A jak wiadomo, najbliższą mi osobą jest Summer, która jak na złość o tym zapomniała i wystawiła mnie dla znajomej, z którą wyszła do miasta.
Gdzieś po obiedzie usiadłem przed książkami na korytarzu zaraz przy wyjściu. Siedziałem tak może pięć minut i znudzony wystawiłem nosa by się rozejrzeć. Dosłownie przed moim nosem była twarz Susła, który szczerzył się. Nie zrozumiałem o co mu chodzi, dopóki nie schował książki za plecy i odsunął się na parę kroków. Zaczął biec w kierunku drzwi, które z resztą przekroczył. Goniłem go przez błonia, lecz z moją kondycją mogłem sobie tylko pohasać jak sarenka w polu. Zacząłem zamarzać, przystanąłem więc, z miną cierpętnika.
- Dobra, poddaje się. - rzuciłem gardłowo. Nieopodal był konar, na którym też usiadłem i otuliłem się swoją bluzą.
- I bardzo dobrze, bo też się zmachałem.. - wyznał wskakując obok. Spojrzałem na zegarek i głośno przeklnąłem, goniłem go do osiemnastej, pięknie. Słońce też to pokazywało; powoli kierowało się ku linii horyzontu. Otarłem czoło z paru kropelek potu i westchnąłem.
- Tak właściwie, to czemu rano byłeś smutny? - zapytał nagle gładząc powyginane rogi kurtki. Za nami był mały sad, który odgradzał nas od reszty świata.
- Cisa wyszła, a miała ze mną zostać na imieniny. - mruknąłem cicho. ,,Ohh'noł" na cały głos i przytulił mnie mówiąc biedny Amirek. Pacnąłem go w łeb za takie zachowanie, ale i tak też go objąłem.
- Więc, wszystkiego najlepszego. - zaczęliśmy rozmawiać o różnych pierdołach, aż temat zszedł na bardziej rodzinne sprawy. Opowiedziałem mu, jak to moi rodzice eksperymentowali z krwią, o braciach, dziadku, o tym że boję się wilków panicznie, co przyjął ze śmiechem, bo uważa ,że wilki są fajne. Przeszliśmy do rozmowy o towarzyszach, dla tego też zawołałem swojego, który chodził za mną cały czas, tylko, że chował się w cieniu. Susłowi oczy prawie wypadły jak zobaczył tego szczura, ale w końcu go polubił.
Zrobiło się całkiem ciemno i jedyne co nas oświetlało to światło księżyca oraz drobna lampa nieopodal. Kołysałem się w rytm szumu wiatru, gdy zaczął robić to, czego nie cierpię; zaśpiewał. Spiąłem się i zasłoniłem uszy jak dziecko, patrząc na niego zły.
- Zepsułeś atmosferę ciołku. - warknąłem. Zrobił zdziwioną minę, przekręcił głowę i odchrząknął.
- Zapomniałem, że nie lubisz..
- Tak, nie lubię. - potwierdziłem. Wyciszyliśmy się, patrząc na przód na rogalik na niebie i małe gwiazdy dookoła niego. - Wierzysz w boga? Z resztą, nie ważne. Ale wiesz, ja wierzę, że coś tam jest. Gdzie pójdziemy.
- Co cię tak wzięło? - mówiliśmy cicho, by nie zburzyć spokoju natury. Wzruszyłem ramionami, po czym popatrzyłem na niego. W takim oświetleniu widać było błyski w jego oczach.
- Jak jest takie miejsce, chciałbym pójść tam z tobą. - to prawda, był chłopakiem bardzo ciekawym, miłym, opiekuńczym i co najważniejsze; współczującym oraz wyrozumiałym. Miał jakieś tam wady, trochę irytował i był dziecinny, ale i tak się wyróżniał. Nie tyle, co..
W tym momencie niespodziewanie podniósł się lekko z miejsca i mocno wpił się w moje usta, dłonie kładąc poniżej mojego policzka. Zdziwiony nie wiedziałem jak zareagować, dla tego tylko uniosłem swoje ręce opierając je na jego łokciach.
<CIOŁKU?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz