Statystyka

Październik! ~~~

Październik
Nauka, nauka i nauka!
Powoli Robi Się Coraz chłodniej. Weekendy uczniowie spędzają w miasteczku.


Punkty przyznawane SĄ dopiero od roku szkolnego AŻ zrobić Początku wakacji - wtedy na Początku piszecie nazwę domu :. Od ... do / CD ...]
W WAKACJE Piszcie TYLKO od kogo ma kogo! Bez domu ponieważ nie nie SA przyznawane wtedy Punkty! :)

Opowiadania DO DOKOŃCZENIA!


Od Ell cd Rosalie - Czy Rosalie


Od Jonasza zrobić ... - Trzecioroczniaka Z Belle.
Od Lili cd. Jonasza - Do Jonasza
, Od Vinyli cd Lili - Czy Bianki i Lili



Od Avalone cd Daniela - CZY Daniela & Vako

poniedziałek, 16 lutego 2015

Ombrelune: Od Adama cd. Ell

Wyszedłem z przedziału Ell kompletnie wytrącony z równowagi. Ona mnie wyrzuciła. Ha! Duma Luniaka poszatkowana na kawałeczki niczym główka kapusty. I co ludzie niby mają z tego wyciągania ręki na zgodę? Chuja mają. Ostatni raz to zrobiłem, przysięgam.
- A tobie co? - Kiedy wreszcie znalazłem Davida, ten od razu dostrzegł, że coś jest nie halo.
- Nic - warknąłem i posłałem mu spojrzenie spod byka. Dopiero teraz rozejrzałem się po przedziale, w którym siedział. Na kanapie obok niego siedziała Les z nogami podciągniętymi pod brodę i wpierdalała słodycze. Naprzeciwko kumpla siedział jakiś lasek, którego raczej wcześniej nie widziałem w naszej szkole.
- Hej! Jestem Aiden! - uśmiechnął się szeroko i podszedł do mnie z wyciągniętą ręką.
- Ach tak? - mruknąłem, mierząc blondyna krytycznym wzrokiem od stóp do głów. Bynajmniej nie wyglądał z tego powodu na speszonego. Głupkowaty uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Tak jest. Mniemam, że jesteśmy z jednego roku... Skończyłem trzy klasy w brytyjskim Hogwarcie.
- Urzekające...
- Aiden - powiedział David. W jego głosie słychać było nieudolnie maskowane rozdrażnienie - to jest Adam Brooks. Mój serdeczny przyjaciel - wycedził przez zęby.
- Wnioskuję, że również Luniak - zaśmiał się chłopak. Zaczynał mnie irytować.
- David, nudzi mi się - oznajmiłem tonem rozwydrzonego bachora. - Idziemy poszukać Clary. Chodź! - Podszedłem do kumpla, chwyciłem za ramię i zacząłem prowadzić do drzwi.
- Too... Aiden... widzimy się później! - zawołał kumpel i pomachał nowemu koledze.
- Idę z wami - zażądała Leslie. Zwinnie ześliznęła się z kanapy i podążyła na korytarz, wymijając nas z wysoko uniesioną głową. Cóż, niech idzie. Raz można ją wziąć.
Szliśmy korytarzem rozglądając się w poszukiwaniu przedziału Clarisse. Smoku zaproponował, by po drodze wstąpić po Ell. Jasne, jasne... Wyśmiałem go i powiedziałem, że nie mam zamiaru tam wchodzić i patrzeć na tę sukę. Tak, użyłem tego słowa. Suka. David westchnął. Nie wnikał i dobrze. Może miał dosyć prób zrozumienia naszych niesnasek. Też bym w końcu miał. Elliezabeth zdecydowanie zbyt często robi problemy tam, gdzie ich nie ma.
Koniec końców i tak po nią weszliśmy. Czy on mnie czasem słucha? Czy ktokolwiek czasem mnie słucha?...
Ruszyliśmy dalej po jakichś dziesięciu minutach, które zabrało nam - a właściwie Davidowi - przekonanie Ell, by szła z nami - z nim. Nieźle się zawzięła, ale i tak pęknie. Tyle że wtedy już nie będzie co liczyć, że ja przyjmę ją z otwartymi ramionami. Wyjebane. Krzyż na drogę.
- Co to za zbiegowisko? - trąciłem Davida. Przed nami stała solidna grupka rozchichotanych, zaaferowanych dziewcząt. Jako wspaniałomyślni prefekci postanowiliśmy sprawdzić, czy żadnemu z uczniów Beauxbatons nie dzieje się krzywda.
- Takie zebranie beze mnie? - zapytałem głośno, stając na krańcu okręgu tworzonego przez panienki. Chwilę ktoś się przez niego przepychał, po czym stanęliśmy twarzą w twarz z uśmiechniętym Percym.
- Ah, to wy! Co tam? - zagadnął wesoło.
- W przeciwieństwie do ciebie nie mamy absolutnie nic do roboty - odpowiedział Dave.
- Obsiadły mnie, kiedy szedłem z kibla - zaśmiał się. - Noo, moje panie! - Odwrócił się i zwrócił do wianuszka dziewcząt. - Bardzo chciałbym tu jeszcze z wami pogadać, ale zostawiłem włączone żelazko i w ogóle... To pa!
- Zostań z nami, Percy! - Blondyneczka o oszałamiająco niebieskich oczach zamrugała ponętnie gęstymi rzęsami. Zawtórowało jej kilka damskich głosów.
"Pomocy" - Percy poruszył ustami w niemej prośbie.
- Jackson! Ty musisz... nam... pomóc? - Spojrzałem na Davida, szukając ratunku.
- Tak! Właśnie mi się przypomniało! Załatwiliśmy ten deka... para... sonarny... za... mia... wato...
- No wiesz! - wtrąciłem się. - Ten, co to chciałeś od nas w zeszłym tygodniu, kiedy byłeś odwiedzić ciotkę...
- ...szwagra...
- ...ojca...
- ...twojej matki...
- ...chrzestnej...
- Aaa... Ten! - Percy puknął się w czoło, powstrzymując śmiech.
- Właśnie! My go mamy gdzieś... - zawahałem się.
- ...w tym pociągu! A konkretniej...
- ...w tym przedziale...
- ...co wiesz!
- Wiem - parsknął, kręcąc głową. - No więc widzicie, dziewczęta, że muszę iść! Panowie prefekci wzywają!
Bezwiednie wypiąłem pierś z dumą, poprawiając odznakę.
- Rozejść się! - zawołał David i niekoordynowanie pomachał rękoma. Tłumek zaczął szybko się przerzedzać.
- Dzięki - westchnął Percy, kiedy morze dziewczyn zniknęło. - Myślałem, że się od nich nie uwolnię. To gdzie śmigacie?
- Do Clary. Wiesz, gdzie jest?
Percy skupił się na moment.
- Sądzę, że tam, skąd dobiega ten anielski śpiew. - Wskazał głową na przedział kilka metrów przed nami.

- Cholera - zakląłem, upuściwszy kufer na mały palec u nogi. Oczywiście huk wystraszył Lucyfera, który śmignął gdzieś pod wagon.
- Idziesz, Diable? - odwrócił się do mnie David zmierzający już do czekających powozów.
- Dogonię was! - obiecałem, po czym padłem na ziemię i zajrzałem pod pociąg. Czarny jak smoła kot kulił się na torach na tyle daleko, że długość mojej ręki nie była wystarczająca, by go dosięgnąć. - Kurwa, Lucyfer! Chodź tu, głupi pchlarzu!... Kici kici... Do chuja!
- Pomóc ci? - Po jakimś czasie morderczej walki z kocim poczuciem niezależności usłyszałem cichutki żeński głos za mną. Należał on do Orlaczki Lili.
- Nie trzeba - burknąłem i jeszcze raz pomacałem ręką ziemię pod wagonem. - Dobra, trzeba! - jęknąłem wreszcie.
Lilianne spokojnie odstawiła bagaż i kucnęła obok mnie. Wyjęła z kieszeni mundurka jakiś koci smakołyk.
- Kici kici... Lucyfer... Koteczku, chodź, zobacz, co ja tu mam! Kici kici...
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, kiedy zwierzę wyszło spod pojazdu, zjadło dziewczynie z ręki i jeszcze dało jej się pogłaskać i wziąć na ręce.
- Głupi kot - mruknąłem pod nosem.
- Nie jest głupi. Spójrz, jaki kochany.
- Bycie słodkim i milusim nie świadczy o inteligencji. Zresztą ja nie dostrzegam u niego żadnej z tych cech.
- Jesteś zbyt krytyczny dla tego zwierzęcia - odparła i niechętnie podała mi kota.
Ruszyliśmy w stronę powozów. Część z nich już odjechała, mieliśmy więc szczęście, że zdążyliśmy.
- Wsiadasz? - Wskazałem na pierwszy z powozów.
- Chętnie, ale przyjaciółki na mnie czekają. - Pomachała dwóm stojącym opodal dziewczynom. Jedna z nich miała włosy płomiennorude, druga zaś - niemal śnieżnobiałe.
- Więc do zobaczenia na uczcie.
Uśmiechnąłem się do niej z sympatią i wszedłem do powozu, który w tej sekundzie ruszył. Wypuściłem drapiącego kota z moich objęć i uniosłem wzrok. W powozie siedziała Elliezabeth. Sama. Padłem. Byłem gotów wyskoczyć, jednak pojazd nabierał tempa, a ja nie chciałem za bardzo iść do Beauxbatons na pieszo. Zająłem więc szybko miejsce naprzeciw Luniaczki. Ta otworzyła na chwilę usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz finalnie je zamknęła i odwróciła głowę do okna. Uczyniłem to samo.

Ellie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz