Statystyka

Październik! ~~~

Październik
Nauka, nauka i nauka!
Powoli Robi Się Coraz chłodniej. Weekendy uczniowie spędzają w miasteczku.


Punkty przyznawane SĄ dopiero od roku szkolnego AŻ zrobić Początku wakacji - wtedy na Początku piszecie nazwę domu :. Od ... do / CD ...]
W WAKACJE Piszcie TYLKO od kogo ma kogo! Bez domu ponieważ nie nie SA przyznawane wtedy Punkty! :)

Opowiadania DO DOKOŃCZENIA!


Od Ell cd Rosalie - Czy Rosalie


Od Jonasza zrobić ... - Trzecioroczniaka Z Belle.
Od Lili cd. Jonasza - Do Jonasza
, Od Vinyli cd Lili - Czy Bianki i Lili



Od Avalone cd Daniela - CZY Daniela & Vako

poniedziałek, 2 lutego 2015

Papillonlisse: Od Colette do Ktośka

- Wstawaj! - otworzyłam oczy, nade mną stał wesolutki, rozbudzony Leon.
- Daj mi spokój - wyjęczałam i naciągnęłam poduszkę na łeb. On jednak wciąż wisiał tuż nad moją głową.
- Czy mam sięgnąć po inne, drastyczniejsze środki? - w tym momencie przysiadł na moim łóżku.
- Spadaj! - ryknęłam i rzuciłam w niego maskotką Kaczora Donalda.
- Nie, to nie. Pojedziesz do Beauxbatons bez różdżki, szat, książek, sowy... - gdy tak zaczął wymieniać zdałam sobie sprawę z przyczyny tak wczesnej pobudki. Dziś mieliśmy pojechać na Plac Horkruksów.
Zaraz zerwałam się z łóżka, strącając przy tym z niego brata, i popędziłam do łazienki. Nie zdążył nawet wyjść z mojego pokoju, a ja już byłam gotowa. No prawie. Popędziłam do jadalni, gdzie od pół godziny czekała na mnie jajecznica, wprawdzie już zimna, ale i tak wspaniała, bo przygotowała ją moja jakże wspaniała mamusia. Szybko pochłonęłam zawartość talerza, po czym wciągnęłam na siebie swój ulubiony fioletowy płaszcz i oznajmiłam bratu, iż jestem gotowa i możemy ruszać.
Stanęliśmy przed kominkiem. Jako pierwszy przeszedł Leo, ja byłam następna w kolejce. Następna, czyli ostatnia. Byłam strasznie zdenerwowana, wzięłam głęboki oddech, wkroczyłam w szmaragdowe płomienie i krzyknęłam:
- Na Plac Horkruksów! - W ułamku sekundy byłam już na miejscu, tuż obok brata.
- Witam na Placu Horkruksów! - oznajmił wesoło. - Najpierw pójdziemy po szaty do Madame Malkin, później do księgarni, następnie po kociołek i ingrediencje do eliksirów, po różdżkę, a na koniec po sowę i towarzysza, jeśli zasł...
- Dobra, dobra. Idziemy - powiedziałam, by go uciszyć i ruszyliśmy przez Plac. Nad nami rozciągało się piękne, błękitne niebo, słońce grzało niemiłosiernie. Poza rozmowami innych ludzi było słychać świergot ptaków.
Po zakupieniu szat i książek przyszedł czas na moją pierwszą różdżkę. W sklepie pana Olivandera roiło się od pudełek, skrzynek i kartoników. Byłam taka podekscytowana.
- Dzień dobry! - wykrzyknął Leon, gdy pojawił się właściciel zakładu.
- Och, witaj Leo! Co cię tu sprowadza? Czyżby jakiś problem z twoją różdżką?
- Nie, wszystko w porządku - uśmiechnął się mój braciszek. - Przyszedłem tu z moją siostrą w celu nabycia jej pierwszego kijaszka - mówił to z taką dumą jakby nie był moim bratem tylko ojcem.
- Świetnie! Podejdź do mnie - staruszek kiwnął na mnie palcem. - Jak masz na imię?
- Colette - odpowiedziałam.
- Jesteś naprawdę piękną dziewczyną, a piękna dziewczyna potrzebuje pięknej różdżki. Piękna różdżka, piękna różdżka.. - w tym momencie zniknął między regałami lecz po chwili wrócił z kartonikiem. - Wypróbuj tę. Jest zrobiona z sosny, zaś jej rdzeń to włos z głowy wili. Poczujesz jeśli nie będzie dla ciebie odpowiednia. - Nie wiem dokładnie o co mu chodziło z tym poczuciem, że nie będzie dobra, bo nie poczułam nic specjalnego, chyba chodziło o to, że poczuję, że będzie idealna. W każdym razie ta nie była, zresztą jak i kolejne sześć.
- Nie rozumiem - zaczął pan Olivander - jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się tak długo nie dobrać czarodziejowi odpowiedniej różdżki. - widać było, że trochę się zasmucił. - Może nie mam już tego daru... Chwileczkę, no tak! Że wcześniej o niej nie pomyślałem! - wyciągnął z szuflady swego biurka czarne pudełeczko ze złotym zawijasem. - Trzymałem ją dla pewnej pani od trzydziestu lat, bo wydawało mi się, że różdżka, którą u mnie zakupiła nie była dla niej w zupełności idealna, jednak się myliłem, ale tej nie wyjmowałem aż to tego momentu. Jej korpus został wykonany z drewna wierzbowego, a jej rdzeń to włos z ogona jednorożca, bardzo delikatny więc trzeba uważać. Proszę, wypróbuj - wzięłam błyszczący przedmiot do ręki i poczułam coś jakby ciepło w brzuchu, to było naprawdę miłe uczucie. Wiedziałam już, że to różdżka dla mnie.
- Biorę ją - oznajmiłam. - Jestem pewna, że jest dla mnie idealna.
- Bardzo mnie to cieszy - staruszek uśmiechnął się do mnie serdecznie. - Gdzie teraz idziecie?
- Po kociołek - wyręczył mnie Leon.
- Słyszałem, że dziś rano dostali nowiutkie. Radzę się wam pospieszyć zanim wszystkie wykupią - polecił nam.
- Do widzenia - powiedzieliśmy z bratem chórem.
- Do zobaczenia - pożegnał nas właściciel sklepu, gdy byliśmy już za drzwiami.
Gdy kupiliśmy już najważniejsze rzeczy, to znaczy: szaty, książki, różdżkę, kociołek (zdążyłam jeszcze na nowy) i składniki do mikstur, mogliśmy wreszcie wybrać się po zwierzątka. Nie mogłam się doczekać, aż będę miała swoją własną sowę, która będzie przynosiła pocztę mi i tylko mi. Wybór był ogromny. Tyle różnych gatunków i ras. Zdecydowałam się na sowę płomykówkę, którą nazwałam Olaf, nie wiem dlaczego akurat tak, jakoś mi się spodobało i jemu to naprawdę pasuje. Oczywiście jako, że byłam wyjątkowo grzeczna Leoś zgodził się również na drugie stworzonko. Od razu zażądałam kota, bo chyba nie będę paradowała po szkole z ropuchą czy czymś takim. Spośród dziesiątek kotełów wybrałam rudego brytyjczyka. Stwierdziłam, że "damy mu Roger, po dziadku", w sensie po moim dziadku nie jego, nie wiem jak ma na imię jego dziadek. W każdym razie dostał imię Roger.
Nadal nie mam pojęcia jak z tym wszystkim zmieściliśmy się w kominku.

***

Dwa tygodnie po zakupach był już 1. września. Spakowałam się dzień wcześniej, ale mama i tak truła mi przez całe rano tak jak Leonowi przez ostatnie kilka lat (no dobra nie ostatnie, ale wiadomo o co chodzi): "A szaty masz spakowane?", "A książki", "Sowa dobrze zamknięta?" itd.
Około pół do dziewiątej, gdy mama skończyła mnie całować, wylecieliśmy z Leonem na jego Błyskawicy do Paryża. Tak, na miotle z całym moim ekwipunkiem, ale niepełnowymiarowym, postanowiliśmy go zmniejszyć. Widok był nieziemski, pewnie dlatego, że byliśmy w powietrzu, pod nami na zmianę przemykały pola, lasy i miasta. To był pierwszy lot w moim życiu i mam nadzieję, że nie ostatni. Przed jedenastą byliśmy już na dworcu, zresztą nie tylko my. Setki ludzi krzątały się między peronami, ale nie zauważyłam wśród nich nikogo z nietypowym bagażem.
- Jesteś pewien, że to ten dworzec? - spytałam brata, by się upewnić.
- Oczywiście - przytaknął - przecież bywałem tu co roku.
- No ale ja nie widzę tu żadnych czarodziejów - zdziwiłam się.
- Och, to nie ten peron - uspokoił mnie. - Zaraz do niego dojdziemy. O, to tutaj - oznajmił, gdy znaleźliśmy się między dwoma peronami.
- Dziewiąty czy dziesiąty? - zapytałam, by dowiedzieć się gdzie mam ustać i czekać.
- Ani jeden, ani drugi. - Ta odpowiedź mnie zaskoczyła, przecież powiedział, że to tutaj - Wybieramy się na Peron 9 i 3/4.
- 9 i 3/4?! - zdziwiłam się. - Czy ty aby dobrze się czujesz? - Poważnie bałam się o jego zdrowie psychiczne.
- No tak. Aby się tam dostać musisz wbiec w tę ścianę - wskazał na metalową barierkę przedzielającą perony. - To proste. Jeśli się boisz, pobiegnij.
- Mam walnąć łbem w mur?! Chyba cię pogięło! - postukałam się w czoło.
- Nie wierzysz? Mogę iść pierwszy - Leo rozejrzał się wkoło po czym pobiegł wprost na ścianę i... zniknął. Zniknął! Za ceglaną ściną.
- Dasz radę Collie, dasz radę - powiedziałam sobie w duchu i ruszyłam przed siebie z wózkiem pełnym kufrów i toreb. W mgnieniu oka znalazłam się na innym peronie, peronie 9 i 3/4. Na torach stał wielka parowa lokomotywa z dziesiątkami wagonów. Część młodych czarodziejów siedziała już w środku i żegnała się z rodziną przez okna, a część wciąż stała na peronie i była przytulana oraz poprawiana przez rodziców. Doprawdy słodki widok.
Nagle rozległ się gwizd. Wszyscy ostatni raz się przytulili i wsiedli do wagonów. Wybiła jedenasta i pociąg ruszył. Dobiegłam do najbliższego okna i zaczęłam machać bratu na pożegnanie, w końcu nie będziemy się widzieć przez co najmniej trzy miesiące.
Kiedy straciłam go z oczu postanowiłam, że poszukam sobie miejsca w przedziale, wiedziałam, że to będzie długa podróż. Usadowiłam się w klitce na samym końcu czwartego wagonu, wyjęłam z podręcznej torby książkę i zaczęłam czytać licząc, że ktoś tu jeszcze przyjdzie.

Ktośku, przyjdziesz ?

1 komentarz: