Zamruczałem cicho gdy poczułem ciepłą dłoń na linii szczęki. Myśląc, że to Amir, sam położyłem palce na nadgarstku tej osoby.
Wyżej wspomniany przyszedł do mnie po południu, smutny, nie wiem co się stało, ale wiem, że był naprawdę dobity. Pozwoliłem mu położyć się przy mnie i zasnąć, a gdy powiedział, żebym nic nie mówił, zaśmiałem się w duchu, bo nawet nie miałem takiego zamiaru. Nie jestem osobą, która się mści, a że jest ze mnie taka ciepła kluseczka, to nie zareagowałem, tylko przesunąłem się nieco, myśląc, że chłopak dosunie się, byle tylko nie leżeć na skraju łóżka. Poczułem, że Amir potrzebuje nieco ciepła, że stało się coś, co naprawdę go dobiło. Miałem przeczucie, że chodzi o niego i Cas'a, ale nie będę tego drążył i się dopytywał. Jeśli zechce mi o tym powiedzieć to powie...
Chciałem mu dać ciepło, żeby nie czuł się samotny...
Nie chciałem, żeby stało się z nim to co ze mną...
Widząc jak na jego zmęczoną twarz, opadają mokre kosmyki włosów, odgarnąłem je. Mimo, iż jego ciało było lodowate, to głowa rozpalona. Zrobiło mi się wtedy go żal. Co się stało, że przyszedł tutaj z zaszklonymi oczami.
Osoba, która głaskała mnie po policzku, okazała się Nicklasem. Nieco zmieszany odsunąłem jego rękę. Okazało się, że zanieśli mnie do dormitorium gdy spałem. A Amir?
- Gdzie jest Amir?- wymruczałem podnosząc się lekko na łokciach.
- Pewnie w swoim dormitorium...- chłopak był widocznie oburzony, że o niego zapytałem. Jakby to on był dla mnie najważniejszy, co jest całkowitą bujdą. Zerwałem się z łóżka, ale zaraz poczułem falę bólu i zmęczenia ogarniającą moje ciało. Czarnowłosy w ostatniej chwili mnie złapał, uchraniając mnie przed nieprzyjemnym zetknięciem z podłogą. Syknąłem cicho, a on jak na zawołanie, podniósł mnie, jak księżniczkę i bardzo delikatnie położył na łóżku. Co prawda czułem się o niebo lepiej niż wczoraj, ale jednak głód rozrywał mój żołądek, a policzki dalej piekły od trzydniowych łez.
***
Z pomocą Nico, udało mi się dotrzeć do wielkiej sali na śniadanie. Skromne dwie kromki z masełkiem i szynką, a także jedna z nutellą, popite ciepłą, owocową herbatą dodały mi dużo energii i już po tym posiłku czułem się o niebo lepiej. Udało mi się wyjść bez podparcia w postaci Nicklasa, czy innego ucznia. Dzisiejszy i następny dzień miałem spędzić na odpoczywaniu i nabieraniu sił, bo według pielęgniarki, jestem zbyt wycieńczony na przyjmowanie jakiejkolwiek wiedzy i większość po prostu wyparowałaby z mojej głowy.
Niestety nawet poprawiony humor, najedzenie i nagły przypływ energii, znikły gdy zobaczyłem smutną mordkę Amir'a. Nie miałem czasu podejść do niego i spytać co jest, bo zmył się na lekcje. No i teraz cały dzień będę miał spi*przony, bo widok dobitego chłopaka, będzie wiercił mi dziurę w głowie i budził potrzebę pocieszenia go. Poszedłem do skrzydła szpitalnego, na krótkie badanie, po czym wróciłem do salonu Orlaków. Postanowiłem robić coś pożytecznego (dla mnie) i przy okazji kształcącego, a mianowicie... podkradłem Amir'owi jakąś książkę i zacząłem czytać... usiadłem na kanapie, otuliłem się trzema kocami i wścibiłem nos między kartki.
~ Oo panie, co tu się dzieje?! Atak liter, S.O.S Jonasz oszalał, on czyta!
~ A zamknij się Stefan... głupi głos wewnętrzny budzi się tylko w jakiś idiotycznych i mało istotnych sprawach. Gdzie byłeś gdy załamywałem się patrząc jak Amir ucieka z Cas'em?!
~ W dupiu! Nie dawałeś mi dojść do słowa, to miałeś! Czułem się jak przygnieciony przez jakieś gruzowisko.
~ Teraz się zamknij, ja tu czytam!
~ Nie zamknę się, nie dawałeś mi się wypowiedzieć przez tak długi okres czasu, że teraz muszę się wygadać.
~ Stefan, błagam, tutaj cud się zdarzył, bo zacząłem czytać, a ty co? A ty mi tu przeszkadzasz.
~ Musisz nauczyć się mnie włączać i wyłączać w odpowiednich momentach.
~ No to teraz zjeżdżaj mi stąd!
~ Nie.
~ Stefan proszę!
~ Dobra, dobra, tylko potem nie płacz gdy nie będę do ciebie mówił przez dwa tygodnie...
~ Dziękuję...
Także wróciłem do czytania książki która była o... o... eeee... dobra, nie wiem o czym, ale czas szybko mi przy niej zlatywał. Nim się obejrzałem do środka wszedł Nico, Cas, za nim jakaś dziewczyna... no ogólnie cała cisza została zlikwidowana, bo skończyły się lekcje i wszyscy uczniowie wrócili do swoich salonów.
Ale jego nie było...
Zdziwiony i zaniepokojony zsunąłem z siebie koce i dotknąłem, ubranymi w skarpetki, stopami podłogi. Szybko założyłem te durne szkolne mokasyny i okrywając się jakąś kurtką, czy tam sweterkiem wyszedłem. Obiegłem całą szkołę, co było niezłym wyczynem, patrząc na mój stan zdrowia. Nigdzie go nie było, więc ostatnim miejscem były błonie. I był tam. Widząc w oddali jego sylwetkę, jego szerokie ramiona i ciemne włosy, zerwałem się i ciapciając butkami o błoto z wczoraj, dotarłem do niego. Stał tak z rękami w kieszeniach i spuszczoną głową. Był smutny. Nawet bardzo.
- Ar?- pierwszy raz go tak nazwałem. Pociągnął nosem i spojrzał na mnie- Ar, co jest?
- Nie powinieneś odpoczywać w szkole? Jeszcze się rozchorujesz...
- Dla niektórych warto zachorować- mruknąłem cicho, sam do siebie, aby nie usłyszał- Ami, co jest? Od wczoraj jesteś jakiś taki niemrawy, taki smutny, dobity... co się stało?- stanąłem przed nim. Złapałem go za podbródek i uniosłem nieco, ten zmartwiony pyszczek, tak żeby patrzył tymi czarnymi węgielkami, zwanymi źrenicami- choć mogę je też pomylić z tęczówkami, bo też są tak ciemne- w moje oczy.
Patrzyliśmy tak na siebie. Nie odzywaliśmy się, tylko patrzyliśmy i trwaliśmy. Co jakiś czas otwierał usta z zamiarem powiedzenia czegoś, lecz zaraz je zamykał, jakby tracił wątek. A ja czekałem, aż się zbierze i wydusi to siebie. Nie poganiałem go, byłem cierpliwy.
<Tak to sie kończy kiedy zabiera się mnie na dwie godziny do sklepu Skody, a potem na zakupy... magia siedzenia w samochodzie .-. Omnomnomnom>
Wyżej wspomniany przyszedł do mnie po południu, smutny, nie wiem co się stało, ale wiem, że był naprawdę dobity. Pozwoliłem mu położyć się przy mnie i zasnąć, a gdy powiedział, żebym nic nie mówił, zaśmiałem się w duchu, bo nawet nie miałem takiego zamiaru. Nie jestem osobą, która się mści, a że jest ze mnie taka ciepła kluseczka, to nie zareagowałem, tylko przesunąłem się nieco, myśląc, że chłopak dosunie się, byle tylko nie leżeć na skraju łóżka. Poczułem, że Amir potrzebuje nieco ciepła, że stało się coś, co naprawdę go dobiło. Miałem przeczucie, że chodzi o niego i Cas'a, ale nie będę tego drążył i się dopytywał. Jeśli zechce mi o tym powiedzieć to powie...
Chciałem mu dać ciepło, żeby nie czuł się samotny...
Nie chciałem, żeby stało się z nim to co ze mną...
Widząc jak na jego zmęczoną twarz, opadają mokre kosmyki włosów, odgarnąłem je. Mimo, iż jego ciało było lodowate, to głowa rozpalona. Zrobiło mi się wtedy go żal. Co się stało, że przyszedł tutaj z zaszklonymi oczami.
Osoba, która głaskała mnie po policzku, okazała się Nicklasem. Nieco zmieszany odsunąłem jego rękę. Okazało się, że zanieśli mnie do dormitorium gdy spałem. A Amir?
- Gdzie jest Amir?- wymruczałem podnosząc się lekko na łokciach.
- Pewnie w swoim dormitorium...- chłopak był widocznie oburzony, że o niego zapytałem. Jakby to on był dla mnie najważniejszy, co jest całkowitą bujdą. Zerwałem się z łóżka, ale zaraz poczułem falę bólu i zmęczenia ogarniającą moje ciało. Czarnowłosy w ostatniej chwili mnie złapał, uchraniając mnie przed nieprzyjemnym zetknięciem z podłogą. Syknąłem cicho, a on jak na zawołanie, podniósł mnie, jak księżniczkę i bardzo delikatnie położył na łóżku. Co prawda czułem się o niebo lepiej niż wczoraj, ale jednak głód rozrywał mój żołądek, a policzki dalej piekły od trzydniowych łez.
***
Z pomocą Nico, udało mi się dotrzeć do wielkiej sali na śniadanie. Skromne dwie kromki z masełkiem i szynką, a także jedna z nutellą, popite ciepłą, owocową herbatą dodały mi dużo energii i już po tym posiłku czułem się o niebo lepiej. Udało mi się wyjść bez podparcia w postaci Nicklasa, czy innego ucznia. Dzisiejszy i następny dzień miałem spędzić na odpoczywaniu i nabieraniu sił, bo według pielęgniarki, jestem zbyt wycieńczony na przyjmowanie jakiejkolwiek wiedzy i większość po prostu wyparowałaby z mojej głowy.
Niestety nawet poprawiony humor, najedzenie i nagły przypływ energii, znikły gdy zobaczyłem smutną mordkę Amir'a. Nie miałem czasu podejść do niego i spytać co jest, bo zmył się na lekcje. No i teraz cały dzień będę miał spi*przony, bo widok dobitego chłopaka, będzie wiercił mi dziurę w głowie i budził potrzebę pocieszenia go. Poszedłem do skrzydła szpitalnego, na krótkie badanie, po czym wróciłem do salonu Orlaków. Postanowiłem robić coś pożytecznego (dla mnie) i przy okazji kształcącego, a mianowicie... podkradłem Amir'owi jakąś książkę i zacząłem czytać... usiadłem na kanapie, otuliłem się trzema kocami i wścibiłem nos między kartki.
~ Oo panie, co tu się dzieje?! Atak liter, S.O.S Jonasz oszalał, on czyta!
~ A zamknij się Stefan... głupi głos wewnętrzny budzi się tylko w jakiś idiotycznych i mało istotnych sprawach. Gdzie byłeś gdy załamywałem się patrząc jak Amir ucieka z Cas'em?!
~ W dupiu! Nie dawałeś mi dojść do słowa, to miałeś! Czułem się jak przygnieciony przez jakieś gruzowisko.
~ Teraz się zamknij, ja tu czytam!
~ Nie zamknę się, nie dawałeś mi się wypowiedzieć przez tak długi okres czasu, że teraz muszę się wygadać.
~ Stefan, błagam, tutaj cud się zdarzył, bo zacząłem czytać, a ty co? A ty mi tu przeszkadzasz.
~ Musisz nauczyć się mnie włączać i wyłączać w odpowiednich momentach.
~ No to teraz zjeżdżaj mi stąd!
~ Nie.
~ Stefan proszę!
~ Dobra, dobra, tylko potem nie płacz gdy nie będę do ciebie mówił przez dwa tygodnie...
~ Dziękuję...
Także wróciłem do czytania książki która była o... o... eeee... dobra, nie wiem o czym, ale czas szybko mi przy niej zlatywał. Nim się obejrzałem do środka wszedł Nico, Cas, za nim jakaś dziewczyna... no ogólnie cała cisza została zlikwidowana, bo skończyły się lekcje i wszyscy uczniowie wrócili do swoich salonów.
Ale jego nie było...
Zdziwiony i zaniepokojony zsunąłem z siebie koce i dotknąłem, ubranymi w skarpetki, stopami podłogi. Szybko założyłem te durne szkolne mokasyny i okrywając się jakąś kurtką, czy tam sweterkiem wyszedłem. Obiegłem całą szkołę, co było niezłym wyczynem, patrząc na mój stan zdrowia. Nigdzie go nie było, więc ostatnim miejscem były błonie. I był tam. Widząc w oddali jego sylwetkę, jego szerokie ramiona i ciemne włosy, zerwałem się i ciapciając butkami o błoto z wczoraj, dotarłem do niego. Stał tak z rękami w kieszeniach i spuszczoną głową. Był smutny. Nawet bardzo.
- Ar?- pierwszy raz go tak nazwałem. Pociągnął nosem i spojrzał na mnie- Ar, co jest?
- Nie powinieneś odpoczywać w szkole? Jeszcze się rozchorujesz...
- Dla niektórych warto zachorować- mruknąłem cicho, sam do siebie, aby nie usłyszał- Ami, co jest? Od wczoraj jesteś jakiś taki niemrawy, taki smutny, dobity... co się stało?- stanąłem przed nim. Złapałem go za podbródek i uniosłem nieco, ten zmartwiony pyszczek, tak żeby patrzył tymi czarnymi węgielkami, zwanymi źrenicami- choć mogę je też pomylić z tęczówkami, bo też są tak ciemne- w moje oczy.
Patrzyliśmy tak na siebie. Nie odzywaliśmy się, tylko patrzyliśmy i trwaliśmy. Co jakiś czas otwierał usta z zamiarem powiedzenia czegoś, lecz zaraz je zamykał, jakby tracił wątek. A ja czekałem, aż się zbierze i wydusi to siebie. Nie poganiałem go, byłem cierpliwy.
<Tak to sie kończy kiedy zabiera się mnie na dwie godziny do sklepu Skody, a potem na zakupy... magia siedzenia w samochodzie .-. Omnomnomnom>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz