Nie wiem, ile wpatrywałem się w niego, próbując wydusić z siebie słowa, które określiły by co dzieje się w moim życiu. Poddałem się po paru próbach, ściskając powieki i unosząc twarz w górę do nieba, jakbym chciał pokazać bogu jak wyglądam przez jego wynalazek nazywany losem. Przełknąłem ślinę, ściąłem brwi i po tym niczym w depresji upadłem lekko na kolana tuż przed niebiesko-włosym. Nic nie mówił, jedynie przyglądał się, tak jak wczoraj. Palcami złapałem się jego dłoni, przyciągając do swoich ust i policzka, przytulając ją jak ostatnią deskę ratunku.
- Zacząłem go kochać. - wyplułem to słowo tak, jakby było jadem. Ogarnęła mnie złość na samego siebie. Jak mogłem być taki głupi, żeby w ogóle myśleć o czymś takim jak związek z nim? Przecież widać było po jego oczach; lubię cię, to nie jest jednak nic więcej. Zapłakałem brzydko, bo według mnie płacz faceta nigdy nie mógłby być piękny, dalej opierając się na jego ręce. Uklęknął i przytulił mnie mocno, pozwalając wylać resztkę negatywnych emocji. Zadrżałem, gdy jego ciepłe ciało mnie dotknęło. Zapomniałem o tym, że jeszcze wcześniej miałem go dość, że był dla mnie irytującym bachorem, teraz i tu dawał mi coś czego szukałem od dawna. Powoli zacząłem się uspokajać, jednak serce dalej biło szybko z żalu. Wziąłem głęboki wdech, i wydmuchałem przez nos, oznajmiając, iż jestem gotowy by powstać. - Przepraszam..
- Za co? - zapytał, kiedy już staliśmy, jednak nie odsunąłem się od niego ani o centymetr, po prostu nie chciałem, jeszcze chwilę ~ powtarzałem. Położyłem czoło na jego ramieniu, wzdychając. No tak, dla czego właściwie go przepraszam? Bo zajmuje jego czas, wykorzystując go na własne żałosne potrzeby wypłakania się. Ale nie powiem mu tego w ten sposób, bo do końca nie jest to prawdą. Gdyby nie chciał, mógłby przecież odejść.
- Za to, że nie byłem przy tobie tak jak ty przy mnie. - cudem przeszło mi to przez gardło. Obwiniałem się za swoje wcześniejsze egoistyczne myśli i kroki w stronę naszej relacji. Byłem dupkiem, ale teraz postaram się to naprawić, byleby już więcej nie doprowadzić do takiej sytuacji jak ta. Zabawne, oboje zranieni pocieszają się nawzajem. Niczym scenariusz z dramaty, a jednak prawdziwego. Nie skomentował, tylko uśmiechnął się tak, jak rodzice widząc swoją pociechę gadającą głupoty. Być może to się zgadzało, sam nie wiem co myślę, jestem daleko od tego świata głową. Na ziemię przywróciło mnie kichnięcie, po którym oboje odsunęliśmy się od siebie. - Chyba powinieneś już wrócić.
- Ty tak samo. - pokiwałem potwierdzając i tak ruszyliśmy do zamku. Będąc w salonie dormitorium nie puściłem jego ręki, którą cały czas trzymałem bojąc się, że gdy tylko ją puszczę wszystko przyjdzie z podwojoną siłą i uderzy we mnie niczym złe wspomnienie dawno uważane za zapomniane. Jakoś klapnęliśmy na kanapę, rozmawiając już o pierdołach, raczej mało ważnych. Pochwalił się iż przeczytał połowę mojej książki, na co zrobiłem zdziwioną minę. Jonasz czytał książkę, nie do wiary..
~
Na następny dzień wstałem bardzo wcześnie, ubierając się i wychodząc z pokoju byle by tylko nie patrzeć na blondyna. Poniekąd chciałem też zobaczyć się z Susłem, który obiecał mi coś pokazać rano. Od Heleny dostałem również dzień wolnego, więc mogliśmy spędzić czas w spokoju nie denerwując się lekcjami czy też urywanymi w połowie zdaniami przed nauczycieli. Zapukałem do ich drzwi, lecz odpowiedziała mi cisza. Zapukałem drugi raz i wtedy Nicklase otworzył je, patrząc na mnie zaspanym i zdenerwowanym wzrokiem.
- Zawołaj Jonasza. - poleciłem mu, opierając się o framugę dzięki czemu nie mógł zatrzasnąć ich tuż przed moim nosem. Dodatkowo podtrzymywałem je stopą. Prychnął coś cicho tak, że nie usłyszałem i odepchnął się znikając za ścianą. Chwilę potem ujrzałem szurającego nogami i przecierającego oczy dłonią niższego chłopaka. Chyba nie wiedział, że to akurat ja po niego przyszedłem, bo stanął jakby nagle go zamroziło i drgnął, znowu odchodząc. Uniosłem brwi do góry. Minuta, dwie, trzy, wreszcie przybiegł z wielkim, opakowanym w papier pudełkiem. Wypchał mnie na zewnątrz, sam też wyszedł i zamknął za sobą drzwi, kierując się na fotel. Usiadł i zaczął wypakowywać. A co było w środku; dwie koszulki z dziwnym napisem nie po naszym języku. To znaczy, nie był to francuski, ani angielski. Pisało tam ,,Piwodajnia" z rysunkiem kufla, a na drugiej napisane było ,,Peszekmista", tutaj obrazek przedstawiał czarne pixelowe okulary na białym tle. Obie w ogóle były białe. - Co to znaczy?
- A takie tam powiedzonka. - odparł śmiejąc się. Założył tą drugą i z dziwnym skrzywieniem stwierdził, że jest za duża i wybrał kuflową. Wepchnął mi na siłę przez głowę i teraz oboje staliśmy w tych koszuleczkach. - ,,Bosko!".
- Co? - stałem zdezorientowany. Wybuchł jeszcze większym śmiechem. Usiadłem krzyżując ręce na piersi i odwracając głowę w stylu ,,foch". Udało mi się przywrócić go do pionu; podszedł, siadł obok i tyknął mnie w policzek, ale nie przyznałem się, że trochę to zabolało. Ma kościste paluchy.
- To znaczy très bien po języku na którym się chowałem. - wyjaśnił. Łaskawie odwróciłem się, ale usta w kształcie dzióbka dalej mi zostały. Żeby się ich pozbyć wystawił mi język i uciekł na drugi koniec pokoju.
- Ty mały.. - wycharczałem i tak rozpoczęła się gonitwa. Wygraliśmy remisem, ale i tak na mocy prawa starszej osoby uznałem siebie za zwycięzcę. Dzięki niemu zapomniałem na cały dzień co to znaczy być smutnym. Ale jego ciekawość wygrała, około godziny siedemnastej, gdy wcinaliśmy truskawki leżąc w planetarium [bo akurat miałem się pouczyć o gwiazdozbiorach i innych pierdołach] zapytał mnie o powód całego tego zamieszania.
- Casper.. - zaciąłem się na sekundę. - Zakończył to.. co było.
< DOBIEGŁEM, OMNOMNOMN. >
- Zacząłem go kochać. - wyplułem to słowo tak, jakby było jadem. Ogarnęła mnie złość na samego siebie. Jak mogłem być taki głupi, żeby w ogóle myśleć o czymś takim jak związek z nim? Przecież widać było po jego oczach; lubię cię, to nie jest jednak nic więcej. Zapłakałem brzydko, bo według mnie płacz faceta nigdy nie mógłby być piękny, dalej opierając się na jego ręce. Uklęknął i przytulił mnie mocno, pozwalając wylać resztkę negatywnych emocji. Zadrżałem, gdy jego ciepłe ciało mnie dotknęło. Zapomniałem o tym, że jeszcze wcześniej miałem go dość, że był dla mnie irytującym bachorem, teraz i tu dawał mi coś czego szukałem od dawna. Powoli zacząłem się uspokajać, jednak serce dalej biło szybko z żalu. Wziąłem głęboki wdech, i wydmuchałem przez nos, oznajmiając, iż jestem gotowy by powstać. - Przepraszam..
- Za co? - zapytał, kiedy już staliśmy, jednak nie odsunąłem się od niego ani o centymetr, po prostu nie chciałem, jeszcze chwilę ~ powtarzałem. Położyłem czoło na jego ramieniu, wzdychając. No tak, dla czego właściwie go przepraszam? Bo zajmuje jego czas, wykorzystując go na własne żałosne potrzeby wypłakania się. Ale nie powiem mu tego w ten sposób, bo do końca nie jest to prawdą. Gdyby nie chciał, mógłby przecież odejść.
- Za to, że nie byłem przy tobie tak jak ty przy mnie. - cudem przeszło mi to przez gardło. Obwiniałem się za swoje wcześniejsze egoistyczne myśli i kroki w stronę naszej relacji. Byłem dupkiem, ale teraz postaram się to naprawić, byleby już więcej nie doprowadzić do takiej sytuacji jak ta. Zabawne, oboje zranieni pocieszają się nawzajem. Niczym scenariusz z dramaty, a jednak prawdziwego. Nie skomentował, tylko uśmiechnął się tak, jak rodzice widząc swoją pociechę gadającą głupoty. Być może to się zgadzało, sam nie wiem co myślę, jestem daleko od tego świata głową. Na ziemię przywróciło mnie kichnięcie, po którym oboje odsunęliśmy się od siebie. - Chyba powinieneś już wrócić.
- Ty tak samo. - pokiwałem potwierdzając i tak ruszyliśmy do zamku. Będąc w salonie dormitorium nie puściłem jego ręki, którą cały czas trzymałem bojąc się, że gdy tylko ją puszczę wszystko przyjdzie z podwojoną siłą i uderzy we mnie niczym złe wspomnienie dawno uważane za zapomniane. Jakoś klapnęliśmy na kanapę, rozmawiając już o pierdołach, raczej mało ważnych. Pochwalił się iż przeczytał połowę mojej książki, na co zrobiłem zdziwioną minę. Jonasz czytał książkę, nie do wiary..
~
Na następny dzień wstałem bardzo wcześnie, ubierając się i wychodząc z pokoju byle by tylko nie patrzeć na blondyna. Poniekąd chciałem też zobaczyć się z Susłem, który obiecał mi coś pokazać rano. Od Heleny dostałem również dzień wolnego, więc mogliśmy spędzić czas w spokoju nie denerwując się lekcjami czy też urywanymi w połowie zdaniami przed nauczycieli. Zapukałem do ich drzwi, lecz odpowiedziała mi cisza. Zapukałem drugi raz i wtedy Nicklase otworzył je, patrząc na mnie zaspanym i zdenerwowanym wzrokiem.
- Zawołaj Jonasza. - poleciłem mu, opierając się o framugę dzięki czemu nie mógł zatrzasnąć ich tuż przed moim nosem. Dodatkowo podtrzymywałem je stopą. Prychnął coś cicho tak, że nie usłyszałem i odepchnął się znikając za ścianą. Chwilę potem ujrzałem szurającego nogami i przecierającego oczy dłonią niższego chłopaka. Chyba nie wiedział, że to akurat ja po niego przyszedłem, bo stanął jakby nagle go zamroziło i drgnął, znowu odchodząc. Uniosłem brwi do góry. Minuta, dwie, trzy, wreszcie przybiegł z wielkim, opakowanym w papier pudełkiem. Wypchał mnie na zewnątrz, sam też wyszedł i zamknął za sobą drzwi, kierując się na fotel. Usiadł i zaczął wypakowywać. A co było w środku; dwie koszulki z dziwnym napisem nie po naszym języku. To znaczy, nie był to francuski, ani angielski. Pisało tam ,,Piwodajnia" z rysunkiem kufla, a na drugiej napisane było ,,Peszekmista", tutaj obrazek przedstawiał czarne pixelowe okulary na białym tle. Obie w ogóle były białe. - Co to znaczy?
- A takie tam powiedzonka. - odparł śmiejąc się. Założył tą drugą i z dziwnym skrzywieniem stwierdził, że jest za duża i wybrał kuflową. Wepchnął mi na siłę przez głowę i teraz oboje staliśmy w tych koszuleczkach. - ,,Bosko!".
- Co? - stałem zdezorientowany. Wybuchł jeszcze większym śmiechem. Usiadłem krzyżując ręce na piersi i odwracając głowę w stylu ,,foch". Udało mi się przywrócić go do pionu; podszedł, siadł obok i tyknął mnie w policzek, ale nie przyznałem się, że trochę to zabolało. Ma kościste paluchy.
- To znaczy très bien po języku na którym się chowałem. - wyjaśnił. Łaskawie odwróciłem się, ale usta w kształcie dzióbka dalej mi zostały. Żeby się ich pozbyć wystawił mi język i uciekł na drugi koniec pokoju.
- Ty mały.. - wycharczałem i tak rozpoczęła się gonitwa. Wygraliśmy remisem, ale i tak na mocy prawa starszej osoby uznałem siebie za zwycięzcę. Dzięki niemu zapomniałem na cały dzień co to znaczy być smutnym. Ale jego ciekawość wygrała, około godziny siedemnastej, gdy wcinaliśmy truskawki leżąc w planetarium [bo akurat miałem się pouczyć o gwiazdozbiorach i innych pierdołach] zapytał mnie o powód całego tego zamieszania.
- Casper.. - zaciąłem się na sekundę. - Zakończył to.. co było.
< DOBIEGŁEM, OMNOMNOMN. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz