Statystyka

Październik! ~~~

Październik
Nauka, nauka i nauka!
Powoli Robi Się Coraz chłodniej. Weekendy uczniowie spędzają w miasteczku.


Punkty przyznawane SĄ dopiero od roku szkolnego AŻ zrobić Początku wakacji - wtedy na Początku piszecie nazwę domu :. Od ... do / CD ...]
W WAKACJE Piszcie TYLKO od kogo ma kogo! Bez domu ponieważ nie nie SA przyznawane wtedy Punkty! :)

Opowiadania DO DOKOŃCZENIA!


Od Ell cd Rosalie - Czy Rosalie


Od Jonasza zrobić ... - Trzecioroczniaka Z Belle.
Od Lili cd. Jonasza - Do Jonasza
, Od Vinyli cd Lili - Czy Bianki i Lili



Od Avalone cd Daniela - CZY Daniela & Vako

wtorek, 24 lutego 2015

Ombrelune: Od Ell cd Adama

Powiem szczerze, że nie byłam ani trochę zaskoczona zachowaniem Adama. No bo to jest... Adam. Najgorsze jednak było to, że nie wiem czemu nie potrafiłam go odepchnąć. Nie byłam w stanie trzeźwo myśleć. Zamiast tego, prawie wbrew swojej woli zaczęłam odwzajemniać pocałunki. Po chwili chłopak się ode mnie odsunął.
- Dalej jestem dla ciebie jak brat? - zapytał z łobuzerskim uśmiechem.
- E... - patrzyłam na niego jeszcze lekko oszołomiona i zdyszana. - Y... Nie wiem.
Podniósł się z ziemi i otrzepał spodnie. Podał mi rękę, ale wstałam bez jego pomocy. Przewrócił oczami i pokazał na zieloną plamę na spodniach.
- Patrz, to przez ciebie - rzucił udając obrażonego.
- Jasne, jasne...
Prychnęłam. Jeszcze czego. Adam uśmiechnął się szeroko i szybkim krokiem ruszył w stronę Akademii. Jeśli myśli, że zamierzam za nim biec, to się myli. Poszłam więc swoim tempem.
Następnego dnia obudziłam się troszkę... No dobrze. Zaspałam pół godziny. Zważając na to, że wstaję pół godziny przed śniadaniem, spojrzałam na zegarek i natychmiast wyskoczyłam z łóżka.
- Clarr, zabiję cię - mruknęłam w ekspresowym tempie wkładając szatę.
Wybiegłam z pokoju. Te żarłoki (czyt. Adam i David) pewnie już wszystko zjadły. Wbiegłam do sali. Pierwsze wolne miejsce jakie zauważyłam było obok Brooks'a. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam w tamtą stronę.
- Spóźniłaś się - stwierdził Adam.
- Mam nadzieję, że wszystkiego nie zjedliście... - westchnęłam.
Na szczęście sporo jedzenia jeszcze zostało. Czyżby chłopaki nie mieli dziś apetytu? A co do chłopaków... Zerknęłam ukradkiem na Adama. Jak teraz wyglądają nasze relacje? Nie wiem czego mogę się spodziewać. Równie dobrze mógłby zachowywać się tak jak wczoraj, ale tak samo mógłby uznać, że to nigdy nie miało miejsca.
- Schlebiasz mi - szepnął mi Adam prosto do ucha.
- Co? - zauważyłam, że nie dość, że ZNÓW się w niego wgapiałam, to jeszcze zastygłam z ręką w powietrzu. Prawdopodobnie dlatego, że sięgałam po ser.
- Nie wyciągaj pochopnych wniosków - ostrzegłam, ale nie mogłam się nie uśmiechnąć.
- Ależ skąd - Adam również się roześmiał.
- Czasem śmiejesz się jakbyś miał atak astmy - stwierdziłam wskazując na niego nożem do masła.
- Coś ty? Mój perlisty śmiech? Wszystkie laski w tej szkole na niego lecą - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Perlisty śmiech... - pokręciłam głową - Jesteś niemożliwy!
Mój niemal oskarżycielski ton sprawił, że Brooks uśmiechnął się jeszcze szerzej. To w ogóle było możliwe?
- A teraz wyglądasz, jakbyś szedł do dentysty - powiedziałam i zaczęłam naśladować jego wyraz twarzy.
- Ha. Ha. Jesteś taka zabawna - stwierdził chłopak udając, że wcale go nie bawię.
- Jak zawsze - szturchnęłam go łokciem. - Niektórzy po prostu rodzą się idealni...
- Coś o tym wiem - westchnął Adam i zrobił zmęczoną minę.
Parsknęłam śmiechem. Brakowało mi tego. Tym razem skupiłam się na tym, żeby gapić się w talerz podczas moich "przemyśleń". Przyznam szczerze, że nie lubię jak się kłócimy. Ale czy to moja wina, że Adam cały czas okazuje się coraz większym idiotą? Coraz częściej mam wrażenie, że zaczyna się zmieniać, a potem... Znów okazuje się, że się myliłam. I ja cały czas daję się na to nabrać...
Wstałam od stołu.


Adam? Lel krótkiekrótkie

poniedziałek, 23 lutego 2015

Ombrelune: Od Adama cd. Ell

Będę rozpaczał po stracie przyjaciółki? W sensie, że jej? O, nie, nie, nie, moja panienko, upokorzenie Adama Brooksa jest więcej warte. Nadszarpnięta duma nie goi się jedną urywaną rozmową... jednym urywanym dialogiem... w powozie. Jeszcze będzie wyła na kolanach, błagając mnie o przebaczenie. No, przynajmniej taki jest plan.
- Jako prefekt nakazuję ci wrócić do dormitorium. Mamy północ - powiedziałem chłodno.
- Chyba zostanę - odparła spokojnie.
- Chyba nie mogę ci na to pozwolić.
- Chyba nie masz w tej kwestii absolutnie nic do powiedzenia - uśmiechnęła się triumfalnie. Popukałem palcem w odznakę. Przewróciła oczami i usiadła po turecku na środku murawy, jakbym był powietrzem.
- Naprawdę radzę ci iść do szkoły. Polecę po punktach. - Starałem się brzmieć poważnie i całkowicie neutralnie, jakbym jej nie znał.
- Polecisz po punktach. Ha! Ty? Pan rebel vel Wszystko Mogę, Nic Nie Muszę? - zapytała z niedowierzaniem, beztrosko rozkładając się na wilgotnej od wieczornej rosy trawie. Noc była bezchmurna i na aksamitnym czarnym niebie gwiazdy i księżyc świeciły silnie jak chyba nigdy dotąd. Zewsząd słychać było cykanie świerszczy.
- Ja wszystko mogę, ty - nie - wyjaśniłem.
Wpatrywała się w moją twarz z żabiej perspektywy i uśmiechała serdecznie. Co jakiś czas uśmiech przeradzał się w krótki śmiech.
- Co? - zapytałem wreszcie zniecierpliwiony, opierając ręce na biodrach.
- Nic. Jest cudownie - oznajmiła z szaleńczym uśmiechem, chwytając swoje włosy i rozrzucając je wokół głowy na podobiznę różowego nimbu.
- Brałaś coś? - Uniosłem brew.
- Absolutnie! - Pokręciła głową przecząco.
Po chwili wahania usiadłem z dupskiem na mokrej trawie tuż obok niej. Ogarnęła nas cisza, ale nie ta kłopotliwa i trwająca w nieskończoność jak odwiedziny niechcianych krewnych. Cisza może być też dobra. Może sprzyjać przemyśleniom i lepszemu zrozumieniu sytuacji. Nie wiem, o czym myślała Ell, wsłuchując się w odgłosy nocy, ja jednak zastanawiałem się, czy jej przeszło. To znaczy - przeszło jej. To było pewne. Po przedstawieniu, jakie dała przed chwilą, miałem nieodpartą chęć poprosić ją, by chuchnęła. Pytanie raczej: dlaczego? Co skłoniło ją do tego, że tak po prostu zaczęła się śmiać? Zresztą... już w powozie sprawiała wrażenie udobruchanej, choć nic w tym kierunku nie zrobiłem, co więcej w pociągu posyłałem multum kąśliwych uwag w jej kierunku. A jej po prostu... przeszło. Cóż, jedynym w pełni logicznym wytłumaczeniem tego zjawiska jest nieodparty urok Brooksów.
- Adam...?
- Hm?
- Lubisz mnie?
- Nie - odparłem zuchwale i padłem na ziemię tuż obok niej.
Niecodzienne było to zjawisko, skakać sobie do gardeł, by finalnie przejść z tym do porządku dziennego. Nie mogłem się nadziwić, jakim wewnętrznym spokojem napawało mnie leżenie na boisku w środku nocy.
- A ja ciebie tak.
- Co?... A... To dzięki.
Obróciłem głowę na bok i teraz patrzyłem prosto w jej niebieskie oczy. Uśmiechnęła się delikatnie. Znowu to robiła. Kusiła mnie swymi ponętnymi ustami, nawet jeśli wcale tego nie chciała. Przypomniał mi się ten wieczór u mnie. Po tym, jak mnie wyjebała - z pokoju w moim własnym domu zresztą - miałem taką chcicę, że nie mogłem spać na brzuchu. Cholerna przyzwoitka z niej jest, ale to nawet dobrze. Lubię wyzwania.
Przygryzła wargę, spoglądając na mnie niewinnie. Podparłem się na łokciu i delikatnie pocałowałem ją w usta. Kiedy się od niej odsunąłem, pokręciła głową.
- Nie mogę, Adam.
- O co chodzi? Jedzie mi z ust? Sorki, jadłem tylko rogaliki z dżemem - jęknąłem.
- Nie, to nie to. Po prostu... nie mogę. Nie pasujemy do siebie. Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Może nawet moim przyszywanym bratem. Ale tylko to.
- Serio tak sądzisz?
Zawahała się, jakby kłóciła się sama ze sobą. Zaczęła zdrapywać skórki z paznokci.
- Tak - wydusiła wreszcie.
- Dlaczego kłamiesz? - zapytałem szorstko.
- Nie kłamię. Tak będzie lepiej. Dla mnie. Dla nas. Dla wszystkich.
- Oszukujesz sama siebie - odparłem, kładąc się z powrotem na wznak z rękami pod głową.
- Może. Ale czuję, że podejmuję właściwą decyzję.
Ha. Czyżby? Ale jak trwoga to do Boga. Jeszcze zrobię tak, by to ona mnie chciała i żałowała, że odrzuciła taki cud natury. Przysięgam.
Okazało się, że wcale nie będę musiał czekać tak długo i zbytnio się starać. Usłyszałem, jak dziewczyna obok mnie wzdycha.
- To niesprawiedliwe.
- Hm? - mruknąłem. Jeżeli sądziła, że teraz pogodzę się ze swym losem i będę rozmawiał z nią jak pół roku temu, jeszcze przed feralnym balem, to myliła się, i to grubo.
- Ogólnie. Życie jest niesprawiedliwe. Rzeczy, które mnie spotykają, dylematy przed którymi staję, chociaż nigdy nikomu nic nie zrobiłam...
- Mówi się trudno.
- Adam! Ja chcę z tobą... no wiesz...
Uśmiechnąłem się pod nosem, jednak odpowiedziałem obojętnym głosem:
- Przecież nie możesz.
- Ale to nie znaczy, że tego nie chcę...
- Kobiety... - Przewróciłem oczami. - A co jeśli ja tego nie chcę?
- Wtedy... mówi się trudno - powiedziała cicho.
Bez pardonu przeturlałem się i położyłem na niej. Pisnęła z bólu - w końcu moje mięśnie coś ważą. Uniosłem się więc na ramionach, jakbym robił pompki, żeby mi biedulka nie zeszła, po czym zacząłem całować ją w usta, najbardziej namiętnie jak umiałem. Z każdym pocałunkiem jej usta wydają mi się wspanialsze.

Ell? ;3
Nie mam weny, ziomeczki :<

niedziela, 22 lutego 2015

Ombrelune: Od Les cd Dave'a

Podciągnęłam kolana pod brodę i zaczęłam pałaszować czekoladową żabę ofiarowaną przez Davida. Czułam na sobie wzrok obydwóch chłopaków, jednak starałam się to ignorować. Na Dave'a byłam zła. Nie widziałam go od weekendu nad jeziorem, a i wtedy traktował mnie bardziej jak atrakcyjną koleżankę niż dziewczynę, z którą jest od pół roku. Prawda, była jakaś tam adoracja, wziął mnie na spacer o pierwszej w nocy i obiecał udobruchać moich rodziców (od tamtej pory zresztą ojciec go ubóstwia), ale nie czułam tego ognia, który był na początku. Przysiągł, że odrobimy wszystko jeszcze w pociągu, że ostatnio miał problemy, ale nie chciał mnie martwić i już wszystko ok... a teraz zapomniał. Zapomniał, że mnie kocha? Skoro wolał porozmawiać sobie z kolegą niż poszukać dziewczyny...
- Kochanie... - Usłyszałam jeden z tych jego ponętnych szeptów tuż nad moim uchem. Zwykle działa na mnie ten ton a'la "ruchałabym jak dzika kuna w agreście", jednak Leslie Brooks nie okazuje słabości. Zacisnęłam usta.
- Sranie w banię - mruknęłam i odgryzłam kawałek łakocia.
- Słuchaj, ja naprawdę do ciebie szedłem.
- Nie doszedłeś - zauważyłam kąśliwie, unosząc na niego morderczy wzrok.
- Jeśli tylko masz ochotę, dojdę jeszcze dziś po uczcie. - Blondyn uśmiechnął się sprośnie.
Prychnęłam i odwróciłam głowę do okna.
- No, mała, starczy! - Dźgnął mnie palcem w ramię. - Bo będę płakał!
Nie otrzymawszy żadnej reakcji z mojej strony, zaczął udawać wycie rozwydrzonego kilkulatka w sklepie z zabawkami. Powiem, że był przekonujący. I głośny!
- Milcz! - warknęłam, odwracając się gwałtownie. Nie miał najmniejszego zamiaru. Harmider zwiększał jeszcze psychopatyczny rechot Aidena, który skręcał się ze śmiechu.
- A ty co?! - spojrzałam na niego spod byka. Irytował mnie. Po chuj się wtrącał?
- Ależ nic. Śmieję się z sir Martínesa - powiedział bez krzty ironii. Był miły do osrania. Sprawiał wrażenie, że nie ważne, co ktoś by mu powiedział, nie dotknęłoby go to. To wkurzające.
- Śmiej się ciszej. A najlepiej wyjdź i pozwól mi w spokoju kłócić się z facetem!
- Zostań - David zwrócił się do niego szorstko nim chłopak w ogóle się poruszył. - A ty nie masz prawa wyrzucać moich znajomych.
- Oni nie mają prawa się wtrącać!
- On się nie wtrąca. Tylko się zaśmiał.
- Rechotał jakby był psychiczny jakiś!
- Co nie uprawnia cię do wyrzucenia go!
- Wyjebane! - wrzasnęłam mu prosto w twarz i odwróciłam do szyby. Przez chwilę był spokój.
- Kotku...
- Srotku! - Strząsnęłam jego rękę z mojej talii.
- Nie chciałem. Już dobrze.
- Nie dobrze. Jesteś okropny.
Poczułam, że chłopak mocno obejmuje mnie od tyłu i kładzie mi głowę na ramieniu. Bardzo ładnie pachniał. Wtulił się we mnie czule. Potrząsnęłam głową i uwolniłam się z uścisku.
- Jeśli myślisz, że tak łatwo ci wybaczę to się grubo mylisz.
- Zobaczymy - powiedział, posłusznie się ode mnie odsuwając.
W tym momencie wbił Adam w całej swej nieglorii i niechwale. Po krótkiej dyskusji ze Smokiem ustalili, że idą poszukać Clary.
- Idę z wami - zażądałam. Nadal byłam zła na Davida, a i towarzystwo Adama nie było znowuż moim życiowym pragnieniem, ale Clarisse to jedyna osoba w tym świecie, z którą można po ludzku porozmawiać. Poza tym nie miałam ochoty na siedzenie tutaj sam na sam z tym dziwnym kolesiem. Wyszliśmy z przedziału i, zgarnąwszy po drodze Percy'ego i Elliezabeth, ruszyliśmy do Clarr. Wyszłam stamtąd szybciej niż weszłam, a powodem był nie kto inny tylko mój kochany chłopak.
Idąc wzdłuż pociągu miałam w głowie jego słowa. "Nie odzywaj się, będzie spokój". Do mnie? Do swojej dziewczyny?! Chrzanić go! Chrzanić związki!
Szybko otarłam łzę z kącika oka, zanim zdążyła spłynąć po policzku. Brooksówna płacze? Wstyd. Luniaczka nie okazuje uczuć, rozumiesz? Ty nie masz duszy, rozumiesz? Ukrywaj, nie przeżywaj...
Nie miałam najmniejszego zamiaru wracać do wcześniej zajmowanego przedziału. Ten popaprany koleś wydawał się zbyt dziwny, by z nim tam siedzieć. Wzięłam więc kilka uspokajających oddechów i ruszyłam do przedziału moich przyjaciółeczek.
- Nie jesteś z Davidkiem? - spytała kąśliwie Fanny. Wszystkie zazdrosne były o mój związek z najprzystojniejszym i najpopularniejszym (jeśli nie liczyć tego, że głupota Adama obiegła już cały świat) w całej szkole chłopakiem. Każda jedna do niego wzdychała, a on wybrał mnie. Biedaczki nie mogły się z tym pogodzić.
- Pewnie ją rzucił - dodała Élise. Zaśmiałam się nerwowo, obrzucając całą czwórkę spojrzeniem pełnym pogardy.
- Nie rzucił. I nigdy nie rzuci. Obowiązki PREFEKTA go wezwały. - Położyłam duży, dobitny nacisk na słowo "prefekt". Kłamstwo przyszło mi bez trudu, chociaż skręcało mi flaki na wspomnienie tego, jak mnie potraktował.
- Taa... Pan PREFEKT i jego obowiązki - mruknęła Jules i zachichotała, jednak jedno spojrzenie spod byka zdołało przywołać ją do porządku.
Siedziałam sobie spokojnie w przedziale i czytałam książkę, udając, że ludzie wokół mnie nie istnieją. Niech będzie, co będzie; czas wszystko równo w swym unosi pędzie, jak to ujął Makbet. I dobrze. Święte słowa. Nie przejmowałam się już Davidem, a przynajmniej sprawiałam takie pozory.
Do końca podróży szanowny pan Martínes nie zaszczycił. Trudno. Wyszłam z pociągu z kufrem i klatką z sową oraz koszem z Mortem. Władowałam się do pierwszego z brzegu powozu, wypychając stamtąd dwójkę pierwszorocznych - dalej nie dałabym rady powlec bagaży.
- O, tu jesteś, kotku! - Usłyszałam za sobą głos Davida, kiedy wkładałam do pojazdu ogromną, mosiężną klatkę z puchaczem. Kotku? Ale on jest perfidny!
- Odejdź. Mącisz sobie spokój - powiedziałam, nie odwracając się.
- Daj spokój, przecież ja żartowałem! Wybacz, jeśli cię to dotknęło.
- Ależ wcale mnie nie dotknęło! Nie przejmuj się, idź do kumpli!
- Serio?
- Nie!
- Wiedziałem... Pomogę ci z tym. - Mimo moich delikatnych protestów odebrał mi z rąk klatkę, o której przez niego prawie zapomniałam i jak ta oferma zatrzymałam się w środku czynności wkładania jej do powozu.
- Ty też bądź bohaterem na środku drogi - westchnęłam.
- Co mówiłaś? - Odwrócił się do mnie z uśmiechem, kiedy Jaskier stał już bezpiecznie na podłodze pojazdu.
- Że jedno przeniesienie klatki z sową nie odkupuje twoich win - powiedziałam władczo i, wspierając się na jego ręce, weszłam do powozu, dając mu do zrozumienia, że reszta tobołków też jest jego zadaniem.

Davidku? ^.^

Ombrelune: Od Ell cd Adama

Wgramoliłam się do powozu. Był pusty. Nawet się z tego cieszyłam, gdyż nie miałam najmniejszej ochoty rozmawiać z jakąś szeroko uśmiechniętą dziewczynką, albo co gorsza napalonym facetem. Niestety moje szczęście o ile mozna tak to nazwać, nie trwało długo. Do powozu ktoś wpadł. I to nie byle kto. Panicz Adam Brooks we własnej osobie. Spojrzałam na niego niechętnie. Chłopak również podniósł wzrok, a kiedy mnie zauważył zastygł na chwilę, a na jego twarzy odmalowało się... Zdziwienie? Osłupienie? A może jego spojrzenie mówiło "co ta s*ka tu robi..."? Nie wiem, nie jestem dobra z wyczytywania emocji patrząc na twarz. Jednak byłam przekonana, że po mnie łatwo było wyczytać emocje. Starałam się posłać Adamowi niechętne, lub nawet obojętne spojrzenie. Jednak on nie dał się nabrać.
- Nie udawaj, proszę, że nic cię nie obchodzę - powiedział patrząc w okno.
- Wcisnąłeś do zdania słowo "proszę", czy się przesłyszałam? - zapytałam oglądając swoje paznokcie.
- Przesłyszałaś się - mruknął chłopak.
I na tym nasza wymiana zdań się zakończyła. I dobrze. Nie miałam zamiaru dłużej się z nim użerać. Kłótnia z Adam'em Brooks'em kończy się albo tym, że wydziera sie na ciebie i potem oboje się do siebie nie ozywacie, albo stwierdza, że przesadzasz i posyła ci (tak, przyznam się) najpiękniejszy uśmiech jaki istnieje po czym uważa, że to wszystko załatwi. Ale to co wydarzyło się w pociągu na serio mnie zaskoczyło. No bo kto pomyślałby, że Adam kiedykolwiek kogokolwiek przeprosi. Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że mu zależy. Ale raz już nabrałam sie na jego "zależy mi" i nie za dobrze na tym wyszłam. Teraz nie wiedziałam co myśleć... Prędzej pomyślałabym, że ma w tym jakiś interes, niż że po prostu chce się pogodzić. Ale nie potrafiłam mu nie wybaczyć. Jak zawsze. Jestem dla niego stanowczo zbyt dobra. Podniosłam wzrok. Adam dalej podziwiał widoki za oknem. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. W sumie to nie wiem czego miałam sie spodziewać. Smutku? Ha! Dlaczego? Bo nie przyjęłam jego przeprosin? Nie byłby sobą.
- Nie gap się tak, Heap. Rozumiem, że jestem zabójczo przystojny, ale czuję się trochę skrępowany. - zaczął chłopak dalej wyglądając przez okno.
- S so? - mruknęłam, ale po sekundzie przypomniałam sobie o zaistniałej sytuacji i zrozumiałam co wlasnie do mnie powiedział. Zauważyłam rownież, że cały czas sie w niego wpatrywałam. Jestem głupia... - Chyba żartujesz.
Powiedziałam już wyraźniej i pewniej siebie. Oczywiście odwróciłam szybko wzrok, pogrążając się jeszcze bardziej. Zdążyłam jednak zauważyć chytry uśmieszek na twarzy Adama. On jest niemożliwy. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Uśmiechasz się tak na myśl o mnie? - zaczął chłopak. Chyba uznał, że nie jestem zła. W sumie to miał rację. Nie odczuwałam już wielkiej potrzeby, by uderzyć go w twarz, ale na wspomnienie TAMTEJ nocy aż się wzdrygnęłam.
- Tak, oczywiście. Nawet śnisz mi sie po nocach, ale takie sny nazywane są potocznie koszmarami. - odpowiedziałam.
Adam udał złego, ale nie zdążył posłać mi jakże ciętej riposty, gdyż powóz zajechał przed akademię. Wysiadłam i nie oglądają się za siebie ruszyłam w stronę budynku. Nie miałam ochoty ciągnąć rozmowy z Adamem.
Madame Maxime mówiła jak zwykle, że wspaniale znów nas widzieć w szkole, przypomniała najważniejsze zasady panujące w szkole... Po jej przemówieniu na stołach pojawiły sie najróżniejsze potrawy.
- O kim tak rozmyślasz? - zaśmiał się siedzący obok mnie David.
- Co? O nikim! - odpowiedziałam szybko.
- Czyżby o... - zaczął ale wepchnelam mu bułkę do ust.
- Jedz - nakazałam.
Chłopak wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia. Po posiłku wszyscy rozeszli się do swoich dormitoriów. Kiedy weszłam do swojego w środku była juz Clarr.
- Hej, jak święta? - zaczęłam.
- Ujdzie - odpowiedziała dziewczyna zdawkowo i wyciągnęła się na łożku.
Ja postanowiłam się przejść. Ruszyłam w stronę boiska do Quiddicha. Bardzo lubiłam tam przebywać. Kiedy nikt nie trenował było tam cicho i spokojnie.
- Ukradłaś mi miejsce - usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam sie gwałtownie i spiorunowalam Adama spojrzeniem.
- Po pierwsze, to moje miejsce, a po drugie, proszę cię, nie rób tak bo zaraz zejdę na zawał, a ty będziesz rozpaczał po stracie przyjaciółki.
Zastanawiałam się czy dalej jestem jego przyjaciółką... W końcu ostatnio jasno i wyraźnie dałam Adamowi do zrozumienia, ze nie chcę mieć z nim nic wspólnego.



Adam???

czwartek, 19 lutego 2015

Ombrelune: Od Avalone -c.d. Daniela


Pierwszy dzień w szkole zapowiadał się już od samego początku nie za kolorowy. Za oknem lało a mi pękała głowa. Chwyciłam list od mamy Liesel oczywiście chodź obok niej leżał list od mojej mamy biologicznej. Spojrzałam na idealne pismo oraz ten przyjemny zapach wrzosów, którymi zawsze spryskiwała listy bym pamiętała nawet w szkole od domu. Wsadziłam list po między strony książki do transmutacji, po czym pakując książki do podręcznej torby ruszyłam na śniadanie. Usiadła przy stole Luniaków wdając się w konwersację z niejaką Vincentą. Zagryzając chlebem z miodem próbowałam nadrobić wszystkie te zaległości, co mnie ominęło, skandale i tym podobne, a było ich trochę. Dziewczyna z przejęciem energicznie machała dłońmi, kiedy coś było ważniejszego od reszty. Raczej nic mnie nie zdziwiło i każdy opowiedziany skandal przesłuchałam z grobową miną albo z delikatnie uniesionym kącikiem ust. Odwróciłam się by spojrzeć na stół Papilonów. Opierający się na łokciu Daniel uśmiechnął się i pomachał mi energicznie. Odmachałam jednakże na tyle skromnie, że raczej nikt nie zauważył. Chłopak prychnął, po czym zajął się owsianką zagryzając chlebem z dżemem malinowym. Gar rozmów przerwały sowy, które przemoczone opadły na stoły, na których nagle nie było już potraw a ci któryż dotychczas jeszcze nie zdążyli zjeść mieli zdegustowane miny. Evelyn wylądowała przed mną z paroma listami jak zwykle od rodziców i od rodziców. Oraz o dziwo od kuzynki oraz od Renly’iego siostrzeńca mojej mamy, którego miałam szczęście poznać właśnie podczas nieobecności w szkole. Relny skończył Hogwart i zajmował się smokami, więc nie zdziwiło mnie, kiedy w kopercie znalazłam smoczą łuskę i karteczkę „To twojej ulubienicy”. Uśmiechnęłam się biorąc do ręki metaliczno zieloną łuskę. Po czym wpakowałam ją znów do koperty i razem z innymi przesyłkami wsadziłam je do torby. Sowa spojrzała na mnie niezadowolona, podeszła do mnie i dzióbnęła. Przecież powinna mieć nagrodę za to, że w deszczu i mrozie doleciała z przesyłką. Pogłaskałam ją jednakże ta odwdzięczyła się kolejnym dzióbnięciem. Sowa wiedziała, co chce. Zajrzałam do torby i dałam jej garść ziarenek gdyż moja torba zawierała wszystko. Dyrektorka powstała i rozkazała rozejść się do klas. Moją pierwszą lekcją okazały się być eliksiry a po nim muzykologia, lecz z zajęciami bardziej praktycznymi niż sama teoria a przynajmniej ta mówiła Vincenta. Wierzyłam jej, bo w końcu, kto nie chciałby się wykazać, jeśli ma jakiś talent muzyczny na przykład, jeśli gra na fortepianie lub innym instrumencie. Jednakże zanim nastać miała lekcja muzykologii przed mną była lekcja eliksirów, na którą zbytnio nie miała ochoty iść. Szłam do lochów sama, co oczywiście zauważyły dziewczęta oraz dziewczyny z gazetki szkolnej. „Może w końcu znajdą jakiś sensowny temat?” pomyślałam chodź strona z najprzystojniejszymi chłopakami szkoły zawsze była ciekawa na przykład te urocze komentarze, jak „Kiedy na niego patrzę tracę dech w piersiach” czy też „Nogi mi miękną, to anioł nie człowiek” chodź to niczego nie pobije komentarz ten „Świeżo upieczony singiel tylko brać i jeść, bo gorące”. Koło mnie zauważyłam znaną mi twarz.
- Cóż tak powolnym krokiem zmierzasz ku eliksirom Amy? –spytał i wyszczerzył się Daniel.
- No może ty chcesz iść pod miecz kata, ale ja jeszcze się cieszę tymi chwilami wolności. –powiedziałam, po czym zaczęłam nucić jakąś melodię z francuskiej kołysanki śpiewanej małym dzieciom. Znana była ta melodia oj znana, bo chyba prawie każdemu się to śpiewało, kiedy był mały.
- No to… -zaczął a ja spojrzałam na niego unosząc lewą brew. Chłopak założył ręce na piersiach. –Tłumacz się. Znaczy… Nie musisz, jeśli nie powinienem być wtajemniczony, ale czuję się urażony…
- Sprawy bardzo rodzinne –skwitowałam krótko. Chłopak przygryzł wargę jakby wiedząc, że prawdopodobnie mu to odpowiem. Przewróciłam oczami. – Ej nie bycz się. Dan… Daniel. Danieluuu. Bo się fochnę. Daniel. Jeśli cię to tak ciekawi to mogę ci zdradzić całe moje wakacje.
- A cóż może być w wakacjach ciekawego? –spytał. Czyżby się obraził? No ej! To ja miałam być ta obrażona. –Zostawiłaś, porzuciłaś bez niczego.
- Ale patrz na to z tej strony –uśmiechnęłam się. Czyżbyśmy się charakterami zamienili? To ja zazwyczaj zachowuję się jak Kłapeuchy a nie on. –Byłeś mi oddany mój kamracie. Mam nadzieje, że interesujesz się bardziej niebezpiecznymi zwierzątkami niż woźny, bo może kiedyś uproszę kuzyna abym mogła ciebie zabrać do Rumuni do jego pracy. A propozycja, jeśli się zgodzi jest nie do odrzucenia. Co ty na to by pomagać przy smokach?
Chłopak zamrugał i już chciał coś odpowiedzieć, kiedy przerwał nam dźwięk dzwonka, który uświadomił nas jak daleko jesteśmy od klasy i jak dawno powinniśmy tam być.
[Daniel?]

poniedziałek, 16 lutego 2015

Ombrelune: Od Adama cd. Ell

Wyszedłem z przedziału Ell kompletnie wytrącony z równowagi. Ona mnie wyrzuciła. Ha! Duma Luniaka poszatkowana na kawałeczki niczym główka kapusty. I co ludzie niby mają z tego wyciągania ręki na zgodę? Chuja mają. Ostatni raz to zrobiłem, przysięgam.
- A tobie co? - Kiedy wreszcie znalazłem Davida, ten od razu dostrzegł, że coś jest nie halo.
- Nic - warknąłem i posłałem mu spojrzenie spod byka. Dopiero teraz rozejrzałem się po przedziale, w którym siedział. Na kanapie obok niego siedziała Les z nogami podciągniętymi pod brodę i wpierdalała słodycze. Naprzeciwko kumpla siedział jakiś lasek, którego raczej wcześniej nie widziałem w naszej szkole.
- Hej! Jestem Aiden! - uśmiechnął się szeroko i podszedł do mnie z wyciągniętą ręką.
- Ach tak? - mruknąłem, mierząc blondyna krytycznym wzrokiem od stóp do głów. Bynajmniej nie wyglądał z tego powodu na speszonego. Głupkowaty uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Tak jest. Mniemam, że jesteśmy z jednego roku... Skończyłem trzy klasy w brytyjskim Hogwarcie.
- Urzekające...
- Aiden - powiedział David. W jego głosie słychać było nieudolnie maskowane rozdrażnienie - to jest Adam Brooks. Mój serdeczny przyjaciel - wycedził przez zęby.
- Wnioskuję, że również Luniak - zaśmiał się chłopak. Zaczynał mnie irytować.
- David, nudzi mi się - oznajmiłem tonem rozwydrzonego bachora. - Idziemy poszukać Clary. Chodź! - Podszedłem do kumpla, chwyciłem za ramię i zacząłem prowadzić do drzwi.
- Too... Aiden... widzimy się później! - zawołał kumpel i pomachał nowemu koledze.
- Idę z wami - zażądała Leslie. Zwinnie ześliznęła się z kanapy i podążyła na korytarz, wymijając nas z wysoko uniesioną głową. Cóż, niech idzie. Raz można ją wziąć.
Szliśmy korytarzem rozglądając się w poszukiwaniu przedziału Clarisse. Smoku zaproponował, by po drodze wstąpić po Ell. Jasne, jasne... Wyśmiałem go i powiedziałem, że nie mam zamiaru tam wchodzić i patrzeć na tę sukę. Tak, użyłem tego słowa. Suka. David westchnął. Nie wnikał i dobrze. Może miał dosyć prób zrozumienia naszych niesnasek. Też bym w końcu miał. Elliezabeth zdecydowanie zbyt często robi problemy tam, gdzie ich nie ma.
Koniec końców i tak po nią weszliśmy. Czy on mnie czasem słucha? Czy ktokolwiek czasem mnie słucha?...
Ruszyliśmy dalej po jakichś dziesięciu minutach, które zabrało nam - a właściwie Davidowi - przekonanie Ell, by szła z nami - z nim. Nieźle się zawzięła, ale i tak pęknie. Tyle że wtedy już nie będzie co liczyć, że ja przyjmę ją z otwartymi ramionami. Wyjebane. Krzyż na drogę.
- Co to za zbiegowisko? - trąciłem Davida. Przed nami stała solidna grupka rozchichotanych, zaaferowanych dziewcząt. Jako wspaniałomyślni prefekci postanowiliśmy sprawdzić, czy żadnemu z uczniów Beauxbatons nie dzieje się krzywda.
- Takie zebranie beze mnie? - zapytałem głośno, stając na krańcu okręgu tworzonego przez panienki. Chwilę ktoś się przez niego przepychał, po czym stanęliśmy twarzą w twarz z uśmiechniętym Percym.
- Ah, to wy! Co tam? - zagadnął wesoło.
- W przeciwieństwie do ciebie nie mamy absolutnie nic do roboty - odpowiedział Dave.
- Obsiadły mnie, kiedy szedłem z kibla - zaśmiał się. - Noo, moje panie! - Odwrócił się i zwrócił do wianuszka dziewcząt. - Bardzo chciałbym tu jeszcze z wami pogadać, ale zostawiłem włączone żelazko i w ogóle... To pa!
- Zostań z nami, Percy! - Blondyneczka o oszałamiająco niebieskich oczach zamrugała ponętnie gęstymi rzęsami. Zawtórowało jej kilka damskich głosów.
"Pomocy" - Percy poruszył ustami w niemej prośbie.
- Jackson! Ty musisz... nam... pomóc? - Spojrzałem na Davida, szukając ratunku.
- Tak! Właśnie mi się przypomniało! Załatwiliśmy ten deka... para... sonarny... za... mia... wato...
- No wiesz! - wtrąciłem się. - Ten, co to chciałeś od nas w zeszłym tygodniu, kiedy byłeś odwiedzić ciotkę...
- ...szwagra...
- ...ojca...
- ...twojej matki...
- ...chrzestnej...
- Aaa... Ten! - Percy puknął się w czoło, powstrzymując śmiech.
- Właśnie! My go mamy gdzieś... - zawahałem się.
- ...w tym pociągu! A konkretniej...
- ...w tym przedziale...
- ...co wiesz!
- Wiem - parsknął, kręcąc głową. - No więc widzicie, dziewczęta, że muszę iść! Panowie prefekci wzywają!
Bezwiednie wypiąłem pierś z dumą, poprawiając odznakę.
- Rozejść się! - zawołał David i niekoordynowanie pomachał rękoma. Tłumek zaczął szybko się przerzedzać.
- Dzięki - westchnął Percy, kiedy morze dziewczyn zniknęło. - Myślałem, że się od nich nie uwolnię. To gdzie śmigacie?
- Do Clary. Wiesz, gdzie jest?
Percy skupił się na moment.
- Sądzę, że tam, skąd dobiega ten anielski śpiew. - Wskazał głową na przedział kilka metrów przed nami.

- Cholera - zakląłem, upuściwszy kufer na mały palec u nogi. Oczywiście huk wystraszył Lucyfera, który śmignął gdzieś pod wagon.
- Idziesz, Diable? - odwrócił się do mnie David zmierzający już do czekających powozów.
- Dogonię was! - obiecałem, po czym padłem na ziemię i zajrzałem pod pociąg. Czarny jak smoła kot kulił się na torach na tyle daleko, że długość mojej ręki nie była wystarczająca, by go dosięgnąć. - Kurwa, Lucyfer! Chodź tu, głupi pchlarzu!... Kici kici... Do chuja!
- Pomóc ci? - Po jakimś czasie morderczej walki z kocim poczuciem niezależności usłyszałem cichutki żeński głos za mną. Należał on do Orlaczki Lili.
- Nie trzeba - burknąłem i jeszcze raz pomacałem ręką ziemię pod wagonem. - Dobra, trzeba! - jęknąłem wreszcie.
Lilianne spokojnie odstawiła bagaż i kucnęła obok mnie. Wyjęła z kieszeni mundurka jakiś koci smakołyk.
- Kici kici... Lucyfer... Koteczku, chodź, zobacz, co ja tu mam! Kici kici...
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, kiedy zwierzę wyszło spod pojazdu, zjadło dziewczynie z ręki i jeszcze dało jej się pogłaskać i wziąć na ręce.
- Głupi kot - mruknąłem pod nosem.
- Nie jest głupi. Spójrz, jaki kochany.
- Bycie słodkim i milusim nie świadczy o inteligencji. Zresztą ja nie dostrzegam u niego żadnej z tych cech.
- Jesteś zbyt krytyczny dla tego zwierzęcia - odparła i niechętnie podała mi kota.
Ruszyliśmy w stronę powozów. Część z nich już odjechała, mieliśmy więc szczęście, że zdążyliśmy.
- Wsiadasz? - Wskazałem na pierwszy z powozów.
- Chętnie, ale przyjaciółki na mnie czekają. - Pomachała dwóm stojącym opodal dziewczynom. Jedna z nich miała włosy płomiennorude, druga zaś - niemal śnieżnobiałe.
- Więc do zobaczenia na uczcie.
Uśmiechnąłem się do niej z sympatią i wszedłem do powozu, który w tej sekundzie ruszył. Wypuściłem drapiącego kota z moich objęć i uniosłem wzrok. W powozie siedziała Elliezabeth. Sama. Padłem. Byłem gotów wyskoczyć, jednak pojazd nabierał tempa, a ja nie chciałem za bardzo iść do Beauxbatons na pieszo. Zająłem więc szybko miejsce naprzeciw Luniaczki. Ta otworzyła na chwilę usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz finalnie je zamknęła i odwróciła głowę do okna. Uczyniłem to samo.

Ellie?

niedziela, 15 lutego 2015

Ombrelune: Od Adama cd. Clary

- Co panienka taka niemiła, milady? - zaśmiałem się. Clarisse nie odezwała się. Mało tego, nie odwróciła nawet głowy.
- Rozbicie? - zapytał Percy troskliwie. Dziewczyna wydała z siebie twierdzący pomruk i odwróciła się od okna.
- No co tak stoicie? Siadajcie.
Zajęcie miejsc w przedziale nie należało do łatwych. I nie chodzi tu o żaden bzdurny brak miejsc czy coś... Raczej wyglądało na to, że całe towarzystwo trochę się posprzeczało. Ell na przykład posłała mi tak nieżyczliwe, litościwe spojrzenie, że przeczuwałem, iż niezbyt życzy sobie mojego sąsiedztwa. Leslie natomiast była naburmuszona i cały czas trzymała ręce skrzyżowanie na piersi. Miałem nadzieję, że mój kumpel przejrzał na oczy i po prostu ją rzucił, jednak szybko porzuciłem ułudę, widząc jak przymila się i próbuje ją udobruchać. Obserwując, jak usiłuje ją pocałować, a ona wykręca zawzięcie głowę, prychnąłem z dezaprobatą. Że też taki inteligentny i, wydawać by się mogło, niezależny facet tak bardzo pajacuje do dziewczyny. I to jeszcze jakiej! Starszy to on będzie, ale mądrzejszy...
- Co tam, laleczko? - zapytałem Clary, kiedy wszyscy jakoś jednak usiedli i starali się na siebie nie patrzeć. Spojrzała na mnie z mieszaniną zaskoczenia i niezadowolenia, słysząc określenie na swą osobę. Ruszyłem brwiami w górę i w dół. Prychnęła.
- Nic ciekawego. Nudziłam się jak mops, a żadne z was nie wpadło na pomysł, by do mnie przyjść. - Zrobiła minę zbitego psa.
- Przecież jesteśmy, kochanie - uśmiechnąłem się szeroko.
- Kochanie? - Zmarszczyła czoło. - Skąd ci się to nagle wzięło?... Aha! Za pamięci! Dlaczego powiedziałeś dzisiaj, że będziemy małżeństwem?
- Co? - parsknął David. - Jakim małżeństwem? Noo, Diabeł, warto mieć marzenia.
- Mój ojciec - podkreśliłem dwa pierwsze słowa, patrząc znacząco na zwijającego się ze śmiechu Smoka - stwierdził, że bylibyśmy znakomitą parą. Poza tym uważa, że panienki, które zwykłem sprowadzać do jego domu prezentują dość żałosny poziom. - Wyrecytowałem, patrząc bezczelnie wprost na siedzącą naprzeciw mnie Elliezabeth. Zacisnęła usta i nie pisnęła słówka.
- My znakomitą parą?
- Noo... Głupie, nie?
- Tak właściwie... - zaczęła Clary ostrożnie, patrząc na mnie onieśmielona. - Od zawsze wydawało mi się, że może coś między nami być. Chciałam ci powiedzieć... - westchnęła. - Żartuję, palancie! Fuj! - Sprzedała mi kuksa w ramię.
- Wiedziałem!
- Jasne, jasne. Już ci stał! - zaśmiał się David.
- Śnisz!
Przechyliłem się przez stół i pacnąłem kumpla w twarz. On natychmiast mi oddał. Zmrużyłem oczy i podciągnąłem rękawy.
- Adam, zostaw go! - zapiszczała Leslie rozpaczliwie, jakbym nie wiadomo co miał mu zrobić.
- Jebło cię? My się wygłupiamy - popukałem się w czoło.
- No, Les, zluzuj - mruknął David.
- Ale... ale... - Młoda złapała buraka i spojrzała na Dave'a ze zmieszaniem, które po chwili ustąpiło miejsca gniewowi. - Ja już się mogę w ogóle nie odzywać!
- Okej, będzie spokój - parsknął kumpel i przybiliśmy sobie piątkę.
- Fajnie, nara. - Wkurwiona siostra opuściła szybko przedział, nie oglądając się za siebie.
- Jezu, ja żartowałem - mruknął David.
- Nie lecisz za nią? - spytał Percy.
- Eee... Nie. Nic jej nie będzie.

Clary? Albo ktoś kto siedzi w przedziale z nami :D

piątek, 13 lutego 2015

Bellefeuille: od Lilianne CD Viji

-Aaa! Biała, co ci odwala!
-Odpowiedzialność zbiorowa!-odkrzyknęła i miotnęła mną na materac i zaczęła walić poduszkami.
-Odwal się... ty ruski... WARIACIE!-wykrztusiłam przez śmiech.
-Ja też chcę!-wydarła się Vi i jedną poduszką zaczęła tłuc mnie, a drugą Bianę.
-Aaa!
Koty patrzyły na nas z miną mówiącą "skąd ja to znam?". Shanti oblizała wierzch łapki i przejechała po sterczących uszach.
Po chwili, wszystkie trzy ciężko dysząc, siadłyśmy na moim łóżku, a zaraz potem wszystkie padłyśmy do tyłu.
-Jesteście obie porąbane!-powiedziałam im, leżącym po obu stronach.
-Ale nas koooochaasz!-ziewnęła Vija.
-Śpiąca, Ruda?-spytała Pianka, po czym także ziewnęła.
-No coś ty... jestem całkiem... gotowa... na dalsze... szaleeeństwa...
Zasnęła. Bianka się zaśmiała i przetarła oczy.
-Ty patrz Lili, jakie to... dzieckooo... chrrrr...
Po chwili i Piana smacznie spadła, zapewne śniąc koszmary o swoich pobratymcach niewinnie ginących nad ogniskami świata. Uśmiechnęłam się, walcząc z sennością i nakryłam je kołdrą z łóżka Vi, a biorąc pod uwagę, że zasnęły na moim terenie, sama poszłam do Bianki, wsunęłam się pod kołdrę i zasnęłam.
~~*~~
-Aaaaauuu...-dał się słyszeć z samego rana jęk Rudej-Lili, wytłumacz mi pewien fenomen... dlaczego leżę przy twoim łóżku.
-A czemu mnie przeraźliwie bolą plecy?-jęknęła Biała. Obie zsunęły się tak, że tyłkami siedziały na ziemi, a głowy miały wygięte w tył na łóżku.
Przeciągnęłam się i wysunęłam z łóżka Piany. Podeszłam do nich i przykucnęłam z szerokim uśmiechem.
-Zasnęłyście tu wczoraj,a nie miałam serca was budzić.
Patrzyły na mnie z mieszaniną zdziwienia, urazy i żądzy mordu
-Zabiję ją.-wycedziła Ruda-Bianka, trzymaj mnie.
-OK.-przyjaciółka złapała ją za nadgarstek.
-No wiecie, nie ma tego złego, dziewczyny. Przynajmniej od razu jesteście ubrane.
Zawiązałam pod kołnierzykiem kokardkę i dopięłam sprzączki przy czarnych bucikach.
-Ale lepiej się spieszcie. Za pięć minut śniadanie, a potem ONMS.

Vi? Biana? Absolutne ZERO weny -,-

poniedziałek, 9 lutego 2015

Ombrelune: Od Clary do?

Wakacje minęły wyjątkowo szybko, że to aż przerażające. Znowu kolejny nudny rok w akademii. Eh... Może coś namaluje? Nie, malowałam przez całe wakacje w Walii.To może poczytam książkę? Nie mam nic ciekawego, ani nowego na mojej liście do przeczytania. Żyję w świecie którym nic już nie jest ciekawe.Siedząc sama w przedziale pociągu prze co najmniej jedną godzinę, sądząc wallijską gorącą czekoladę z rumem i z nutą ziół , nie mając co robić z nudów zaczęłam sobie śpiewać wallijską piosenkę willa, którą zawsze mu śpiewałam Níl Sé'n Lá.

Chuaigh mé isteach i dteach aréir
is d'iarr mé cairde ar mhnaoi an leanna.
Is é dúirt sí liom "Ní bhfaighidh tú deor.
Buail an bóthar is gabh abhaile

I came by a house last night 
And told the woman I am staying
I said to her:
"The moon is bright and my fiddles tuned for playing"

Tell me that the night is long
Tell me that the moon is glowing
Fill my glass I'll sing a song
And will start the music flowing

Never mind the rising light
There's no sign of day or dawning
In my heart it's still the night
And we'll stay here till the morning

Níl sé ina lá, níl a ghrá,
níl sé ina lá is ní bheidh go maidin,
níl sé ina lá is ní bheidh go fóill,
solas ard atá sa ghealaigh.

It's not day nor yet awhile
I can see the starlight shining
Níl sé ina lá is ní bheidh go fóill,
solas ard atá sa ghealaigh.

Fill the glasses one more time
And never heed the empty bottle
Turn the water into wine 
And turn the party up full throttle

Don't go out into the cold
Where the wind and rain are blowing
For the fire is flaming gold
And in here the music's flowing

Tell me that the night is long
Tell me that the moon is gleaming
Fill my glass, I’ll sing a song
And we'll keep the music streaming
Until all the songs are sung

Niestety dla mnie, ktoś musiał mnie usłyszeć i to oczywiście musiał być Adam, Eli, David Lesie, Percy, który dawno nie słyszał mojego głosu.
-Co podsłuchujecie?- spytałam nie patrząc na nich, a kierując mój wzrok tęsknię w okno za zielonymi wzgórzami mojej ukochanej Walii...

Kto dokończy?

Uczeń Domu Papillonlisse: Thomas Winchester

Thomas Winchester



Imię: Thomas
Pseudonim/Ksywka: Tommy
Nazwisko: Winchester
Krew: Czysta
Rok: Czwarty
Data Urodzenia: 16 grudnia
Dom: Papillonlisse
Drużyna Quidditch'a: -
Chłopak / Dziewczyna: Bi : )
Rodzina:  Mary, John - czarodzieje czystej krwi, Sammy - zaginiony brat
- najprawdopodobniej nie żyje.


Sowa: Sowa uszata - Charlie

Towarzysz: Brak


Różdżka: Wiąz, łuska Hippokampa, 11 cali
Ciekawostki:
~ Bogin - Jego ojciec
~ Patronus - Labrador
~ Genetyka - 
~Zdolności - Wężousty
~ Inne -
Uwielbia stare zespoły, pachnie wrzosami, kocha ciasta.
Ulubiony Przedmiot: Czarna magia
Znienawidzony Przedmiot: Historia magii, mugoloznawstwo
~ Stajnia - Fizzy
Właściciel - JessyJ


Zainteresowania: Nie ma szczególnych, gdyż nigdy nie umie usiedzieć
w miejscu i podjąć się czegoś na dłuższą metę.

Aparycja: Ma jasną skórę, ciemnokasztanowe włosy i jasnozielone oczy.
Jest dość wysoki i szczupły, pomimo licznych treningów i ćwiczeń fizycznych. Lubi
nosić luźne, nieco za duże koszulki i bluzy i zazwyczaj ciemne spodnie. Kocha swoje
znoszone, wiązane buty z miękkiej, ciemnobrązowej skóry.

Charakter:  Z pozoru to normalny, roześmiany wieczny dzieciak, łamacz serc i szczęk.
Uroczy podrywacz. Jest flirciarzem choć w pewnością nie romantykiem. Na to
jest zbyt bezpośredni, choć w tym zabawny. Zawsze musi rzucić jakimś błyskotliwym
tekstem. Zwykle zaczyna się od tego błysku w oku i uśmiechu. Towarzyski, czuje się w
otoczeniu innych jak ryba w wodzie. Rozbawia wszystkich i nie da się z nim nudzić. Boi
się, że skrzywdzi kogoś na kim mu zależy, więc nie ma bliskich. Nie ufa nikomu, nie
polega na nikim. Socjopata, szybko skacze z jednego charakteru na drugi. Jakby miał sto
twarzy. W końcu dobry z niego aktor. Szybko z czarującego mężczyzny zmienia się w
bezwzględną maszynę do zabijania. Twardy i odważny, nie zlęknie
się niczego. Nie przepada za mugolami jednak może ktoś mógłby to zmienić.

Historia: Jego ojciec to palant karał go za wszelkie występki. Ukrywał się przed nim w szafie.
Można powiedzieć że to właśnie tam spędził większość swojego dzieciństwa. Jego matka
Mary zginęła podczas narodzin jego młodszego brata. Ojciec zwalał winę na Thomasa, który
wyczekiwał swojego listu. Gdy doszedł nie posiadał się ze szczęścia
 Zabrał swoje oszczędności i uciekł.






sobota, 7 lutego 2015

Ombrelune: Od David cd. Aidena

Byłem zaskoczony zobaczeniem go.
Dlatego też nie przerwałem, jego długiego monologu.
- Dziękuję - Odpowiedziałem na zapytanie, czy nie chcę ciasta. - Chętnie spróbuję
Powiedziałem i uśmiechnąłem się do niego, na co on mi odpowiedział tym samym.

~*~

Siedziałem obok niego i zajadałem się razem z Aidenem ciastem.
- To jest znakomite!
- Też tak uważam! - Wyszczerzył się.
- To dalej mów! - Zażądałem by dalej mówił o Hogwartsie - Najgorsze? Co było?
- Najgorsze były wyjce! Dostałem ich... dobra przestałem liczyć po 13! - Zaśmialiśmy się.
- To zabawne, - Zaczął mówić dalej - że pisali do mojej matki o wszystkim. Serio nic się 
nie ukryło! Już nawet myślałem że ma kochanka w Hogwarcie... Łe. Zazwyczaj to szło o to 
że nagle kibel z żeńskiego wyleciał przez okno i prawie wylądował na jakiegoś ucznia. 
Albo wybuchające fajerwerki w bibliotece. Mina bibliotekarki dosłownie zabójcza. 
Albo wyobraź sobie że siedzisz jesz sobie obiad a tu nagle ulewa z piorunami! 
Mieliśmy zaczarowany sufit który wyglądał jak niebo a ja sprawiłem że to było niebo - 
z dumnym uśmiechem opowiadał dalej.
- I ty to wszystko zrobiłeś? Sam? -uniosłem brew a Aiden wyszczerzył się.
- Tak sam. Chodź przy jednej akcji takiej większej było nas trzech. -zaczął się drapać 
niezręcznie po karku. - Chodzi o to że u nas w szkole dwa domki nie lubią się to tak jakby 
luniaki nie lubiły się z papilonami tak tak gyfoni ze ślizgonami. I no cóż... Napuściliśmy 
parę bagno bomb im. A chłopakom do szamponu dolaliśmy klej. Oj wtedy to mieliśmy 
szlabany. Prawię całą noc szorowaliśmy szczoteczką do zębów puchary. O zgrozo musiały 
być to nasze szczoteczki. I teraz tym chłopie umyj zęby... - Na koniec mruknął smętnie.
Zacząłem się śmiać. A on po chwili dołączył do mnie. Polubiłem go mimo.
Gadał jak najęty. Był śmieszny i wesoły. Dziwne ale przypadło mi to do gustu...
Znaczy pewnie gdybym go nie lubił uznał jego zachowanie za dziwaczne, a jego samego
za świra. Ale cóż mi się podoba ten świr... Znaczy! Nie, że podoba, podoba.. Brzydki nie
jest ale chodzi tylko o to, że podoba, że polubiłem...
Mniejsza!
Gadaliśmy dalej. Opowiadał mi ze szczegółami o ich kawałach, a ja o przygodach
moich i paczki lub pojedynczo z kim. Na przykład o tym jak z Ell szpiegowaliśmy
naszego gajowego. O moich od pałach z Diabłem. O moim kuzynie i jego zatargach
z moją przyjaciółką. O wątku moim i tej przyjaciółce,Clar gdy starałem się o jej względy
i o wielu innych rzeczach tak jak i on mi. Wspomniałem też o tym, że to nasz dom 
przez 3 pierwsze lata wygrywał puchar domu.
- O! U nas to samo było!
- Hehe, No to w tym roku walczymy między sobą! Zobaczysz 4 puchar odkąd chodzę
do akademii też będzie mój i luniaków!
- Po moim trupie!
- To się da załatwić! - Zaśmiałem się razem z nim.
- Zobaczysz w tym roku Papilloni zdobędą puchar! W Hogwartsie zdobywaliśmy
puchary ja i gryfonii to tu nie mam zamiaru zająć inne miejsce! - Powiedział wesoło.
- No zobaczymy!
- Zoba..! - Nie dokończył bo w tym momencie otworzyły się drzwiczki a przez nie
wyjrzała, starsza pani z wózkiem.
- Oh! Chcecie coś kupić chłopcy?
- Oczywiście! - Zawołaliśmy na raz, przez co się zaśmialiśmy.

Oświadczam wszem, i wobec, że nigdy się tak nie śmiałem tyle razy w tak krótkich
odstępach czasowych! 

Zaczęliśmy wymieniać najróżniejsze nazwy słodyczy!
Gdy wyszła, Aiden lub jak ja go zacząłem nazywać Sol lub Ai, nie mógł powstrzymać
się od komentarza! He, he.
- Miła starsza pani. O zgrozo pamiętam to jak dziś kiedy podczas pierwszej podróży
do Hogwratu poprosiłem tylko o sok z dyni a pani co "Przykro mi słoneczko
wszystko wykupione." A ja takie "Jak to przecież to dopiero 4 przedział" No cóż albo
to kupił dosyć szeroki grubasek albo bardzo nadziany chłopak...
Po tym zaczęliśmy od czekoladowych żab, przez jakieś tam słodycz, kończąc na fasolkach
wszystkich smaków i cukierkach zmieniających głos.
- Dobra to teraz ja! Tym razem wezmę cukierka! - Powiedział rozradowany Aiden.
Zjadł go chwilę odczekał a później rykną!
- Aaaaaaaaaaaaaa! - Pisnął, a ja się zacząłem śmiać jak głupi.
Ryknął jak niedźwiedź. Opowiadał mi jak to się stało, że przerażają go te 'mordercze stwory'!
- Ej! Przestań! Teraz ty!
- Oki ja wziąłem wcześniej cukierka to teraz chcę fasolkę. - Powiedziałem i wziąłem czerwoną.
- Hym... - Rozkoszowałem się smakiem - Truskawka! Un! - Dodałem ze złośliwym uśmieszkiem.
- Kurde! Ja jak wziąłem czerwoną to miałem o smaku krwi! To nie feer! - Oburzył się
wydymając wargę a ja znów się zaśmiałem. - Tera ty.
- OK. Biorę fasolkę. - Wziął tym razem zieloną, lecz po chwili wypluł - Ble, fuj, a fe, Trawa!
- Hehe, un, ty to nie masz do tego szczęścia! - Powiedziałem biorąc cukierka. By po chwili zacząć
syczeć jak wąż, już otwierał buzię, by to skomentować, jak zwykle, wszystko, gdy nagle drzwiczki
się otworzyły a w nich, w pełnej swej krasie stała...
- Oh! - Wyrwało mi się - Co ty tu robisz? Un? - Zapytałem niewinnie... Bo wiedziałem czemu tu jest... ZAPOMNIAŁEM! FACEMPLAM!
- Ty się jeszcze pytasz? - Powiedziała z uniesioną brwią, opierając się o otwarte wejście, krzyżując ręce na piersi.
- Eee... Kto to jest? - Zapytał mnie Ai
- To jest, un.. - Pozwoliłem powrócić sobie do wspomnień...


" Odprowadzałem właśnie ją pod same dormitorium.
- No... To dzięki za bal.. i... Dobranoc.
Otworzyła drzwi by wejść do pokoju lecz ja zatrzymałem jej ręką i uśmiechnąłem się,
gdy spojrzała na mnie zdziwiona.
- To ja dziękuję, że zgodziłaś się ze mną pójść na bal. - Po czym chwyciłem jej dłoń
i przystawiłem sobie do ust. A następnie pocałowałem ją lekko w usta i z krótkim,
życzeniem miłej nocy ulotniłem się nim zdążyła co kol wiek odpowiedzieć...
  Następnego dnia postanowiłem nie jeść śniadania. Ogólnie wyszedłem tylko z godzinę
przed obiadem do Écuelle gdzie spędziłem z 30 minut co najmniej szukając jakiś głupich 
kwiatów, a raczej bukietu, który by się jej spodobał... Co było trudne bo nie miałem 
zielonego pojęcia co ona może lubić, czego nie! Postanowiłem zrezygnować z róż.. 
one są takie.. Passé, no bo przecież ile można, no nie?
  Cóż, zanim doszedłem do dormitorium, i w ogóle wróciłem z miasteczka, przebrałem
się i poszedłem do wielkiej sali, obiad zdążył już się zacząć, co spowodowało, nie małe
poruszenie u innych osób i ich wzrok wklejony w mua!
Oczywiście damska część, szkoły [no dobra większa - nie moja wina, że zdarzają się w szkole
takie przypadki jak Clarr czy Ell które nie potrafią docenić prawdziwego piękna!]
  Patrzyła na mnie oniemiała i zachwycona [hehe nie jedna miała nadzieję, że to do niej
podejdę z tym bukietem - dość dużym i pięknym, nie chwaląc się - akórat do niej i padnę,
pewnie na kolana wyznając jej nie wiadomo jakie brednie i prosząc o pójście na randkę,
chodzenie ze sobą czy Huuuu...Kiiij tam je wie!].
  Wracając  do sedna sprawy. Olałem tych wścibskich uczniów, którzy wlepiali na mnie
swoje gały, chcąc wiedzieć co teraz zrobię - lub jak wyczytałem z oczu paczki [z Diabłem
na czele ich wszystkich] Co ja odpierdalam..
Zacząłem kierować się w stronę stołu luniaków, ku uciesze tamtych panien, ładnie 
obszedłem stół mijając zawiedzione panie, i skierowałem się prosto w stronę Panny Brooks.
  Leslie. Tak do niej - a cóż, żeś myślał czytelniku?
Oczywiście idąc w jej stronę przygotowywałem się PSYCHICZNIE i na wszelki wypadek
także FIZYCZNIE, bo nie chce nawet myśleć o tym co mi zrobi Diabeł gdy usłyszy co ja
chcę zrobić... Taaa w końcu jego 
NAJLEPSZY kumpel + "baaardzo 'UKOCHANA' '' Siostrzyczka.. To cóż nie może się
dobrze skończyć... dla niego, rzecz jasna...
  Gdy już doszedłem do celu, przystanąłem, i podałem jej rękę by 'pomóc' wstać.
Ah.. Co tam! Raz do roku mogę być dżentelmenem, od początku do końca. 
Leslie spojrzała na mnie zdezorientowana tak samo jak paczka.. I inni.
A ja tylko uśmiechnąłem się czarująco i pocałowałem jej dłoń, którą rzecz jasna, dalej
trzymałem w dłoni mej i zapytałem.
- Les.. Ja wiem, że to tak trochę różnie bywało, ale podobasz mi się... O wiele bardziej
niż która kol wiek inna z naszej szkoły. Na balu, bardzo dobrze się z tobą bawiłem, chodź
wiem, możesz mieć żal, że co jakiś czas ci znikałem z Diabłem, zostawiając cię samą.
Ale mam nadzieję, że mimo wszystko miło spędziłaś ze mną ten czas. Ponieważ ja tak
go spędziłem. I chciałbym wynagrodzić ci te moje, zostawianie Cię samą, a także móc
poświęcić ci mnóstwo innych chwil, które moglibyśmy razem spędzić, jeśli tylko zechciałabyś
dać mi szansę... I zgodziła się zostać moją dziewczyną. - Zakończyłem. A wszystkie do tej
pory wpatrzone w nas oczy otworzyły się szerzej a ci co odwrócili od nas wzrok znów go
na nas skierowali, wyczekując wszyscy razem decyzji naszej Brooks'ównej.
Leslie, zaś spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. Czy tylko mi się zdawało, 
czy uznała mnie za świra? Uniosła jedną brew do góry i nerwowo spojrzała po zebranych 
przy stole Luniakach. Nikt w tamtym momencie nie jadł. Diabeł, usłyszawszy moje pytanie, skierowane nawiasem mówiąc do niej, a nie do tego wścibskiego świra, zachłysnął się 
zupą mleczną i głośno kaszlał. Ell i Rosalie, a także Clary, patrzyły na nas z uwagą, 
jakby sądziły, że to jakiś żart.
- To jak? - zapytałem, uśmiechając się rozbrajająco.
- Yyy... Ale że... - dukała ciemnowłosa lalunia, patrząc wszędzie, tylko nie w moją
stronę, a tym bardziej na trzymany przeze mnie bukiet.
- Ym, jak nie, to nie, spoko - mruknąłem i już miałem oddalić się z Wielkiej Sali, by 
w zaciszu swego dormitorium po rozpaczać nad tym upokorzeniem na oczach tych 
wszystkich ludzi, kiedy mnie powstrzymała:
- Nie! Czekaj... Y... Jak ci tak zależy to... Noo... No... spoko - wymruczała nieskładną 
odpowiedź. Chyba niezbyt wiedziała, co ma w takiej chwili odpowiedzieć. Szybko 
wyrwała kwiaty z moich rąk i wyszła z Sali pospiesznie, nie oglądając się za siebie.
Westchnąłem. Czekałem tylko na zestaw drwin, które lada chwila miał skierować
ku mnie Adam... ''

Wzdrygnąłem się na to wspomnienie i szybko spojrzałem na stojącą w drzwiach Leslie.
- To jest... Moja dziewczyna, un. - Mruknąłem i uśmiechnąłem przepraszająco.
- O! Dziewczyna? Nie mówiłeś, że masz dziewczynę! Miło mi jestem Aiden! - Przywitał
się jak zwykle wesoło Ai.
- Oh... Jak miło, że o mnie pamiętałeś, David. - Zmrużyła oczy gniewnie...
Dlatego jestem Bi.
Dlatego wiem dlaczego, prócz dziewczyn, wolę chłopaków.
I po cholerę nie wiem po co poprosiłem ją o chodzenie.
Kobieta, wszystko ci wypomni. WSZYSTKO. Kiedyś użyje to przeciwko mnie! Ja to, wiem!
- Kotek, pamiętam.. Po prostu mi wyleciało z głowy. Spotkałem go jak cię szukałem
po przedziałach, naprawdę! Poznaliśmy się w wakacje i tak jakoś się zagadaliśmy...
- Nie tłumacz się. - Machnęła na mnie ręką. No tak ma tera "foszka". Pff.. - Ja jestem
Leslie Brooks. Dziewczyna tego tu.
- Może chcesz się do nas przysiąść, kotku? - Zrobiłem maślane oczka i poklepałem miejsce
obok siebie. Cóż kobietę trzeba jakoś udobruchać... Bo później jak się zostawi ją zfochowaną
to pikło ni nibo! xP - Chcesz może czekoladowej żeby?? ^.^
- Tak chcę. - Powiedziała nie wzruszona, ale usiadła koło mnie i wyrwała mi ją z rąk.
Ai za to posłał mi głupią minę i palcem przejechał po szyi, na znak, że mam przejebane.
Żebyś wiedział, stary. Żem, mam.


<Aiden? Leslie?>

Ombrelune: Od Ell cd. Adama

- Ja przesadzam? - on chyba sobie żartuje.
- No. - mruknął - Powiedziałaś "nie" i spoko. Zdarza sie tak?
Jak. Można. Być. Takim. Dupkiem?! Dalej zerkałam przez okno, głownie obserwując reakcje Adama na moje słowa. Tak swoją drogą nie myślałam, że sie odezwie. Już prędzej znalazłby sobie nową dziewczynę na pocieszenie. W sumie, nigdy nie chciałam stać sie kimś takim, a dałam sie nabrać jak dziecko.
- Rozmyślasz nad nowym kazaniem? - zaśmiał sie Adam.
- Nie - odwróciłam sie do niego, by popatrzeć mu prosto w oczy - Myślałam o tym jak do dałam sie nabrać na te twoje gierki, uśmieszki, słowa.
Chlopak odwrócił wzrok.
- Patrz mi w oczy! - krzyknęłam - Po co? Te lata przyjaźni nic dla ciebie nie znaczą?!
- Oczywiście, że znaczą - odpowiedział bez skruchy.
- Tyle masz mi do powiedzenia, tak? - zapytałam nawet nie oczekując odpowiedzi - Adam, wyjdź stąd. Nie chcę cie widzieć, rozumiesz?
Znów patrzyłam na krajobrazy za oknem.
- Nie wyjdę - powiedział.
Westchnęłam. Przerabiamy to samo od początku...
- Chcę się pogodzić - ogłosił.
- No na razie kiepsko ci to idzie - stwierdziłam.
- Ell, dramatyzujesz -przewrócił oczami.
- Ooo, nie. Tak łatwo ci nie pójdzie - powiedziałam cicho i tak samo skończyłam - Wynoś sie. Nie mam najmniejszej ochoty gadać z takim idiotą jak ty. Nie masz za grosz szacunku i honoru. Luniak, wiem ale... Wiesz nie mam ochoty prawic ci Kazań, bo i tak mnie zlewasz. Więc po prostu sie wynos. Myślę, że najlepiej będzie jak się nie będziemy do siebie odzywać.
Znów odwróciłam głowę w stronę chłopaka. Wydawał się być zaskoczony. Przyzwyczaił się, że zawsze łatwo mu wybaczam. Rozpieszczony bahor. Uważa, że wszystko mu sie należy. Ale tym razem przegiął. I to ostro.
- A teraz wyjdź - powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Adam chyba zauważył, że nie ma szans na zgodę, więc posłusznie opuścił przedział. I dobrze. Nie miałam najmniejszej ochoty ciagnąć tej bezsensownej dyskusji.
Resztę drogi spędziłam na rozmyślaniach. Powinnam się z nim pogodzić? Z drugiej strony jak tak łatwo wybaczę mu, to znów wywinie jakiś numer... Sama nie wiem. Zobaczę co przyniesie czas.

(Liv specjalnie dla cb :* ) :


Adam? Takie megadługie ;-;

piątek, 6 lutego 2015

Bellefeuille: Od Vinyl cd. Bianki

- Behemot! - krzyknęłam. Kiciuś wyszedł zza tobołu Piany i zaczął łasić się wokół mojego brzucha, aż w końcu położył się przy moim boku. - Jak ja się za tobą stęskniłam!
- Jak ty go możesz kochać?! Przecież to diabeł wcielony!
- Ohh! Jaki diabeł? To przecież najsłodsze, najpiękniejsze i w ogóle najcudowniejsze zwierzątko pod słońcem... nooo nie licząc pufków pigmejskich. - przytuliłam się do kotka.
Po chwili kotka Shanti znalazła się przy Lilianne i ciekawym wzrokiem przyglądała się jak tarmoszę jej mena.
- Kolejna słodka! - uśmiechnęłam się.
Posiedziałam chwilę w ciszy, po czym oznajmiłam:
- Wiecie co...?
- Hm?
- Ja to chyba jestem kociarą...
- No co ty?! - krzyknęły obie na raz i wszystkie się roześmiałyśmy.
Prawdę mówiąc przez całą drogę opowiadałyśmy sobie, co ciekawego robiłyśmy w wakacje. Żartowałyśmy, chichrałyśmy się, a nawet grałyśmy w karty (XD). Po jakichś dwóch godzinach bardzo zachciało mi się spać, więc postanowiłam zdrzemnąć się na jakiś czas. Przytuliłam się do oparcia i zasnęłam.

~*~

- Vija! - usłyszałam głos koleżanki. - RUDA! Wstawaj, bo już wszyscy wysiedli!
Otworzyłam oczy i rzeczywiście pociąg już stał w miejscu, a większość uczniów stała już przed ekspressem. Zerwałam się na równe nogi, wzięłam bagaż i ruszyłam za dziewczynami. Stacja była już prawie pusta. Zostały tylko pojedyncze osoby, które dziwnie nam się przyglądały. Po kilkunastu minutach nareszcie wspięłyśmy się do dormitorium Belle.
- Brakowało mi tego miejsca. - powiedziała Lili.
- Niom. Mi też. - Bianka odstawiła bagaż gdzieś na bok i dała nura na łóżko. Położyła się na plecach i wpatrywała w sufit szczerząc ząbki w uśmiechu. Lili postąpiła podobnie. Nagle Pianka gwałtownie wstała i okryła sobie plecy kołdrą. - Chyba najbardziej z tego miejsca to brakowało mi łóżka i peleryny niewidki, ale widokami też nie pogardzę. - dodała podchodząc do okna.
Zaczęłam się rozpakowywać. Ubrania z walizką wtryniłam w jeden kąt, a miotłę z szatą Belle właśnie zanosiłam do szafy, kiedy to obie dziewczyny spojrzały na mnie z przerażeniem. Zdziwiona ich zachowaniem zapytałam:
- Co wam?
Bianka szybko z powrotem odwróciła głowę do okna, a Lili tylko odpowiedziała:
- Nic. - i spuściła głowę.
Nie zwracając uwagi na ich zachowanie otworzyłam szafę i włożyłam do niej moje rzeczy. Kiedy miałam już ją zamykać, odruchowo spojrzałam w lustro...
- KTO TO ZROBIŁ! - wrzasnęłam.
- Ale co? - zapytała niewinnie Piana chichrając się pod nosem.
- KTO NAMALOWAŁ MI WĄSY SIĘ PYTAM! HĘĘĘ?!
- O czym ty mówisz? Jakie wąsy? - Lilianne zrobiła maślane oczka.
- No jakie?! - podeszłam bliżej niej. - TE wąsy!
- Aaaaa! Te wąsy... Nooo wiesz... jak tak sobie spałaś to... too jakiś koleś przyszedł... i namalował - wyszczerzyła się dziewczyna.
- Taa jasne. Bo jeszcze wam uwierzę. Kłamczuchy! - wzięłam poduszkę i rzuciłam w białowłosą, która za nic nie mogła przestać się śmiać. Ta od razu spoważniała, z pełną powagą podniosła poduszkę i spokojnie podeszła do Lili. Patrzyła tak na nią przez chwilę i w najmniej spodziewanym momencie rzuciła się na przyjaciółkę.

Liliiii? Piangoo?

poniedziałek, 2 lutego 2015

Papillonlisse: Od Colette do Ktośka

- Wstawaj! - otworzyłam oczy, nade mną stał wesolutki, rozbudzony Leon.
- Daj mi spokój - wyjęczałam i naciągnęłam poduszkę na łeb. On jednak wciąż wisiał tuż nad moją głową.
- Czy mam sięgnąć po inne, drastyczniejsze środki? - w tym momencie przysiadł na moim łóżku.
- Spadaj! - ryknęłam i rzuciłam w niego maskotką Kaczora Donalda.
- Nie, to nie. Pojedziesz do Beauxbatons bez różdżki, szat, książek, sowy... - gdy tak zaczął wymieniać zdałam sobie sprawę z przyczyny tak wczesnej pobudki. Dziś mieliśmy pojechać na Plac Horkruksów.
Zaraz zerwałam się z łóżka, strącając przy tym z niego brata, i popędziłam do łazienki. Nie zdążył nawet wyjść z mojego pokoju, a ja już byłam gotowa. No prawie. Popędziłam do jadalni, gdzie od pół godziny czekała na mnie jajecznica, wprawdzie już zimna, ale i tak wspaniała, bo przygotowała ją moja jakże wspaniała mamusia. Szybko pochłonęłam zawartość talerza, po czym wciągnęłam na siebie swój ulubiony fioletowy płaszcz i oznajmiłam bratu, iż jestem gotowa i możemy ruszać.
Stanęliśmy przed kominkiem. Jako pierwszy przeszedł Leo, ja byłam następna w kolejce. Następna, czyli ostatnia. Byłam strasznie zdenerwowana, wzięłam głęboki oddech, wkroczyłam w szmaragdowe płomienie i krzyknęłam:
- Na Plac Horkruksów! - W ułamku sekundy byłam już na miejscu, tuż obok brata.
- Witam na Placu Horkruksów! - oznajmił wesoło. - Najpierw pójdziemy po szaty do Madame Malkin, później do księgarni, następnie po kociołek i ingrediencje do eliksirów, po różdżkę, a na koniec po sowę i towarzysza, jeśli zasł...
- Dobra, dobra. Idziemy - powiedziałam, by go uciszyć i ruszyliśmy przez Plac. Nad nami rozciągało się piękne, błękitne niebo, słońce grzało niemiłosiernie. Poza rozmowami innych ludzi było słychać świergot ptaków.
Po zakupieniu szat i książek przyszedł czas na moją pierwszą różdżkę. W sklepie pana Olivandera roiło się od pudełek, skrzynek i kartoników. Byłam taka podekscytowana.
- Dzień dobry! - wykrzyknął Leon, gdy pojawił się właściciel zakładu.
- Och, witaj Leo! Co cię tu sprowadza? Czyżby jakiś problem z twoją różdżką?
- Nie, wszystko w porządku - uśmiechnął się mój braciszek. - Przyszedłem tu z moją siostrą w celu nabycia jej pierwszego kijaszka - mówił to z taką dumą jakby nie był moim bratem tylko ojcem.
- Świetnie! Podejdź do mnie - staruszek kiwnął na mnie palcem. - Jak masz na imię?
- Colette - odpowiedziałam.
- Jesteś naprawdę piękną dziewczyną, a piękna dziewczyna potrzebuje pięknej różdżki. Piękna różdżka, piękna różdżka.. - w tym momencie zniknął między regałami lecz po chwili wrócił z kartonikiem. - Wypróbuj tę. Jest zrobiona z sosny, zaś jej rdzeń to włos z głowy wili. Poczujesz jeśli nie będzie dla ciebie odpowiednia. - Nie wiem dokładnie o co mu chodziło z tym poczuciem, że nie będzie dobra, bo nie poczułam nic specjalnego, chyba chodziło o to, że poczuję, że będzie idealna. W każdym razie ta nie była, zresztą jak i kolejne sześć.
- Nie rozumiem - zaczął pan Olivander - jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się tak długo nie dobrać czarodziejowi odpowiedniej różdżki. - widać było, że trochę się zasmucił. - Może nie mam już tego daru... Chwileczkę, no tak! Że wcześniej o niej nie pomyślałem! - wyciągnął z szuflady swego biurka czarne pudełeczko ze złotym zawijasem. - Trzymałem ją dla pewnej pani od trzydziestu lat, bo wydawało mi się, że różdżka, którą u mnie zakupiła nie była dla niej w zupełności idealna, jednak się myliłem, ale tej nie wyjmowałem aż to tego momentu. Jej korpus został wykonany z drewna wierzbowego, a jej rdzeń to włos z ogona jednorożca, bardzo delikatny więc trzeba uważać. Proszę, wypróbuj - wzięłam błyszczący przedmiot do ręki i poczułam coś jakby ciepło w brzuchu, to było naprawdę miłe uczucie. Wiedziałam już, że to różdżka dla mnie.
- Biorę ją - oznajmiłam. - Jestem pewna, że jest dla mnie idealna.
- Bardzo mnie to cieszy - staruszek uśmiechnął się do mnie serdecznie. - Gdzie teraz idziecie?
- Po kociołek - wyręczył mnie Leon.
- Słyszałem, że dziś rano dostali nowiutkie. Radzę się wam pospieszyć zanim wszystkie wykupią - polecił nam.
- Do widzenia - powiedzieliśmy z bratem chórem.
- Do zobaczenia - pożegnał nas właściciel sklepu, gdy byliśmy już za drzwiami.
Gdy kupiliśmy już najważniejsze rzeczy, to znaczy: szaty, książki, różdżkę, kociołek (zdążyłam jeszcze na nowy) i składniki do mikstur, mogliśmy wreszcie wybrać się po zwierzątka. Nie mogłam się doczekać, aż będę miała swoją własną sowę, która będzie przynosiła pocztę mi i tylko mi. Wybór był ogromny. Tyle różnych gatunków i ras. Zdecydowałam się na sowę płomykówkę, którą nazwałam Olaf, nie wiem dlaczego akurat tak, jakoś mi się spodobało i jemu to naprawdę pasuje. Oczywiście jako, że byłam wyjątkowo grzeczna Leoś zgodził się również na drugie stworzonko. Od razu zażądałam kota, bo chyba nie będę paradowała po szkole z ropuchą czy czymś takim. Spośród dziesiątek kotełów wybrałam rudego brytyjczyka. Stwierdziłam, że "damy mu Roger, po dziadku", w sensie po moim dziadku nie jego, nie wiem jak ma na imię jego dziadek. W każdym razie dostał imię Roger.
Nadal nie mam pojęcia jak z tym wszystkim zmieściliśmy się w kominku.

***

Dwa tygodnie po zakupach był już 1. września. Spakowałam się dzień wcześniej, ale mama i tak truła mi przez całe rano tak jak Leonowi przez ostatnie kilka lat (no dobra nie ostatnie, ale wiadomo o co chodzi): "A szaty masz spakowane?", "A książki", "Sowa dobrze zamknięta?" itd.
Około pół do dziewiątej, gdy mama skończyła mnie całować, wylecieliśmy z Leonem na jego Błyskawicy do Paryża. Tak, na miotle z całym moim ekwipunkiem, ale niepełnowymiarowym, postanowiliśmy go zmniejszyć. Widok był nieziemski, pewnie dlatego, że byliśmy w powietrzu, pod nami na zmianę przemykały pola, lasy i miasta. To był pierwszy lot w moim życiu i mam nadzieję, że nie ostatni. Przed jedenastą byliśmy już na dworcu, zresztą nie tylko my. Setki ludzi krzątały się między peronami, ale nie zauważyłam wśród nich nikogo z nietypowym bagażem.
- Jesteś pewien, że to ten dworzec? - spytałam brata, by się upewnić.
- Oczywiście - przytaknął - przecież bywałem tu co roku.
- No ale ja nie widzę tu żadnych czarodziejów - zdziwiłam się.
- Och, to nie ten peron - uspokoił mnie. - Zaraz do niego dojdziemy. O, to tutaj - oznajmił, gdy znaleźliśmy się między dwoma peronami.
- Dziewiąty czy dziesiąty? - zapytałam, by dowiedzieć się gdzie mam ustać i czekać.
- Ani jeden, ani drugi. - Ta odpowiedź mnie zaskoczyła, przecież powiedział, że to tutaj - Wybieramy się na Peron 9 i 3/4.
- 9 i 3/4?! - zdziwiłam się. - Czy ty aby dobrze się czujesz? - Poważnie bałam się o jego zdrowie psychiczne.
- No tak. Aby się tam dostać musisz wbiec w tę ścianę - wskazał na metalową barierkę przedzielającą perony. - To proste. Jeśli się boisz, pobiegnij.
- Mam walnąć łbem w mur?! Chyba cię pogięło! - postukałam się w czoło.
- Nie wierzysz? Mogę iść pierwszy - Leo rozejrzał się wkoło po czym pobiegł wprost na ścianę i... zniknął. Zniknął! Za ceglaną ściną.
- Dasz radę Collie, dasz radę - powiedziałam sobie w duchu i ruszyłam przed siebie z wózkiem pełnym kufrów i toreb. W mgnieniu oka znalazłam się na innym peronie, peronie 9 i 3/4. Na torach stał wielka parowa lokomotywa z dziesiątkami wagonów. Część młodych czarodziejów siedziała już w środku i żegnała się z rodziną przez okna, a część wciąż stała na peronie i była przytulana oraz poprawiana przez rodziców. Doprawdy słodki widok.
Nagle rozległ się gwizd. Wszyscy ostatni raz się przytulili i wsiedli do wagonów. Wybiła jedenasta i pociąg ruszył. Dobiegłam do najbliższego okna i zaczęłam machać bratu na pożegnanie, w końcu nie będziemy się widzieć przez co najmniej trzy miesiące.
Kiedy straciłam go z oczu postanowiłam, że poszukam sobie miejsca w przedziale, wiedziałam, że to będzie długa podróż. Usadowiłam się w klitce na samym końcu czwartego wagonu, wyjęłam z podręcznej torby książkę i zaczęłam czytać licząc, że ktoś tu jeszcze przyjdzie.

Ktośku, przyjdziesz ?

Ombrelune: Od Violetty Cd. Americi

- Lubisz fasolki wszystkich smaków? - zapytała America, wyciągając paczkę słodyczy z torby.
- Zależy jaki smak się wylosuje - zachichotałam, kiwając głową.
- To co? Ty pierwsza. - podała mi paczkę kolorowych fasolek.
Włożyłam jedną do ust i skrzywiłam się lekko, czując dziwny smak. Mer musiało to trochę zaintrygować, bo popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem.
- Zgniłe jajko. - szepnęłam i ostatkami sił wyplułam fasolkę na wewnętrzną stronę dłoni. Podeszłam do okna i wyrzuciłam niedobrą rzecz na zewnątrz pociągu. Wróciłam na swoje miejsce i podałam Ami saszetkę z resztą smaków. Ostrożnie wzięła do ust bladoróżową fasolkę, lecz po chwili się uśmiechnęła.
- Truskawka. - powiedziała i znowu podała mi paczkę.
- Jabłko.
- Karma dla psów.
- Cafe latte.
- Czekolada.
- Pomarańcza.
Wymieniałyśmy smaki non stop, przez dobre pół godziny. Później zabrałyśmy się za jedzenie czekoladowych żab, które kupiłyśmy u miłej pani z wózkiem pełnym słodyczy. Poza czekoladą, w mojej torebce znalazły się żelki i woda. Jadłyśmy wspólnie, śmiejąc się z niczego.
Bardzo dobrze czułam się w towarzystwie Mer. Jednak aby się upewnić, postanowiłam poznać jej intencje względem mnie samej.
Na moje szczęście, dziewczyna nie miała założonej blokady na myśli, więc spokojnie mogłam czytać z jej umysłu, jak z otwartej księgi.
Uspokoiłam się, mając pewność co do jej pokojowych zamiarów. Wyobrażała sobie nas jako dwie najlepsze przyjaciółki, spędzające ze sobą dużo czasu, opowiadające sobie nawzajem nasze tajemnice.
Musiałam przyznać - brakowało mi osoby, z którą mogłabym porozmawiać o moich problemach, zarówno w szkole, jak i poza nią. Wydawało mi się, że wreszcie znalazłam osobę bliską mojemu sercu, jednak w sposób czysto koleżeński.
- Violetta? - usłyszałam. - Viola...
Ami pomachała mi ręką przed twarzą. Dopiero ten ruch sprowadził mnie na ziemię.
- Zawiesiłaś się, nie wiedziałam co robić...
- Jest okej. - powiedziałam szybko. Może aż za szybko.


~**~
Mer? Sorry, że tak krótko, ale mam już dość fasolek... #Fasolkowato #Duh

Ombrelune: Od Violetty Cd. Petty'ego

Pocałował mnie gwałtownie. Nie trwało to długo, po chwili odsunął się
ode mnie i został w jednym miejscu, czekając na moją reakcję. Miał
schyloną głowę - widać było, że walczy sam ze sobą, ze swoimi myślami.
Postanowiłam dać mu chwilę, lecz nie za długo.
Moimi rękami oplotłam jego ramiona, przyciągając go do uścisku. Ludzie,
którzy mają mętlik w głowie nie potrzebują słownego pocieszenia, tylko gestów,
które dowiodą, że mogą zaufać. Nauczył mnie tego mój brat.
Nie wiem, ile tak stałam, ale po dłuższej chwili poczułam silne ramiona Petty'ego
oplatające mnie pod żebrami. Udało mi się zakończyć jego wojnę z myślami, co
było moim celem. W środku cieszyłam się z sukcesu, jednak głębiej wiedziałam,
że to jeszcze nie koniec.
- Petty?
Mruknął coś niezrozumiale.
- Wszystko ok?
Jego uścisk przybrał na sile, a z jego ust wydobyło się ciche chrapanie. Zasnął.
- Petty... chodź, połóż się.
Starałam się wyrwać z jego ciasnych objęć, lecz po kilku próbach zaprzestałam
tego działania. Jak najdelikatniej starałam się położyć go na sofie, co udało mi się
z trudem. Jedynym problemem były jego ręce wokół mojej talii.
Lekko pogładziłam jego włosy, policzek, starając się, żeby usunął mocnym snem.
Po krótkiej chwili całe jego ciało było przykryte bordowym kocem, który zabrałam
ze sobą do Akademii.
- Dobranoc. - powiedziałam na odchodne i wróciłam na swoje miejsce.
Poczułam nagłe natchnienie, więc wyciągnęłam szkicownik i zaczęłam przelewać
 na papier moje myśli, które jakoś dziwnie w tym momencie zmierzały w stronę
jednej, wyjątkowej osoby...



<Petty>
~Ps.od Dino  A nie mówiłam, że mam idealnie pasując gif  ^o^
Może być ?;3

niedziela, 1 lutego 2015

Bellefeuille: Od Bianki cd. Lili

Kiedy skończyłyśmy się śmiać, natychmiast zjadłam resztę pianek z miski i wskoczyłam na łóżko Lili, zrzucając przy okazji parę zbędnych kilogramów ( czyt. Vinyl ).
- Podłoga to lawa! - krzyknęłam. Dziewczyny niemal od razu zareagowały wskakując na cokolwiek.
- Vija, musimy dostać się do zamku. - zawołała Lil, wskazując łóżko.
- Em zamek? Aa no jasna sprawa. - odparła Vija z morderczym uśmiechem.
- Powodzenia. - wyszczerzyłam zęby. - Zginiecie marnie w odmętach lawy! Muahuahua...!
- To się jeszcze okaże.
Moi najlepsi wrogowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia i ruszyli. Niestety nie doceniłam ich. Mimo rzucania w nie wszystkim co miałam pod ręką, nie spadły. W momencie rozglądania się za czymś stosunkowo twardym, poczułam jak coś mnie uderza. Odwróciłam głowę, żeby zobaczyć jak rudowłosa skacze i leci na mnie. Po prostu zamieniłam się w kamień, nie wiedząc co zrobić. Ból spadł na mnie razem z ciężkim cielskiem rycerza.
- Chyba... złamałam tyłek. - jęknęłam z podłogi. Przyjaciółki zaczęły lać ze śmiechu, a ja nie potrafiłam nie chichotać. Po około 10 minutach do pokoju wpadła zaniepokojona mama Lilianne.
- Dziewczynki niec wam nie jest? - spytała. W odpowiedzi dostała jeszcze głośniejszy śmiech, czy raczej już rechot. Pokręciła głową i wyszła. Ten dzień spędziłyśmy ogólnie na gadaniu oraz planowaniu przygód na tym roku akademii. Dopiero późnym wieczorem wróciłyśmy z Vinyl do domów, żeby wyspać się przed dniem następnym, czyli 1 września.

~~ Na peronie ~~

Wstałam wcześnie, co jest do mnie nie podobne, lecz chciałam czym prędziej iść na dworzec i spotkać się z przyjaciółkami. Szybko zjadłam byle jakie śniadanie i z kufrem zapakowanym po brzegi ruszyłam do kominka. Po chwili wyszłam z magicznego ognia już na peronie. I to centralnie za blondwłosą. Zakryłam jej oczy i powiedziałam grubym głosem:
- Witaj madame.
- Biana, i tak wiem, że to ty - powiedziała Lili.
- No i cały misterny plan poszedł w ... - zaczęłam.
- Aaaa siemaaa!!! - wrzasnęła ruda, rzucając się na nas. Ludzie wokół zaczęli się dziwnie na nas patrzeć, więc zdecydowałyśmy już zająć przedział. Wybrałyśmy taki, który był najbliżej wyjścia.
- Kurcze, ale się jaram. - westchnęłam.
<Vija? Lili?>

Uczennica Domu Bellefeuille: Summer Thewlis

Summer Hildegarda Thewlis

Imię: Summer Hildegarda
Pseudonim/Ksywka: Brat woła na nią Szopen, Hildi czasami mała Hildegarda czego nie znosi i chętnie go za to dusi. Już woli kiedy na nią mówią Lato co dokładnie oznacza jej imię. 
Nazwisko: Thewlis
Krew: Pół Krwi
Rok: Drugi
Data Urodzenia: 15 lipca
Dom: Bellefeuille
Drużyna Quidditch'a: Ścigająca
Chłopak:  Aktualnie nie ma.
Rodzina:  
Matka Elien Thewlis zd. A'ltorio - Czarodziejka
Ojciec Antoniusz Thewlis - Mugolak
Babcia Hildegarda ''Helga'' A'ltorio - Czarodziejka
Brat Bliźniak Tymoteusz Thewlis


Sowa: Wspólnie z bratem mają sowę - Shikaku (Nazywa ją często Szyszką)


Towarzysz: Kotka Bellona




Różdżka: 12 i 3/4 cala, pióro feniksa, ostrokrzew, idealna do zaklęć, giętka
Ciekawostki:
~ Bogin - Brak. [ćmy]
~ Patronus - Brak.
~ Genetyka - Brak.
~Zdolności - Brak.
~ Inne - Boi się ciem. 
-Ma uczulenie na pyłki wtedy kicha. 
-Choruje na nietolerancję laktozy i jeśli zje bądź wypije produkt mleczny 
bądź po prostu produkt który zawiera laktoze wysypuje ją całą i robi się czerwona.
- Nigdy nie lubiła czekolady bo kiedyś ją ukradła bratu  kiedy była młodsza.
- Wiele osób się dziwi, pytając co ona je. Odpowiada zazwyczaj że  wszystko 
co nie ma  laktozy czyli prawie nic. 
-Razem z bratem są papużkami nierozłączkami  ale to nie znaczy że się 
uwielbiają właśnie wręcz przeciwnie.  
-Jej babcia zmuszała ją do gry na flecie Picolo ale ze względu na 
brata zaprzestała i musiała zacząć grać na wiolonczeli. 
-Jest typową córeczką tatusia.
- Razem z Bratem są chodzącymi słownikami i wikipedią ^.^
- Razem z bratem uważają, że;
//-Co uważacie o innych domach? 
- Papilloni to głupie, bezmyślne i mało rozgarnięte młotki. Najpierw robią 
później myślą, o ile znajdzie się taki który potrafi myśleć. - Odpowiada Tymon
- Luniaki to typowe obiboki patrzące tylko na to jak się wybić nie ucząc się bądź 
zastraszając innych na przykład takich jak my by oddali im nasze dopracowane 
wypracowania. - Mówi Summery
- Harpie... Hym.. Są Pracowici - mówi Tymon
- I systematyczni, - ciągnęła dalej Summery - ale z logicznego punktu widzenia...
- Na pewno coś kryją!- dokończył Tymoteusz.//
- Często ci co ich nie znają uważają że są razem co oczywiście nie jest prawdą bo są rodzeństwem.
- Często mówią na zmianę na przykład:
- Czyli jesteście rodzeństwem? -spytała pewna osoba
- Anie widać? -zaczął Tymuś
- Czasami wydaje się nam... -powiedziała Summer
- Że ludzie patrząc na nas.... 
- Są ślepi.
- I nie widzą podobieństwa.
- Ale tak jesteśmy rodzeństwem jednakże...
- Czasami nam odwala i...
- Nie przyznajemy się do siebie a wtedy wszyscy...
- Myślą że jesteśmy parą...
- I co dziwne nadal nie łapią że jednak 
- Jesteśmy rodzeństwem.

Ulubiony Przedmiot: Wszystkie!
Znienawidzony Przedmiot: Brak
*~ Stajnia - I
Właściciel - ♥Joanne♥



Zainteresowania: Czytanie książek. Często nauka i doskonalenie swoich umiejętności. 
Wielbi Quidditch i latanie na miotle. Muzyka to jej drugi a nawet i trzeci świat gdzie 
może się zatracić. Uwielbia słuchać muzyki ,grać ją na wiolonczeli za którą niezbyt 
przepada jednakże toleruję ten jakże spory instrument. Jednakże tek na marginesie 
nie przepada za tańcem. [dwie lewe nogi].

Aparycja: Nie bez powodu jej kochany braciszek nazywa ją Szopenem. Posiada gęste 
karbowane włosy które nawet po wielu godzinach szczotkowania nie są ułożone 
i wyglądają tak jakby ją piorun trzepną. Jej dosyć spore oczka są koloru morza chodź 
wiele osób uważa iż są po prostu zielone. Nie jest wysoką dziewczyną i niestety na 
modelkę startować by nie mogła chodź szczupła jest ale to nie dlatego że nie nie 
a po prostu nie ma co jeść przez jej dolegliwość. Często gdyby nie mundurek ubierałaby 
sweterki. Jest wielką fanką sweterków a w szczególności takich świątecznych z reniferami i bałwankami oraz świętymi mikołajami chodź takie zwykłe też jej 
się podobają.

Charakter: Powiedzmy sobie tak Summer ma dwie twarze a nawet i więcej. 
Tyle że nie jest chybił trafił i na którą twarz Summer trafisz. Ona ma wszystko ułożone 
i ogólnie jest ułożona przynajmniej tak sądzą nowo poznani ludzie po pierwszym spotkaniu.
 Jednakże brat i najlepsi przyjaciele wiedzą że tak naprawdę ta dziewczyna jest szalona 
i nic nie ma poukładane w tej główce, ma 100 myśli na minute i w ciągu rozmowy może 
rozgadać się jak katarynę nie zwracając uwagi na to że zaczęła opowiadać o pandach 
a skończyła na wielorybnikach. Jest raczej osobą energiczną która oczywiście gdy 
musi potrafi usiedzieć w miejscu ale często nie potrafi. Zazwyczaj dosyć dręczy swojego 
brata niby go kocha i toleruje ale go nienawidzi. Jednakże jak na orlaka przystało jest 
oczywiście mądra i często zachowuje się tak jakby połknęła całą wikipedię i pamiętała 
z niej wszystko co po części jest prawdą. Często przekomarza się z bratem bądź go wyzywa 
to zależy od humoru i sytuacji ale tak to ona by nigdy nikogo nie wyzwała pomijając 
tych z przeciwnej drużyny podczas meczu.

Historia: Urodziła się z bratem we Włoszech. Jest młodsza od swojego brata
o około 3 minuty jednakże jej brat widzi to tak jakby te trzy minuty to był co 
najmniej rok różnicy. Nie mieszkali tam długo bo Summer nawet nie pamięta jak 
było we Włoszech. Przeprowadzili się do Francji gdzie żyli spokojnie bez traum
chodź kiedy miała 9 lat wprowadziła się do nich babcia Hildegarda mama 
mamy po której odziedziczyła drugie imię i to jedna z większych traum i to dla 
całej rodziny. Jej trauma do ciem była od kiedy pamięta więc nawet nie pamięta 
dlaczego się ich boi ale czy to ważne? Ważne że się boi tych owadów. Odkąd babka
się wprowadziła to tylko i wyłącznie krytykowała w szczególności ją i jej ojca za to 
od razu przypadł jej do gustu jej braciszek. Babcia nie raz uznawała iż jest niewychowywana i rozpuszczona  oraz nie zachowuje się jak młoda dama za 
to Summer często jej przygryza pytając jak to było kiedy nie było siedzieć 
w pierwszym pociągu parowym czy jak dinozaury wyglądały na żywo. Od małego
uczyła się latania na miotle pod okiem znakomitego trenera a dokładnie jej tatki. 
Często trenowała z bratem przez co chłopak nie raz miał coś złamanego i to "wcale" 
nie przez Summer. Normalnie poszła do szkoły i została przydzielona do Orlaków.